Moje życie nagle zmieniło się z raju w piekło. Jednego dnia cieszyłam się spełnieniem marzeń, a następnego czułam się upokorzona i zdradzona. Kto by wytrzymał taką huśtawkę?
– Zazdroszczę ci, kochana! Tak długo czekałaś, ale w końcu się doczekałaś. I masz królewicza, jak z bajki – moja przyjaciółka Kasia miała łzy w oczach, gdy dowiedziała się, że wychodzę za mąż.
Wiedziała, jak bardzo chciałam w końcu trafić na tego jedynego. Tym bardziej że właśnie skończyłam 43 lata. Przyznam, że nawet nie zauważyłam, jak ten czas szybko zleciał. Kompletnie nie przejmowałam się uwagami koleżanek na mojej trzydziestce, że może czas założyć rodzinę. Wiele z nich miało już wtedy mężów, niektóre także dzieci. Ja od zawsze o tym marzyłam, ale nie zamierzałam się spieszyć.
Niektórzy pewnie pomyślą, że szukałam księcia z bajki
I tak, i nie. Na pewno marzyłam o tym, że wyjdę za jakiegoś wyjątkowego faceta. A z drugiej strony nie przebierałam w mężczyznach. Nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem miss piękności, ale też nie jestem brzydka. W liceum nie narzekałam na brak zainteresowania u chłopaków. W urzędzie, w którym pracuję, mężczyźni także się za mną oglądają. Niektórzy nawet wyciągnęli mnie na kawę, kolację, ale na tym się kończyło. Nie sądziłam, że mojego wybrańca poznam właśnie w urzędzie. Mateusz przez pomyłkę wszedł do naszego pokoju.
– Dzień dobry – już na przywitanie uroczo się uśmiechnął. – Szukam informacji na temat założenia działalności gospodarczej – wyjaśnił.
„Szkoda, że nie chodzi o sprawy związane z zameldowaniem” – pomyślałam, bo właśnie nimi się zajmowałam.
Wydział związany z działalnością gospodarczą był trzy pokoje dalej.
– Zaprowadzę pana – zaproponowałam.
Koleżanki spojrzały na mnie ze zdziwieniem, bo zazwyczaj osoby, które pomyliły pokoje, po prostu odsyłałyśmy pod właściwy numer i tyle.
– Bardzo pani miła. Dziękuję za pomoc – stwierdził przystojny mężczyzna.
Był w średnim wieku, wydawało mi się, że jest młodszy ode mnie.
– Dziewczyny! Pan do was. Proszę wszystko dokładnie wyjaśnić i pomóc – wchodząc do koleżanek zajmujących się działalnością gospodarczą, zachowałam się jak klasyczna kierowniczka.
Mogłam sobie na to pozwolić, bo znamy się od lat
Wróciłam do pokoju i zajęłam się swoją pracą. Jakieś pół godziny później usłyszałam znajomy głos.
– Raz jeszcze bardzo pani dziękuję za pomoc. Dowiedziałem się wszystkiego, czego chciałem – poznany przed chwilą mężczyzna tylko wychylił głowę zza drzwi.
– Nie ma za co – odpowiedziałam nieco speszona.
Bardzo rzadko zdarza się, żeby klienci okazywali taką wdzięczność. tego dnia miałam do zrobienia pilną rzecz. Wprawdzie kierownik prosił, bym się wyrobiła do jutra do końca dnia, ale bałam się, że mogę nie zdążyć. Zostałam więc w pracy dłużej i z urzędu wychodziłam bardzo zmęczona.
– Dzień dobry – usłyszałam nagle głos.
Znajomy głos. Na schodach stał on. Przystojniak od działalności gospodarczej. W ręku trzymał przepiękny bukiet róż.
– Raz jeszcze chciałem pani podziękować – powiedział, wręczając mi kwiaty.
Byłam tak zaskoczona, że nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa. Pracuję w urzędzie od kilkunastu lat, ale nigdy nie spotkałam się z taką sytuacją. Miałam w głowie milion myśli: „A jak to zobaczą koleżanki, kierownik? Nie, przecież ich już dawno nie ma w pracy? Ale zaraz, przecież nic złego nie robię. Dostaję tylko kwiaty od mężczyzny...”.
