„Według męża powinnam poruszać się tylko między pralką, lodówką i łóżkiem. Czuję się jak na łańcuchu”

zawiedziona kobieta fot. Getty Images, Eric Audras
„– Gdzie chcesz iść? Do koleżanki? Chyba żartujesz! A kto zrobi obiad, kto posprząta i kto przygotuje mi jedzenie do pracy na następny dzień? – zapytał zdziwiony, gdy oznajmiłam, że wybieram się na przyjęcie urodzinowe”.
/ 04.04.2024 22:00
zawiedziona kobieta fot. Getty Images, Eric Audras

Od początku szukałam sobie mężczyzny, który o mnie zadba. Gdy poznałam Jacka, miał już dobrą pracę, był pewny siebie, stanowczy i troskliwy.

Chcieliśmy założyć rodzinę

Stawał w mojej obronie, gdy na przyjęciach zaczepiali mnie inni mężczyźni, otwierał przede mną drzwi, odbierał mnie i odwoził do domu po randkach. Imponowało mi to. Czułam, że jestem z mężczyzną, który zapewni mi bezpieczeństwo i nie pozwoli nikomu zrobić mi krzywdy.
Szybko przeszliśmy do poważnych rozmów o przyszłości, a nasz związek sprawnie ewoluował.

– Marzy mi się duża rodzina, dwójka albo trójka dzieci – oznajmił mi któregoś dnia.

Po tym wyznaniu zalała mnie fala przyjemnego ciepła. „No proszę, czyli istnieją faceci, którzy nie boją się rozmów o przyszłości, dzieciach, rodzinie...”, myślałam zachwycona. Jacek szybko mi się oświadczył, a ja go przyjęłam. Pobraliśmy się w urzędzie, ceremonia była skromna, a po niej zaplanowaliśmy obiad dla najbliższych przyjaciół i rodziny.

Byłam żoną nieidealną

Przez kilka miesięcy po ślubie byłam tak podekscytowana perspektywą nowego życia i nowej roli, którą otrzymałam, że praktycznie nic mi nie przeszkadzało. Ani coraz częstsze kłótnie, które inicjował mąż, ani jego niegrzeczne odzywki.

– Człowiek wraca zmęczony z pracy, a tu obiad nadal w proszku... – komentował pod nosem.

– Spokojnie, za chwilę będzie gotowy. Miałam dziś dużo do zrobienia, bo umyłam wszystkie okna – uspokajałam go.

Któregoś razu moja przyjaciółka była świadkiem tego typu zachowania.

– Dlaczego pozwalasz tak do siebie mówić? – zapytała mnie, gdy Jacek wyszedł z pokoju.

– To znaczy jak? – zdziwiłam się.

On cię zupełnie nie szanuje. Jak może się tak odzywać do swojej żony? – Ala była coraz bardziej poirytowana.

– No co ty – roześmiałam się. – On jest po prostu bardzo zmęczony po pracy. Ostatnio ma ciężki czas – zaczęłam tłumaczyć męża.

– Magda, to twoja sprawa, nie będę się wtrącać, ale moim zdaniem powinnaś wyznaczyć jakąś granicę. Jeśli teraz traktuje cię w ten sposób, to co będzie za rok czy dziesięć lat? – ostrzegała mnie.

Wtedy potraktowałam jej spostrzeżenia z dużym dystansem, a nawet rozbawieniem. Niestety, sytuacja w moim małżeństwie zaczynała zmierzać w kierunku, który przewidziała przyjaciółka.

Mąż ciągle miał pretensje

Zachowanie Jacka, które przez długi czas uważałam za przejściowe, stawało się normą. Ponadto, mąż zaczął sobie pozwalać na coraz więcej.

– Przecież wiesz, o której wracam z pracy! Dlaczego obiad nie może być gotowy na mój powrót? Co ty robisz całymi dniami? Obijasz się! – krzyczał na mnie.

– Wcale nie! Sprzątałam dziś szafy i spędziłam sporo czasu w kolejce na poczcie – tłumaczyłam się.

– To chyba powinnaś lepiej zorganizować czas! Twoim głównym obowiązkiem jest dbanie o mnie! Ja przecież dbam o ciebie – argumentował.

Owszem, zarabiał. Mieszkaliśmy w wygodnym mieszkaniu, nie musiałam ograniczać codziennych wydatków, nie musiałam też pracować, bo Jacek zapewniał nam wystarczająco. Tylko czy to było jednoznaczne z tym, że o mnie dba? Wtedy tak myślałam. Teraz już wiem, że byłam naiwna...

Zaczął mnie ograniczać

Sytuacja tylko się pogarszała. Mąż nie tylko wymagał ode mnie perfekcji we wszystkich obowiązkach domowych, ale także zaczął ograniczać moje życie poza domem.

– Gdzie chcesz iść? Do koleżanki? Chyba żartujesz! A kto zrobi obiad, kto posprząta i kto przygotuje mi jedzenie do pracy na następny dzień? – zapytał zdziwiony, gdy oznajmiłam, że wybieram się na przyjęcie urodzinowe.

– Ale przecież możesz wyjątkowo zamówić obiad – zaproponowałam nieśmiało.

– Zamówić?! A od czego mam żonę? Nie po to się z tobą żeniłem, żeby stołować się na mieście! – oburzył się.

– No to przygotuję obiad wcześniej, a ty po prostu go odgrzejesz...

– Jeszcze czego! Wracam z pracy wykończony i nie mam już ochoty ani siły na grzebanie w garnkach, zwłaszcza że to nie należy do moich obowiązków. Czy ciepły, gotowy obiad na stole to zbyt wielkie wymagania? – rozjuszył się.

