Zaczęło się od tego, że wezwał mnie mój szef i powiedział, że będę musiała wyjechać na trzy dni w delegację. Na piątek i prawie cały weekend. Oznaczało to, że naszą córką zajmie się babcia – mój mąż zupełnie się do tego nie nadawał. Amelka miała wtedy prawie półtora roku, a Bartek jeszcze ani razu nie został z nią sam na noc. Kiedy zostawiałam go w dzień, bo na przykład szłam na zakupy, to zawsze wydzwaniał z pytaniem, kiedy wracam, bo mała marudzi.
Potem się okazywało, że ani jej nie przewinął, ani nie nakarmił. Poza tym zamiast się pobawić z dzieckiem, Bartek coś tam dłubał na komputerze. Złościło mnie to okrutnie, tym bardziej że tak ogólnie to mąż był czuły, troskliwy i wyrozumiały. Nie szło mu jednak zacieśnianie więzi z córką.
Tak więc gdy tylko dowiedziałam się o delegacji, natychmiast zadzwoniłam do mamy – Bartka nawet nie biorąc pod uwagę. Niestety, okazało się, że tym razem mama też nie może zająć się Amelką. Zmarła nam ciocia i mama musiała jechać na drugi koniec Polski na pogrzeb. Nie było więc wyjścia, z córką miał zostać mąż.
– No ale jak to? Na dwie noce?! – wybałuszył na mnie oczy.
– No tak. I dwa dni, oczywiście.
– Karola, przecież…
– Co przecież, co przecież?
– No jak to co? Wiesz, że ona ze mną nie lubi być, że marudzi…
– Bo się nią nie zajmujesz.
– Bo mam mnóstwo pracy. W ten weekend też muszę pracować – rozłożył ręce, ja się zirytowałam, a mała dreptała między naszymi nogami, z niczego nie zdając sobie sprawy.
– Zawsze tylko ty masz coś do zrobienia, a ja się podporządkowuję. Tym razem na mnie kolej. Koniec dyskusji – zaczęłam krzyczeć.
– No, ale przecież ja zarabiam więcej. Moja praca jest…
– Jeśli dokończysz to zdanie, to się z tobą rozwiodę – zagroziłam prawie na serio, a on w końcu skapitulował.
To był weekend pełen przygód
Pojechałam, mimo że miałam mnóstwo wątpliwości. Jeszcze przed samym wyjazdem zastanawiałam się, czy nie zadzwonić do szefa i nie powiedzieć, że nie mogę jechać. Tym razem doszłam jednak do wniosku, że mojej pracy też należy się zaangażowanie i chwila uwagi.
Najpierw przyszedł piątkowy wieczór. Jechałam pociągiem, więc co jakiś czas urywał mi się zasięg w telefonie. Kiedy wracał, okazywało się, że mam pięć, sześć, a raz nawet osiem nieodebranych połączeń od męża. Pytań były tysiące: „Ile łyżek kaszki na ile szklanek wody?”, „Karmić małą czy dużą łyżką?”, „Kąpać pod prysznicem, czy napuszczać wody do wanny?”, „Ile wody w wannie? Podaj w centymetrach”, „Gdzie są piżamki?”, „Gdzie są smoczki?, „Czy je wyparzać?”, „Co śpiewać do usypiania?” oraz moje ulubione: „Czy ona zawsze tak się wierci przed zaśnięciem?”.
Tak wyglądał wieczór. Pełen SMS-ów i telefonów z pytaniami. Były też skargi i narzekania, że on nie wytrzyma do niedzieli, że ma dość.
– I nawet piwa nie mogę się napić… – jęczał do słuchawki, a mnie, tak po prawdzie, chciało się śmiać.
W nocy z piątku na sobotę dzwonił trzy razy. Za każdym razem, kiedy mała się przebudziła, telefonował z pytaniem, co ma zrobić. Cały czas radziłam mu to samo – żeby dał pić i pogłaskał ją po pleckach. Od trzeciej w nocy do rana miałam już spokój. Do rana, czyli do szóstej, bo o tej godzinie obudziła się Amelka… Chyba emocje związane z tym, że był z nią tata, rozbudziły ją tak wcześnie.
