Delikatnie otworzyłam list i wyjęłam zaproszenie. Ale to nie ono mnie tak naprawdę zainteresowało, tylko koperta, w której je otrzymałam. Gruba, mięsista, aksamitna w dotyku. Przypominała kremowy mech, w którym kryły się jakieś tajemnicze rośliny. Spojrzałam na nią pod światło i odkryłam zatopione między grubymi włóknami płatki kwiatów.
Położyłam kopertę na stole i przyglądałam się jej przez jakiś czas, a w mojej głowie kiełkował pewien pomysł.
– Madziu, dziękuję bardzo za zaproszenie na ślub – zadzwoniłam wieczorem do swojej bratanicy. – Jest bardzo ładne. I jaka ciekawa koperta.
– Prawda? – ucieszyła się dziewczyna. – Spodobała mi się od razu, gdy ją tylko zobaczyłam w takim niedużym sklepiku…
Znalazłam tę chatę na samym końcu wsi
Następnego dnia sama wybrałam się do tego sklepu.
– Dużo ich już nie zostało – powiedziała mi sprzedawczyni. – Robiła je ręcznie jakaś kobieta, ale dawno się u nas nie pokazywała.
– Szkoda – stwierdziłam. – A jest szansa, że da mi pani jej adres? Bo, prawdę mówiąc, potrzebowałabym więcej takiego papieru.
– Pewnie gdzieś go mam na fakturze – skinęła życzliwie głową.
No i dostałam, ale tylko adres, żadnego telefonu. Usiłowałam znaleźć go w Internecie, lecz nie mogłam. Jeśli więc chciałam dostać więcej takich mięsistych kartek z zatopionymi w nich kwiatami, musiałabym pojechać tam osobiście.
Przyznaję, że jestem osobą niecierpliwą. Jeszcze w dzieciństwie mama nazywała mnie „karetką pogotowia”, bo wszystko musiałam dostać już, natychmiast! W dodatku takie, jak sobie wymyśliłam. I teraz było dokładnie tak samo. Stwierdziłam, że mogę się przecież wybrać na wycieczkę, w końcu ta wieś nie leżała na końcu świata, tylko niecałe trzydzieści kilometrów od mojego domu...
Spadł wtedy głęboki śnieg. Gdy zjechałam z głównej drogi w leśną szosę, mój samochód omal się nie zakopał. W końcu jednak jakoś dobrnęłam do domu, którego adres dostałam w sklepie. Była to ostatnia chałupa we wsi. Stała już nieco na uboczu i… wyglądała na opuszczoną. Otworzyłam furtkę zamkniętą tylko na skobel i obeszłam dom dookoła, ale drzwi i okiennice zamknięte były na głucho.
– No, ładne buty! – jęknęłam. – Trzeba było jednak lepiej poszukać tego telefonu, chociażby do miejscowego sołtysa i wypytać go o tę kobietę.
Brnąc prawie po kolana w śniegu, zawróciłam do samochodu i zaczęłam się zastanawiać, jak wycofać auto, kiedy polami nadjechał quad.
Był bardzo miły i chętnie mi pomógł
– Zgubiła się pani? – zapytał życzliwie kierowca.
– Nie, szukam tylko pani Marii, która według moich informacji mieszka w tym domu – odparłam.
– Już nie mieszka – głos mężczyzny lekko się zmienił. – To była moja mama. Zmarła trzy miesiące temu.
– Och, tak mi przykro... – szepnęłam.
– A czego pani od niej potrzebowała, może ja mógłbym pomóc? – zainteresował się.
– Pana mama robiła chyba takie piękne arkusze czerpanego papieru – zaczęłam. – Miałam nadzieję kupić od niej kilka.
– Tak, to było jej hobby – przyznał. – Wie pani co? Podjadę po klucz do domu mamy, to może jeszcze kilka z nich znajdziemy w jej pracowni.
I tak pół godziny później stałam się właścicielką kilkudziesięciu niepowtarzalnych kart. W dodatku pan Mirek – bo tak miał na imię syn pani Marii, nie chciał wziąć za nie żadnych pieniędzy, upierając się, że to prezent.