– Nie trzeba, naprawdę, przecież nie zrobiłam nic nadzwyczajnego. Tylko zaprowadziłam pana do pokoju... – próbowałam jakoś sklecić zdanie.
– Mam na imię Mateusz. Liczę, że przyjmie pani zaproszenie na kawę – zaproponował.
– Joanna. Nie wiem... Ale właściwie… Chodźmy – odpowiedziałam.
Obok urzędu jest urocza kawiarenka
Wypiliśmy tam pyszną kawę, zjedliśmy po ciastku. Dowiedziałam się, że Mateusz właśnie zakłada firmę. Od lat zajmuje się handlem używaną odzieżą, ale w końcu chce zacząć robić to na własny rachunek. Dotychczas pracował dla dużego przedsiębiorstwa. No i myliłam się co do wieku. Nie tylko nie był młodszy ode mnie, ale nawet o rok starszy. Trzeba jednak przyznać, że nie wyglądał na swoje lata. No i był kawalerem. Potem Mateusz odwiózł mnie do domu.
– Spotkamy się jeszcze? – spytał na pożegnanie.
„Nie, to chyba nie wypada”, „Może zadzwonię”, „Ale jak sobie to wyobrażasz” – tego typu frazesy miałam na końcu języka.
W końcu stwierdziłam jednak:
– Chętnie.
Zaczęłam regularnie spotykać się z Mateuszem. Po niespełna pół roku zamieszkaliśmy razem. Początkowo obawiałam się, czy życie pod jednym dachem nas nie rozczaruje, nie robiłam więc nic ze swoim mieszkaniem. Po dwóch miesiącach uznałam jednak, że tak wspaniale się z Mateuszem dogadujemy, iż mogę śmiało wynająć moje M-2. Myślałam nawet o sprzedaży, ale stwierdziłam, że nie ma takiej konieczności. Zbliżała się nasza pierwsza rocznica poznania. Zastanawiałam się, jak ją uczcić, ale Mateusz mnie uprzedził.
– Wyjdziesz za mnie? – spytał pewnego dnia. – Chciałem cię o to zapytać podczas kolacji z okazji rocznicy, ale nie mogłem się doczekać. Tak bardzo chciałem ci to zaproponować – mówił.
Teoretycznie każda kobieta w takiej sytuacji powinna czuć się zaskoczona, ale ja o małżeństwie z Mateuszem myślałam już od jakiegoś czasu.
– Mati, oczywiście! Tak się cieszę. Bardzo chcę za ciebie wyjść – odpowiedziałam szczerze.
Podzieliliśmy zadania
Ja wzięłam się za sporządzanie listy gości, Mateusz za organizację przyjęcia. Ustaliliśmy, że zaprosimy tylko najbliższą rodzinę i przyjaciół. Wyszło nieco ponad 50 osób, dlatego ze znalezieniem wolnego lokalu nie było większego problemu. Podobno te największe, najbardziej popularne knajpy mają zarezerwowane terminy nawet na dwa lata do przodu. Mateusz początkowo wspomniał, że moglibyśmy wziąć tylko ślub cywilny. Jednak ja pochodzę z katolickiej rodziny. Zdawałam sobie sprawę, że taka decyzja sprawiłaby mamie wielki zawód.
– Mati, proszę, weźmy ślub kościelny – nalegałam.
Zgodził się. Byłam mu za to bardzo wdzięczna. Ceremonia była wspaniała. Do katedry pojechaliśmy karetą, którą wynajął świadek Paweł, przyjaciel Mateusza. Potem odbyło się przyjęcie weselne w dobrej restauracji. Prawie wszyscy goście bawili się do białego rana.
– Kocham cię, skarbie – Mateusz podczas tej nocy powiedział mi to chyba z tysiąc razy.
Byłam taka szczęśliwa. Planowaliśmy, że urwiemy się koło godziny trzeciej na noc poślubną, ale zabawa była tak doskonała, że nawet nie spostrzegliśmy, kiedy minęła szósta. Dostaliśmy mnóstwo prezentów, a właściwie sporo pieniędzy. Goście bowiem wiedzieli, że mamy już praktycznie wszystko. A pieniądze zawsze się przydadzą. Przy okazji pomogliśmy miejscowemu schronisku dla zwierząt. Od dziecka uwielbiam psy, nie mogę ich jednak mieć ze względu na alergię. Zapraszając gości, zastrzegliśmy, żeby zamiast kwiatów kupili karmę dla psów. Zebraliśmy jej chyba ze 200 kilogramów i zawieźliśmy do schroniska! Jeden z prezentów ślubnych był jednak wyjątkowy.
