Osiem lat temu rozwodziłam się z mężem i jak lwica walczyłam o prawa opieki nad dziećmi. Tak, w kraju, w którym podobno sądy stoją murem za kobietami, musiałam walczyć o własne dzieci, bo mój mąż zapragnął wychowywać je ze swoją nową miłością.
Wygrałam bitwę, wojnę przegrałam
Wcześniej to tylko ja miałam dla nich czas, ja odrabiałam z nimi lekcje, sprawdzałam postępy w nauce, chodziłam na wywiadówki, gotowałam im i prałam. Tuliłam, a gdy trzeba było, jeździłam po lekarzach. Sąd jednak uważał inaczej. Musiałam więc toczyć boje, ściągać świadków, opłacić adwokata — i udowodnić pani sędzi, że ja, samotna matka, bez środków do życia, nigdzie dotąd niepracująca, jestem w stanie utrzymać rodzinę.
Znalazłam pracę i się zapożyczyłam. Stanęłam na głowie, żeby eksmąż nie ograbił mnie z połowy majątku, który podobno tylko on wypracował. Zwyciężyłam, ale cena wygranej była ogromna.
I nie chodzi mi o tę klitkę, którą kupiłam za jakieś resztki wypłacone mi przez adwokata męża, tylko o rozbite psychicznie dzieci, tatę — jedyną bliską osobę, jaką miałam oprócz moich maluchów, a także o mnie.
Chciał mi zrobić na złość
Wygrałam bitwę, lecz przegrałam wojnę, stając się wrakiem człowieka. Goniłam resztkami sił i tego dnia uznałam, że tata zwyczajnie chce mi zrobić na złość. Bo niby czemu nagle on, samotnik, za wszelką cenę chce wyjechać do starszej siostry?
Dotąd trzeba było go siłą wyciągać na spotkania towarzyskie. Swoje siostry, owszem, lubił, ale nie znosił opuszczać domu, więc wystarczały mu rozmowy telefoniczne. Nie wiem, co go wtedy — w środku lata — napadło…
Ciocia Jadzia mieszka na drugim końcu Polski, tata jednak postawił na swoim. Sam kupił sobie bilet i sprawdził, że po drodze ma dwie przesiadki; sam przygotował sobie rzeczy na podróż i się spakował. Nawet nie pozwolił mi zajrzeć do walizki.
— Nie musisz mi matkować — powiedział stanowczo, chociaż z nutką pewnego smutku. Wzruszyłam tylko ramionami, odpuściłam. Nie miałam sił boksować się z kolejnym mężczyzną.
— Właściwie czemu się upierasz? Ciocia Jadzia przyjedzie do nas jesienią, to się spotkacie — jeszcze przez chwilę próbowałam odwieść ojca od pomysłu.
— Mam przeczucie, że już nie przyjedzie, dlatego muszę…
— Tato, co ty za bzdury gadasz! — zdenerwowałam się. — I to ty? Wieczny niedowiarek? Ty, który śmiałeś się zawsze z przesądów i guseł mamy? Jakie przeczucie? O czym ty mówisz?! — normalnie byłam bliska furii.
Nie odpowiedział. Następnego wieczoru pożegnał się z wnukami i poprosił, abym odprowadziła go na pociąg. Zgodziłam się, chociaż musiałam się zwolnić z pracy, a to było niemile widziane przez moje kierownictwo. Zwłaszcza że z powodu niekończących się rozpraw w sądzie ciągle wychodziłam wcześniej albo wracałam później.
Odwiozłam więc tatę, wprowadziłam do odpowiedniego wagonu, znalazłam jego przedział i poprosiłam mile wyglądające małżeństwo o pomoc podczas pierwszej z przesiadek.
Obiecali, że na pewno to zrobią, chociaż tata obruszył się, że traktuję go jak jakiegoś niepełnosprawnego dziadka.
Uścisnęłam tatę mocno na pożegnanie, poprosiłam, żeby dzwonił do mnie w razie jakichkolwiek problemów, i pobiegłam do pracy. Miałam tyle do zrobienia, że szybko o nim zapomniałam. Dopiero wieczorem, już w domu, uświadomiłam sobie, że tata ani razu nie zadzwonił.
Sprawdziłam chyba wszystkie szpitale
Natychmiast złapałam za komórkę i wybrałam jego numer. Milczał. Zadzwoniłam jeszcze raz, drugi, czwarty… Nic, cisza. Wyszukałam numer telefonu cioci Jadzi. Ta z równie wielkim zaskoczeniem stwierdziła, że nie ma u niej mojego ojca.
— A miał być? — zapytała, po czym, gdy opowiedziałam jej całą historię, stwierdziła: — Nigdy bym się tego po Antku nie spodziewała! Może gdzieś zabłądził? Jest w jakimś hotelu? „Albo w szpitalu” — przebiegło mi przez głowę i zamarłam z przerażenia.
Poczułam, jak krew odpływa mi do kończyn, by wrócić i uderzyć z podwójną siłą w serce. Aż zamigotało mi w oczach.
Bliska omdlenia osunęłam się na podłogę i rozpłakałam jak dziecko. Bezgłośnie, żeby nie budzić maluchów.