– Jestem pewien, że zrobi pani z nich coś ładnego. Tylko proszę mi obiecać, że mi pani pokaże, co to będzie. Wystarczy mail ze zdjęciem – wręczył mi swoją wizytówkę.
– Dobrze – obiecałam.
Nie spodziewałam się takiej wizyty
Kiedy wróciłam do domu, rozłożyłam przed sobą wszystkie karty i przyjrzałam im się oceniając, które mam ze sobą połączyć. A potem zrobiłam z nich cztery abażury. Założyłam trzy z nich na lampy w swoim salonie i… włączyłam światło.
Aż westchnęłam z zachwytu. Rozświetlające od środka papier światło, wydobyło z mroku wszystkie rośliny, tworzące splątany gąszcz. Kwiaty rzuciły cienie na ściany i w środku zimy poczułam się jak na letniej łące.
„Mam nadzieję, że Pan także się tym zachwyci” – napisałam w liście do pana Mirka, wysyłając mu w paczce nie tylko zdjęcia moich lamp, ale i ostatni, czwarty abażur. Dołączyłam także swój adres mailowy. Czyżbym już wtedy na coś liczyła? Odpowiedź nadeszła dość szybko.
„Miała Pani naprawdę świetny pomysł. Ostatnio znalazłem notatki mamy, jak się czerpie >>kwiatowy<< papier i przesyłam Pani przepis” – napisał mi pan Mirek.
Przeczytałam go uważnie. Wydawał się nieskomplikowany. Tylko… skąd ja wezmę suszone płatki kwiatów o tej porze roku? – zafrasowałam się, dzieląc swoimi wątpliwościami z panem Mirkiem.
„Mam ich wiele, zostały po mojej mamie. Będzie mi naprawdę miło je pani ofiarować.” – odpisał w mailu.
Sądziłam, że płatki i zioła nadejdą pocztą, a tymczasem pewnego dnia, zamiast listonosza zobaczyłam w progu… pana Mirka!
– Miałem akurat coś do załatwienia w okolicy, więc przywiozłem to wszystko pani osobiście – stwierdził.
Zaskoczył mnie, a jednocześnie zrobiło mi się jakoś tak ciepło koło serca, że się fatygował. Nie miałam bowiem wątpliwości, że wcale nie miał niczego do załatwienia w okolicy, tylko przyjechał do mnie specjalnie.
Teraz oboje zadbamy, by nie zginęła tradycja
– To prawda… – przyznał mi się po jakimś czasie, gdy już poznaliśmy się lepiej. – Po prostu naprawdę cieszyłem się, że pasja mamy nie pójdzie na marne, że ktoś ma ochotę ją kontynuować. Wiesz, ona robiła z tego czerpanego papieru takie piękne rzeczy. Koperty, albumy na zdjęcia… Czasami jej pomagałem, szczególnie kiedy byłem w dołku po rozwodzie z żoną. Czerpałem więc z mamą papier, dobierając kolory i faktury. I wiesz, ludzie naprawdę go kupowali.
– Teraz też będą kupować – zapewniłam go. – Liczę na twoją pomoc przy pracy – dodałam.
I tak zaczęliśmy wspólnie produkować czerpany papier.
Przyznam, że mnie także to uspokaja, gdy stoimy z Mirkiem ramię w ramię przy kuchennym stole i dobieramy odpowiednie rośliny do naszego papieru. Jedni bowiem pieką razem makowce, inni oglądają seriale, a my lubimy robić właśnie to.
Ostatnio zrobiliśmy piękny kremowy papier z zatopionymi w nim płatkami i nasionkami bratków. To na nasze ślubne zaproszenia. Chcemy, aby każdy z gości posadził sobie potem to zaproszenie w domu w doniczce i podlewał, aż wyrosną mu z niego piękne bratki. I niech rozkwitną tak, jak nagle rozkwitła nasza miłość.
Czytaj także:
„Zdradziłem żonę, a mój brat przez przypadek się o tym dowiedział. Łajdak postanowił to wykorzystać, by mnie upokorzyć”
„Iwona to wampir energetyczny. Wyssała ze mnie radość z życia i zatruła swoim smutkiem. Byłam zakładniczką jej humorów”
„Dzień po naszym ślubie okazało się, że mój mąż będzie miał dziecko z inną. Zdradzał mnie, kiedy organizowałam wesele”