Na przyjęcie nie poszłam. Perspektywa toczenia wojny z Jackiem o coś tak błahego była dla mnie przytłaczająca, więc po prostu się poddałam. Koleżance powiedziałam, że nagle zachorowałam i że bardzo ją przepraszam, ale niestety nie dam rady przyjść. Obiecałam, że zrewanżuję się, zapraszając ją na kawę. Zrobiłam to, ale... w ciągu dnia, pod nieobecność męża. Dlaczego? Bo nie chciałam znowu powodować kłótni. Nie chciałam słuchać, że się obijam i marnuję czas na głupoty, zamiast „spełniać swoje obowiązki” – chociaż te obowiązki stawały się moim więzieniem.

Przestałam zapraszać gości

Gdy zauważyłam, że uwagi Jacka stają się coraz bardziej niegrzeczne i agresywne i że nie hamuje się już nawet przy gościach, przestałam zapraszać ludzi do domu. Wstyd, który poczułam, gdy Ala po raz kolejny była świadkiem chamskich komentarzy pod moim adresem, był nie do zniesienia. Przyjaciółka tym razem niczego mi nie powiedziała, ale spojrzała na mnie tak wymownie, że od razu oblałam się rumieńcem. Obydwie wiedziałyśmy, że miała rację, ale zachowywałyśmy się tak, jak gdyby nic się nie stało. Dopiero pod koniec swojej wizyty, Ala mocno mnie uścisnęła i powiedziała na odchodne:

– Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nigdy nie zostaniesz sama – szepnęła cicho, tak, żeby Jacek niczego nie usłyszał.

– Dziękuję – odpowiedziałam pod nosem, po czym szybko pożegnałam się z przyjaciółką, żeby nie zobaczyła, że do oczu napłynęły mi łzy.

Dawałam sobą pomiatać

Zamknęłam się w łazience i przepłakałam następne pół godziny. Dotarło do mnie, że Jacek widzi we mnie tylko darmową sprzątaczkę, kucharkę i służącą. Ala miała rację: on zupełnie mnie nie szanował. Co gorsza, poza obowiązkami gosposi, byłam także chłopcem do bicia. Wyładowywał na mnie wszystkie swoje frustracje i złość. Świadomość tego wszystkiego po raz pierwszy uderzyła mnie z taką mocą. Poczułam się, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody. Tylko co z tego, skoro nie miałam odwagi, żeby postawić się Jackowi?

Przez trzy lata naszego małżeństwa nie tylko zdążył podkopać moje poczucie własnej wartości, ale także zasiał we mnie ziarno strachu przed swoim gniewem. Dotychczas po prostu unikałam sytuacji, które mogłyby go wyprowadzić z równowagi. Teraz zrozumiałam, że robiłam to, bo bałam się jego reakcji. Wystarczały mi gniewne ostrzeżenia i groźby. Nie chciałam doświadczyć prawdziwej kary za nieposłuszeństwo.

Myślałam, że odejdę

Do tego wszystkiego dochodziły kwestie materialne: miałam bardzo niewielkie doświadczenie zawodowe, a przecież dotychczas na wszystko zarabiał Jacek. Po kilku tygodniach bicia się z myślami doszłam jednak do wniosku, że jestem przecież samodzielną, mądrą kobietą i na pewno poradziłabym sobie bez jego pieniędzy. Przecież mogę żyć skromnie, nie potrzebuję luksusów.

Gdy dojrzewałam już do decyzji o odejściu, wszystko nagle rozpadło się jak domek z kart. Odkryłam, że jestem w ciąży. „Boże, co ja teraz zrobię? Przecież nie mogę odejść w takim momencie! Jacek na pewno się na mnie zemści i odetnie mnie od pieniędzy, a kto zatrudni kobietę w ciąży? Poza tym, co zrobię, jak dziecko się już urodzi? Kto się nim zajmie? Nie będzie mnie stać na nianię...”, myślałam rozpaczliwie. Wolność, której światełko widziałam na horyzoncie jeszcze kilka dni wcześniej, zaczęła się oddalać.

Czuję się jak w klatce

Przepłakałam kilka dni, zanim powiedziałam Jackowi o ciąży. Wiedziałam już, że nie odejdę, bo moje życie przestało być tylko moje. Czułam się uwięziona i kompletnie pozbawiona nadziei na lepszą przyszłość, a ciąża, zamiast być czasem radości i ekscytacji, stała się dla mnie piekłem.

Codzienne obowiązki domowe wykonywałam z trudem. Zwykłe ugotowanie obiadu czy zrobienie zakupów było równie ciężkie, co wejście na Rysy. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej dziecko byłoby dla mnie spełnieniem marzeń. Ale teraz? Stało się symbolem mojego zniewolenia. Wiedziałam, że maleństwo nie jest niczemu winne i nie powinnam go obwiniać, ale... nie potrafiłam tego nie robić.

Obecnie jestem w czwartym miesiącu ciąży i nadal nie czuję się lepiej. Drżę na myśl o przyszłości. Czy będę potrafiła być dobrą matką, skoro uważam ciążę za największą tragedię, która mnie spotkała? Nie potrafię sobie na to odpowiedzieć. Mogę się tylko modlić, żeby czekało mnie jeszcze w życiu coś dobrego.

Czytaj także: „Moja rodzina kazała mi wybierać: albo związek z dzieciatym rozwodnikiem, albo oni. Dziś żałuję swojej decyzji”
„Moja teściowa działa mi na nerwy. Ciągle się wtrąca, grzebie w szafie i mówi, kiedy mam zajść w ciążę”
„Zmarnowałam 20 lat dla faceta, który doił ze mnie kasę i nie chciał ślubu. Zrobił mi przysługę, gdy mnie zdradził”

 

Redakcja poleca

REKLAMA