O dziewiątej poszłam na szkolenia i musiałam wyłączyć telefon. Przez osiem godzin siedziałam jak na szpilkach, ale ledwo wyszłam, zaraz oddzwoniłam do męża i dostałam pełną, dwudziestominutową relację. Amelka była marudna, więc Bartek robił wszystko, co chciała, żeby tylko nie słuchać jej płaczu. Wyciągnął z jej szafek wszystkie rzeczy, zrobili rewię mody. W czasie tych przebieranek zapomniał o przewijaniu i mała się odparzyła, więc był kolejny problem i powód do marudzenia.
Potem Amelka już nie chciała się w ogóle dać przewijać, więc Bartek pozwolił jej latać bez pieluchy i tylko biegał za nią z mopem. Kiedy jej robił jedzenie, nie chciała jeść, a jak stygło, wpadała w histerię z głodu. Na dworze weszła w wielką psią kupę, a w domu jakimś cudem odkręciła półtoralitrową wodę mineralną i całą rozlała w kuchni na podłodze. W końcu, z tego niewyspania i wszystkich emocji, zasnęła o siedemnastej, obudziła się o dziewiętnastej, a potem do północy śmigała jak rakieta.
Jak już poszła spać, to znów obudziła się o trzeciej w nocy i tak się darła, że mąż skapitulował i bawił się z nią do piątej. Potem padli oboje i w niedzielę obudzili się na godzinę przed moim przyjazdem ze szkolenia – czyli o jedenastej. Do domu wróciłam w samo południe i wtedy okazało się, że mała ma gorączkę. Że się pochorowała.
Zrobił się z niego fajny tata
– Ale w poniedziałek to chyba ty zostaniesz z nią w domu? – Bartek patrzył na mnie przekrwionymi ze zmęczenia oczami.
– Ja, ja – uśmiechałam się.
Z niedzieli na poniedziałek oboje – Amelia i mąż – spali jak dzieci. Oboje obudzili się o świcie. Mała z lekką gorączką i trochę większym katarem, a mąż z uśmiechem na ustach.
– No, idę do roboty – powiedział, a ja uzmysłowiłam sobie, jak bardzo cieszy go ten powrót.
– Wiesz co… Mógłbyś chociaż poudawać, że nie jesteś taki zadowolony – robiłam mu wyrzuty.
Skrzywił się, umył, ubrał, zjadł śniadanie i ruszył do przedpokoju. Jak zwykle, kiedy Bartek szedł do pracy, a my z Amelką zostawałyśmy, odprowadzałyśmy go razem do drzwi. Ona zawsze robiła pa pa i było po sprawie. Tym razem jednak, kiedy ją pocałował na do widzenia i zaczął machać, rozpłakała się.
– Nie płacz, skarbie, tata zaraz wróci – uspokajałam córeczkę, a Bartek stał i gapił się ze zdziwieniem.
– To za mną? – zdziwił się.
– No chyba tak – wzruszyłam ramionami. – Tata zaraz wróci, zrób pa pa – zachęcałam, a jej, ni stąd, ni zowąd, wyrwało się piskliwe i słodkie „tata!”.
– Co powiedziałaś? Tata?
– Tata, tataaa – powtarzała Amelka płaczliwym głosem.
Bartek był w szoku, ale wyszedł i zamknął za sobą drzwi. A mała rozpłakała się na całego. Nie mogłam jej uspokoić. Dopiero gdy po pięciu minutach mąż wrócił i wziął ją na ręce, to się wyciszyła. A on się uśmiechał od ucha do ucha.
– Nie idziesz? – zdziwiłam się.
– A nie. Zadzwoniłem do szefa, powiedziałem, że jestem chory i nie mogę przyjść. Zostaję z małą…
– Poważnie?
– Poważnie. Zmykaj do pracy.
No i poszłam. Zdałam sobie wtedy sprawę, że więź nie rodzi się przez krew, że nie wystarczy być biologicznym rodzicem. Że mamą i tatą staje się w miarę spędzanego z dzieckiem czasu. Dlatego teraz już dbam, żeby Bartek był z małą jak najczęściej. On też nie protestuje, bo przecież zrobił się z niego całkiem już niezły tata.
Czytaj także:„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”