Po dłuższej chwili postanowiłam zaalarmować policję. Ostatkiem sił, zdobywając się na spokój, tłumaczyłam dyżurnemu, jak wyglądał tata. Czułam się tak, jakbym oglądała jakiś film, w którym za chwilę wszystko to okaże się nieprawdą. Mój tata pewnie zaraz zadzwoni i wytłumaczy, że wysiadł z pociągu i zawrócił, i jest już u siebie w domu.
„Właśnie!” — olśniona tą myślą zamówiłam taksówkę i pojechałam do jego mieszkania. Było puste. Takie, jakim widziałam je rano. Wysprzątane do ostatniego okruszka.
Tęskniłam i rozpaczałam
Tamtej nocy zaczęła się moja dwuletnia gehenna. Miesiące poszukiwań z pomocą policji, znajomych i rodziny, którego niczego nie zmieniły. Nie odnalazłam nawet ludzi z tamtego pociągu, nie mogłam się dowiedzieć, co wtedy się stało. Kiedy widzieli go po raz ostatni? Jak się czuł? Co powiedział?
Przez ten cały czas łudziłam się, że tata gdzieś się zabłąkał, a jednocześnie bałam się, czy ktoś nie zrobił mu krzywdy dla paru marnych groszy, które miał w kieszeni. Tęskniłam i rozpaczałam. Jakimś nadludzkim wysiłkiem znajdowałam czas dla dwójki moich dzieci. Mając w pamięci słowa sędzi, że nic nie jest dane raz na zawsze, starałam się o nie dbać, jak tylko umiałam, szukając jednocześnie taty.
Czego ja nie odwiedziłam, jakich miejsc nie widziałam! Szpitale, schroniska, domy opieki, przytułki… Niejedną noc spędziłam w obcych miastach, gdzie tata miał się przesiadać, sprawdzając każdy zaułek. I nic, jak kamień w wodę.
Jasnowidze twierdzili, że się znajdzie, że żyje; rozbudzali nadzieje, wskazywali miejsca. I kiedy już prawie się poddałam, zadzwoniła do mnie pracownica jednego z przytułków, w którym dawno temu zostawiłam zdjęcie taty z moim numerem telefonu. Powiedziała, że ktoś przywiózł do nich mężczyznę, zaniedbanego i zniszczonego, ale trochę podobnego do mojego ojca. Pojechałam tam jeszcze tego samego dnia, podrzuciwszy dzieciaki byłemu.
Na zawsze zostanie ze mną poczucie winy
Niewyobrażalne szczęście i ocean łez — tak mogę opisać swoją reakcję. Poczułam ulgę i radość, a potem przygnębienie. Bo tata nie był już tym człowiekiem, którego znałam. Po badaniach okazało się, że przeszedł udar. Nie pamiętał mnie: reagował na moje imię, ale opowiadał o mnie, jakbym była małą dziewczynką.
Mężczyzna, który go przywiózł, powiedział, że spotkał go u swoich dziadków rok temu. Podobno tata błąkał się po okolicy, mówiąc, że zagubił się w drodze do siostry. Jednak nikt nie potraktował go poważnie.
Tylko ci starsi ludzie ulitowali się nad moim tatą i przygarnęli go jak dalekiego kuzyna.
Nie mieli telewizora, więc nie wiedzieli, że go poszukuję. Zresztą moje apele ukazały się dużo wcześniej i szybko zniknęły w potoku informacji. Później można je było znaleźć już tylko w internecie, którego ci ludzie nie mieli, a wnuk nie wtrącał się w ich sprawy.
Dopiero jak umarła babcia tego mężczyzny, a on oddawał dziadka do domu opieki, zapytał, kim jest ich lokator. Tak tata trafił do przytułku.
Zabrałam go do domu i zaopiekowałam się nim. Czasami w nocy budzą tatę senne koszmary. Opowiada wtedy o pociągach, o ludziach, którzy coś mu tłumaczą, a on nie rozumie.
Lekarz mówi, że udar zdarzył się dwa lata temu. Może właśnie podczas jednej z przesiadek albo już w kolejnym pociągu. Może ktoś ograbił tatę i dlatego nikt nie mógł go zidentyfikować? Może ktoś wypchnął go z pociągu? Tego pewnie nigdy się nie dowiem.
Mój tata postarzał się nie o dwa, lecz o dziesięć lat, posiwiał, zmienił się w duże dziecko. Zastanawiam się, co czuł zagubiony gdzieś w środku Polski.
— Miała pani szczęście, bo wielu takich ludzi nigdy nie odnajdujemy — powiedział policjant, kiedy zgłaszałam jego odnalezienie.
Miał rację, ale do końca życia będę sobie wyrzucać, że pozwoliłam tacie wtedy odjechać.
Czytaj także:
„Przyjaciel syna zaginął. Podejrzewałam, że moje dziecko maczało w tym palce. Musiałam poznać prawdę”
„Poskąpiłam kasy na nocleg w hotelu i omal nie wpadłam w łapy przestępców. O mały włos, a ślad by po mnie zaginął...”
„Moja żona zaginęła 8 lat temu. Wciąż czekamy. Chcemy usłyszeć, że nas kocha i wcale nie porzuciła rodziny”