– Kasę wydacie, a mnie będziecie wspominać do końca życia. No i podróż, mam nadzieję, także… – stwierdził świadek Paweł, wręczając nam kopertę.
W środku był voucher na tygodniową wycieczkę z pobytem w ekskluzywnym hotelu na indonezyjskiej wyspie Bali. Wersja „all inculisive”, czyli wszystko w cenie: posiłki, napoje, ale także basen, sauna... Po prostu dwa tygodnie w raju do wykorzystania w ciągu najbliższego pół roku. Mało tego. Do vouchera dołączona była otwarta, opłacona już rezerwacja na samolot. Trzeba było tylko wybrać termin...
– Paweł, przecież to kosztuje majątek! – nawet nie narzekający na brak pieniędzy Mateusz nie krył zdziwienia.
– Stary, jakoś to przeżyję. Najważniejsze, byście to wspominali do końca życia – odparł Paweł.
Był dyrektorem generalnym w dużej międzynarodowej korporacji, pewnie stać go na to było, ale jednak zaskoczył nas niesamowicie. Najchętniej polecielibyśmy na Bali już następnego dnia, ale załatwienie formalności wymagało trochę czasu. W końcu wszystko dopięliśmy na ostatni guzik.
Nie mogłam się doczekać
Zaczęłam robić listę rzeczy, które muszę zabrać, gdy nagle usłyszałam dźwięk telefonu informujący o tym, że przyszedł SMS.
„Pani mąż niedługo zostanie ojcem. Tyle tylko, że nie z panią” – przeczytałam wiadomość.
Uznałam, że to żart. Oddzwoniłam więc na numer, z którego przyszedł SMS.
„Połączenie nie może być zrealizowane” – usłyszałam komunikat.
Spróbowałam jeszcze dwa, trzy razy. Za każdym razem automat powtarzał to samo. Nie dawało mi to spokoju, choć nie wierzyłam, że Mateusz mógłby mi zrobić coś takiego. Po dwóch dniach postanowiłam jednak spytać męża.
– Mati, spójrz – pokazałam mężowi SMS-a.
Mateusz przeczytał i błyskawicznie zrobił się czerwony.
– To skandal, kto to napisał?! – zdenerwował się.
– Nieważne, kto napisał. Najważniejsze, czy to prawda – odpowiedziałam.
Mateusz wziął mój telefon i sięgnął po swoją komórkę. Chyba sprawdzał numer, z jakiego przyszedł SMS. Czy porównywał go z jednym ze swoich kontaktów?
– Mateusz, pytam cię, czy to prawda?! – także i mnie zaczęły puszczać nerwy.
– Kochanie, oczywiście że nie. Komuś chyba bardzo nie podoba się nasz związek. Tylko komu...? – odpowiedział mąż.
Ale jakoś tak bez przekonania.
– Zabiję tego kogoś, ktokolwiek to jest! Dzwonię na ten numer… – znów wziął mój telefon.
– Nie musisz. Już to zrobiłam. Nie można się do tego kogoś dodzwonić – wyjaśniłam.
Mateusz musiał się jednak sam przekonać, że „połączenie nie może być zrealizowane”.
– Zabiję, zabiję... – powtarzał.
Nie przekonał mnie swoimi zapewnieniami, ale na razie nie miałam innego wyjścia, jak uwierzyć własnemu mężowi. Co kilka godzin sięgałam po komórkę i czytałam tego SMS-a, jakbym chciała, żeby jego treść była inna. Niestety, wciąż była taka sama. Następnego dnia wieczorem znów zabrzęczał telefon sygnałem o nadchodzącej wiadomości.
„Jeśli mąż wszystkiemu zaprzecza, niech mu pani nie wierzy. Niedługo zostanie ojcem” – przeczytałam i zdębiałam.
