„Według mojego męża kontrola była największym wyrazem miłości. Nie widział, że ja się czuję jak uwięziona na łańcuchu”

smutna kobieta fot. Getty Images, Anna Cinaroglu
„Po tej rozmowie Paweł na chwilę się zmienił. Jakby chciał uśpić moją czujność. Dał mi więcej swobody, pozwolił wybierać restauracje, wyrażać swoje opinie, ale tylko na chwilę. Jego kontrola zawsze wracała, subtelna i niepozorna”.
/ 28.09.2024 22:00
smutna kobieta fot. Getty Images, Anna Cinaroglu

Związek z Pawłem początkowo wydawał mi się być spełnieniem marzeń. Był troskliwy, przedsiębiorczy, pewny siebie. Miał wszystko, czego szukałam u mężczyzny. Zdobywał i osiągał to, co sobie zaplanował i nie akceptował niczego poniżej. Na początku dawało mi to poczucie wyjątkowości, bezpieczeństwa, stabilności. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki jak on wybrał właśnie mnie.

Jakbym złapała Pana Boga za nogi

Poznaliśmy się na weselu naszej wspólnej znajomej. Paweł od razu zwrócił na mnie uwagę. Już wtedy byłam pod wrażeniem jego determinacji i zdecydowania. To on przejął inicjatywę: zaproponował kawę, później kolację, a niedługo potem nasza relacja była już w pełni rozkwitu. Pamiętam, jak zawsze był gotów podać mi płaszcz, odsunąć krzesło, otworzyć przede mną drzwi... Każda randka była zaplanowana z najdrobniejszymi szczegółami. Poczułam, że znalazłam kogoś, kto potrafi się mną zaopiekować. Kogoś, komu mogę zaufać.

Paweł szybko wprowadził mnie w swoje życie — i było to życie, o jakim zawsze marzyłam. Zamożny, pewny siebie, z domem w ekskluzywnej dzielnicy. Już wtedy mówił mi, że nie muszę się o nic martwić.

– Zadbam o ciebie, Aleksandro – powtarzał, a ja mu wierzyłam.

Która kobieta nie chciałaby słyszeć takich słów? Zaręczyliśmy się po zaledwie pół roku związku. Byłam w siódmym niebie. Pierścionek był obłędny, na pewno kosztowny, choć nie grało to dla mnie większej roli. Paweł jednak był hojny, chciał, żebym miała wszystko, co najlepsze. Kosztowne prezenty, romantyczne wyjazdy, biżuteria. Uwielbiałam to, jak wiele dla mnie robił. Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy po raz pierwszy zaproponował, żebym zrezygnowała z pracy.

– Ola, po co ci ta praca? Ja zarabiam wystarczająco dla nas obojga. Skup się na sobie, na naszym domu. Nie musisz się martwić o nic, ja zadbam o wszystko – powiedział wtedy, trzymając mnie za rękę, przy okazji powtarzając swoje stałe motto: „Ja zadbam o wszystko”.

To była jego wizja. Wizja idealnego życia. Być może już wtedy powinnam była zauważyć, że pod tą troskliwością kryło się coś więcej. Jednak uwierzyłam, że robi to wszystko z miłości.

Ufałam mu bez granic

Już przed ślubem przeprowadziłam się do jego domu, a po ślubie faktycznie rzuciłam pracę. Na początku było cudownie. Nie musiałam rano wstawać do biura, mogłam zajmować się domem, spędzać czas na zakupach, czytać książki. Paweł ciągle powtarzał, że jestem jego królową, że zasługuję na to, by żyć jak w bajce. I rzeczywiście, żyłam. Do momentu, gdy zaczęłam dostrzegać drobne sygnały, które wcześniej ignorowałam.

Jednym z pierwszych niepokojących znaków było to, jak bardzo Paweł kontrolował moje zakupy. Na pozór nie miałam żadnych ograniczeń. Mogłam wydawać niemalże nieograniczone pieniądze, ale szybko zrozumiałam, że to on decydował, na co je wydam. Kiedy kupowałam ubrania, zawsze komentował, co mu się podoba, a co nie. Z czasem zaczęłam wybierać tylko te rzeczy, które wiedziałam, że mu się spodobają i ignorowałam własne gusta.

Pamiętam dzień, gdy postanowiłam kupić nową sukienkę na większe wyjście: ślub mojej siostry. Spędziłam kilka godzin, przeglądając różne modele, i w końcu wybrałam jedną – prostą, ale elegancką. Gdy Paweł zobaczył mój wybór, tylko uśmiechnął się z pobłażaniem.

– Nie myślałaś o czymś bardziej wyrazistym, skarbie? Wiesz, że lubię, gdy nosisz odważne kolory.

Chciałam powiedzieć, że to właśnie ta sukienka mi się podoba, ale szybko zmieniłam zdanie. Wróciłam do sklepu i wymieniłam ją na coś bardziej „odpowiedniego”. Tak wielki miał na mnie wpływ i tak bardzo nie chciałam go zawieść. Miałam wrażenie, że broniąc swojego okażę mu niewdzięczność za wszystko, co mi ofiarował. Tak właśnie działa nadmierna kontrola i „bombardowanie miłością”. Z czasem zdałam sobie sprawę, że większość mojej garderoby nie była już moim wyborem, a jego.