„Czy ktoś chce rozwalić nasze małżeństwo? A może to jednak prawda?” – różne myśli chodziły mi po głowie.
Tym razem wiadomość przyszła z innego numeru telefonu
Błyskawicznie na niego oddzwoniłam.
„Połączenie nie może być zrealizowane” – znany już komunikat tak wyprowadził mnie z równowagi, że z całej siły cisnęłam komórką o podłogę.
To cud, że telefon się nie rozleciał. Stwierdziłam, że zadzwonię na policję i zgłoszę nękanie przez telefon. Gdzieś czytałam, że jest na to jakiś paragraf.
„Ale co im powiem? Że ktoś mnie informuje, że mój mąż ma dziecko z inną? Przecież mnie wyśmieją. Pewnie przyjmą zgłoszenie, ale pomyślą, że jakaś głupia baba nie potrafi upilnować faceta” – rozważałam.
W końcu uznałam, że nie mam wyjścia. Musiałam się solidnie rozmówić z Mateuszem.
– Mati, musisz mi powiedzieć prawdę. Musisz przysiąc. Na zdrowie matki, na swoje zdrowie... Muszę znać prawdę! – zaczęłam, jak tylko wrócił z pracy.
– Kochanie, daj mi tylko się umyć i coś zjeść. Jestem strasznie głodny. I od razu potem porozmawiamy – Mateusz był tak spokojny, że chyba i ja przez chwilę się uspokoiłam.
Nawet nie sprzątnął ze stołu po drugim daniu. Od razu zaczął temat.
– Asiu, to prawda. Będę miał dziecko z inną kobietą... – tych słów nie zapomnę do końca życia.
Zamurowało mnie
Nie czekałam, aż dokończy. Wybuchłam płaczem i pobiegłam do łazienki.
– Asiu, Asiu, posłuchaj... – wołał jeszcze Mateusz.
Zamknęłam się łazience i ryczałam chyba z godzinę. Mateusz prosił, żebym otworzyła drzwi. Byłam wściekła. Bałam się, że jak otworzę, to coś mu zrobię. Wydrapię mu oczy albo zrobię coś gorszego. Za to, jak mnie potraktował. Postanowiłam się jak najszybciej wyprowadzić. Nie wyobrażałam sobie, że możemy spać obok siebie.
„Ale dokąd mam pójść?” – zastanawiałam się. „Moje mieszkanie jest przecież wynajmowane, do rodziców się nie wprowadzę, żeby ich nie martwić. A może im nie mówić całej prawdy? Zresztą, zastanowię się…” – myśli kołatały mi w głowie.
Najpierw jednak postanowiłam rozmówić się z Mateuszem.
– Jak mogłeś mi zrobić coś takiego?! Jak mogłeś?! – powtarzałam mu w kółko.
– Asiu, wiem, że cię skrzywdziłem. Skrzywdziłem ciebie, skrzywdziłem Kamilę... – zaczął mówić.
– Kamilę?! Jaką Kamilę?! Co mnie obchodzi Kamila?! Masz jeszcze czelność usprawiedliwiać się jakąś Kamilą?! – krzyczałam.
– Nie chcę się usprawiedliwiać... Asiu... – Mateusz próbował coś tłumaczyć.
Nie mogłam tego znieść. Z płaczem wybiegłam z domu. Długo chodziłam po osiedlu. Nie wiem, ile czasu. Dwie godziny, może trzy? Płakałam, myślałam, znowu płakałam... Początkowo oszukiwałam się, że nic mnie nie obchodzi, z kim Mateusz będzie miał dziecko. Kim jest ta kobieta? Czy długo się znają? Ale tak naprawdę chciałam to wiedzieć. Wróciłam do domu z mocnym postanowieniem, że wysłucham Mateusza do końca.
– Kochanie... – zaczął opowiadać.
– Tylko nie „kochanie!”. Już nie – byłam stanowcza.
– Kilka dni po tym, jak się poznaliśmy, spotkałem na ulicy Kamilę – kontynuował Mateusz. – To moja miłość ze studiów, byliśmy nawet blisko zaręczyn. Ona jednak nagle rzuciła uczelnię i wyjechała na wolontariat do Afryki. Pisaliśmy jeszcze do siebie przez jakiś czas, ale w końcu kontakt się urwał – opowiadał.
Twierdził, że tego dnia, gdy po latach spotkał Kamilę, wylądowali w łóżku.
– Ale to było ponad półtora roku temu. A ona ma przecież za chwilę urodzić dziecko – przerwałam mu.
Nic nie powiedział.
– Ty draniu, cały czas z nią byłeś! Przed ołtarzem ślubowałeś mi miłość, a sypiałeś też z inną – znów wybuchłam płaczem.
Mateusz nic nie mówił
Nie musiał, wszystko było jasne jak słońce. Gdy się uspokoiłam, postanowiłam go jednak wysłuchać do końca. Twierdził, że wróciły stare wspomnienia, czasy studenckie, pierwsza wielka miłość. A z drugiej strony zakochał się też we mnie. Nie chciał skrzywdzić żadnej z nas. To były żałosne tłumaczenia.
– Jak to sobie dalej wyobrażałeś? Jak chciałeś żyć? – pytałam.
– Nie wiem, próbowałem to sobie jakoś poukładać, ale nie wychodziło. Myślałem, że będę płacił na dziecko, ale Kamila się na to nie zgodziła. Zażądała, żebym wybrał. Albo ona, albo ty. Zagroziła, że jeśli ci nie powiem całej prawdy, ona to zrobi – mówił Mateusz.
– W takim razie wszystko jasne – to ona pisała do mnie SMS-y – stwierdziłam.
– Właśnie nie, pytałem ją. Zapewnia, że to nie ona – przyznam, że Mateusz mnie zaskoczył.
– Skoro nie ona, to kto? – byłam niezmiernie ciekawa.
– Na sto procent pewien nie jestem – odparł. – O tym związku wiedział na pewno dawny chłopak Kamili. Przypadkowo spotkał ją na mieście i chciał, żeby znów byli razem. Kamila powiedziała mu wtedy, że jest ze mną w ciąży.
– Ale skąd miał mój numer telefonu? – nie kryłam zdziwienia.
– A czy to teraz trudno zdobyć czyjś numer... – odpowiedział Mateusz.
Pierwszą noc spałam na narożniku w dużym pokoju. Następnego dnia Mateusz zaproponował, że to on będzie tam spał, żebym ja poszła do sypialni. Zgodziłam się. Kilka dni układałam sobie wszystko w głowie. W końcu postanowiłam: „Wrócę do swojego mieszkania i wystąpię o rozwód”. I tak zrobiłam. Wypowiedziałam studentom wynajem mojego mieszkania i po miesiącu znów byłam u siebie.
Rozpoczęłam procedurę rozwodową
Nasz prawnik w urzędzie uprzedził mnie, że o ile z rozwodem w sądzie nie powinno być problemów, to o rozwód kościelny jest niezwykle trudno.
– Jak to? Przecież sytuacja jest jasna – dziwiłam się.
Zaczęłam o tym trochę czytać w internecie i faktycznie okazało się, że to nie jest takie proste. Na szczęście znalazłam adwokata doskonale obeznanego w prawie kanonicznym, specjalizującym się w „stwierdzeniu nieważności małżeństwa kościelnego” – jak się to oficjalnie nazywa. Zapewnił mnie, że to trochę potrwa, ale w moim przypadku nie powinno być problemów. Tak też było. Sprawa ciągnęła się trzy lata, ale w końcu moje małżeństwo zostało unieważnione.
Po tym, jak wyprowadziłam się od Mateusza, widziałam się z nim tylko kilka razy. W kancelarii adwokackiej i raz w sądzie przy okazji sprawy rozwodowej. Nie robił mi żadnych problemów. Zresztą tylko by spróbował, po tym, co mi zrobił...
Nie wiem, czy założył rodzinę z tą Kamilą
Prawdę mówiąc, nie interesuje mnie to. Żyję sama i nie mam już chyba ochoty na żaden związek. Przyjaciółka Kasia, rodzice, koleżanki w pracy pocieszają mnie, że na pewno spotkam jeszcze wartościowego faceta. A ja, po tym co przeszłam, nie wyobrażam sobie, żebym kiedyś mogła zaufać jakiemukolwiek mężczyźnie...
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”