Nie tylko ubrania mi wybierał

To samo działo się z naszymi wyjściami do restauracji. Na początku byłam nimi zachwycona: Paweł znał wszystkie najlepsze miejsca w mieście i nie oszczędzał na naszych randkach, ale z czasem zorientowałam się, że nigdy nie miałam wpływu na to, dokąd pójdziemy. Zawsze to on wybierał restauracje, a jeśli przypadkiem wspomniałam, że chciałabym spróbować czegoś nowego, Paweł znajdował powody, by tego nie robić.

– Kochanie, tam nie serwują jedzenia na poziomie, na który zasługujesz. Chcę, żebyś jadała tylko w najlepszych miejscach – mówił, a ja po raz kolejny rezygnowałam z własnych preferencji.

Pewnego dnia, właśnie po jednej z podobnych kolacji, która znowu przebiegła zgodnie z jego planem (i tylko jego), postanowiłam z nim porozmawiać.

– Paweł, może zechciałbyś mi dać trochę więcej niezależności? Ty podejmujesz wszystkie decyzje, a ja… po prostu się do tego dostosowuję. Nawet kiedy chodzi o takie drobnostki jak sukienka czy kolacja – zaczęłam nieśmiało.

Jego reakcja była natychmiastowa. Uśmiechnął się łagodnie, chwycił mnie za rękę i zaczął mówić tym swoim manipulującym tonem, który zawsze wydawał się taki uspokajający.

– Kochanie, przecież ja to wszystko robię dla ciebie. Nie chcę, żebyś musiała się martwić, żebyś sobie zaprzątała głowę jakimikolwiek rozterkami. Wiem, co jest dla nas dobre. Nie rozumiesz, że tak właśnie okazuję, że cię kocham?

Wiem, że wtedy znowu powinna mi się zapalić w głowie lampka, a jednak znowu uwierzyłam, że robi to z troski. Po tej rozmowie Paweł na chwilę się zmienił. Jakby chciał uśpić moją czujność. Dał mi więcej swobody, pozwolił wybierać restauracje, wyrażać swoje opinie, ale tylko na chwilę. Jego kontrola zawsze wracała, subtelna i niepozorna.

Nie dopuszczał możliwości utraty kontroli

Najbardziej doskwierało mi jednak to, że Paweł nigdy nie chciał, żebym wróciła do pracy. Z początku wydawało się to luksusem. „Nie muszę pracować!”, myślałam, zachwycona perspektywą życia w dostatku, zajmowania się tylko sobą i domem. Ale z czasem zaczęłam odczuwać pustkę. Brakowało mi czegoś, co mogłabym nazwać swoim.

Każdy dzień był taki sam. Poranki spędzałam na siłowni, w kinie czy na drobnych porządkach w domu, po południu szłam na zakupy, a wieczory toczyły się według ustalonego przez Pawła rytmu. Czułam się coraz bardziej ograniczona. Kiedy zasugerowałam, że mogłabym znaleźć jakąś pracę, chociaż na pół etatu, Paweł stanowczo się sprzeciwił.

– Przecież nie musisz pracować, skarbie. Masz wszystko, czego potrzebujesz. Po co się męczyć? Skup się na sobie i naszym domu. Ja zadbam o resztę – mówił spokojnie i z uśmiechem.

Znowu to samo. „Ja o wszystko zadbam”. Coraz częściej czułam, jak cierpnie mi skóra na dźwięk tych słów. Z jednej strony wiedziałam, że robi to z miłości, ale z drugiej czułam się coraz bardziej jak ptak uwięziony w klatce. Klatce zbudowanej z jego troski, ale nie tylko: tam było coś więcej, coś mrocznego, w co nie dawał mi się zagłębić.

Brak kontroli nad własnym życiem zaczął odbijać się na moim zdrowiu psychicznym. Czułam się bezradna, zupełnie pozbawiona sprawczości. Odbierało mi to pewność siebie, ale i energię do życia. Koleżanki bagatelizowały moje problemy.

– Oszalałaś? Żyjesz jak w filmie! Możesz wydawać nieograniczone ilości pieniędzy, kupować nieograniczone ilości ubrań i jeść w najlepszych restauracjach, a on cię jeszcze wiecznie rozpieszcza prezentami i komplementami – obruszały się, gdy mówiłam, że nie jestem szczęśliwa.

Nie rozumiały istoty problemu. Nawet jeśli mogłam wydawać pieniądze, to były to jego pieniądze. Nawet jeśli mogłam wybierać ubrania, to były to jego wybory. Nawet jeśli mogłam jeść w najlepszych restauracjach, to były to tylko określone restauracje.

Dziś mijają trzy lata, odkąd jesteśmy z Pawłem małżeństwem. Wiem, że znowu czeka mnie bardzo kosztowny prezent i niezwykle wytworna kolacja w najmodniejszej restauracji w mieście. Grzechem byłoby narzekać, prawda? A jednak zupełnie się nie cieszę. Wolałabym bukiet polnych kwiatów, pizzę z dowozem do domu i wieczór z mężczyzną, który szanuje moje granice i wydobywa ze mnie to, co najlepsze, zamiast tłumić i rzeźbić na własną modłę.

Aleksandra, 28 lat 

Czytaj także:
„Wybaczyłam mu zdradę, ale tego, co zrobił później już nie mogłam zapomnieć. Wolę być sama, niż z takim człowiekiem”
„Matka ciągle wydaje na nowe ciuchy, a potem płacze, że nie ma na czynsz. Nawet komornik nie przemówił jej do rozsądku”
„Uciekłam na wieś i wpadłam w ramiona muskularnego rolnika. Zmieniłam szpilki na gumiaki i wcale mi to nie przeszkadza”

Redakcja poleca

REKLAMA