Przyjemna jesień mojego życia została niestety zakłócona w pewien słoneczny, ciepły dzień. Mam spory balkon, więc zorganizowałam tam dzieciakom zabawę „w namiocie”. Zrobiłam daszek z kocyka, przyniosłam kilka zabawek, owoce i wodę do picia. Najstarszy Antek grał na telefonie, ale raz po raz przychodził i meldował, co się dzieje. Zwłaszcza gdy piski i śmichy-chichy wzrastały poza dopuszczalny poziom.
– Babciu, a czemu ten facet gapi się na nas przez lornetkę? – spytał, gdy pojawił się z ostatnim raportem.
– Jaki facet? – zajrzałam mu przez ramię, bo myślałam, że mówi o grze.
– Nie tu, ale tam, w bloku naprzeciwko – wskazał palcem. – Na ósmym piętrze. Już wcześniej chciałem ci powiedzieć, ale… no wiesz.
Wiedziałam, gra go rozpraszała. Zerknęłam na sąsiedni blok. Rzeczywiście, na balkonie ósmego piętra siedział mężczyzna i obserwował okolicę przez lornetkę.
– To już nie pierwszy raz, babciu. Może to jakiś złodziej? Teraz podobno obserwują swoje ofiary, zanim zaatakują – Antek był bardziej tym faktem podekscytowany niż przestraszony.
Musiałam zyskać pewność
Ja na odwrót. Mniejsza o złodzieja. Facet przyglądający się dzieciom przez lornetkę mógł być pedofilem, najobrzydliwszym rodzajem przestępcy w moich oczach. Wnuki często mnie odwiedzały, miał więc kogo podglądać… Boże drogi, a ja wystawiłam je temu zboczeńcowi jak na tacy! Aż mi się słabo zrobiło. Kazałam dzieciom wejść do środka i starannie zaciągnęłam zasłonki.
– To dla ochrony przed słońcem – wyjaśniłam. – Starczy na dziś. Jeszcze się przegrzejecie.
Kiedy wnuki wróciły do domów, długo myślałam o osobniku z naprzeciwka. W pierwszej chwili chciałam zadzwonić na policję, ale… gotowi wziąć mnie za zwariowaną staruszkę czy jakąś przewrażliwioną paranoiczkę. Może facet obserwuje wiewiórki albo ptaki, a ja robię aferę. Musiałam zyskać pewność. Od męża Ali pożyczyłam niewielką lunetkę i sama zaczęłam z ukrycia podglądać tego typa.
Zauważyłam, że pojawiał się ze swoją lornetką na balkonie zawsze wtedy, kiedy u mnie coś się działo. Gdy odwiedzały mnie dzieci, wnuki albo przyjaciółki. Kiedy siedziałam sama, czytając, oglądając telewizję, gotując albo sprzątając, nie wychodził na balkon. Czyli to nie ja go interesowałam, lecz moi goście. I raczej nie ci dorośli… Czyli moje podejrzenia były słuszne! Natychmiast zadzwoniłam na policję i umówiłam się na rozmowę z dzielnicowym.
– To bardzo poważne oskarżenie. Jest pani pewna? – spytał.
– Wiedziałam, że tak będzie… – westchnęłam. – Dlatego przyszłam dopiero teraz. Ja też go obserwowałam przez kilka tygodni, właśnie dlatego, że to poważne oskarżenie. Ale on ewidentnie nas podgląda. Gapi się! Za często, zbyt regularnie, żeby mówić o przypadku.
– Sprawdzę to.
– Bardzo pana proszę, tu chodzi o dzieci!
Nie zrezygnowałam z dalszej obserwacji. Wyglądał całkiem zwyczajnie: siwy, w okularach, na ulicy nie zwróciłabym na niego uwagi, ot, emeryt jak każdy inny. A jednak miał taką paskudną tajemnicę! Brzydziłam się przemocą, ale w jego przypadku wygarbowałabym dziadowi skórę. Ohydny typ!
Zrobiło mi się potwornie wstyd
Kilka dni później zadzwonił do mnie dzielnicowy. Sprawdził tego mężczyznę. Bardziej zaawansowane działania mógłby przeprowadzić, gdybym złożyła oficjalne zawiadomienie do prokuratury, ale póki tego nie zrobiłam, on ustalił, co następuje:
– Ten człowiek jest niepełnosprawny i chyba jest bardzo samotny. Nie ma rodziny, jeździ na wózku. Nie wychodzi z domu, bo to przerasta jego możliwości logistyczne. Zakupy robi mu asystent z opieki społecznej. Jeśli choruje, to albo lekarz zjawia się u niego, albo karetka wiezie go do szpitala na kilka dni, żeby zrobili mu niezbędne badania. Rozmawiałem z prezesem spółdzielni mieszkaniowej, on czasem do niego zachodzi i zna sytuację. Cała jego rozrywka to patrzenie przez lornetkę, udawanie, że takie normalne, rodzinne życie toczy się u niego. Że ma dzieci i wnuki, że wpadają do niego znajomi… Poszedłem do niego i uświadomiłem mu, jak może być odbierane jego zachowanie. Prosił, żeby serdecznie panią przeprosić, i obiecał, że więcej nie będzie tak robił.
Odkładałam słuchawkę pełna poczucia winy. Oskarżyłam niewinnego człowieka o coś tak podłego… choć na wszelki wypadek nadal go obserwowałam. Faktycznie, więcej się na balkonie nie pojawił. Nawet kiedy dzieci były u mnie i znowu bawiły się „w namiot”. Poczułam się naprawdę podle. Obserwowanie życia innych ludzi było dla niego namiastką normalności, a ja oskarżyłam go o tak niecne zamiary. Oczywiście, ostrożność i bezpieczeństwo dzieci przede wszystkim, ale… musiałam to naprawić.
Upiekłam ciasto i zadzwoniłam po Jadzię. Sama wstydziłam się pójść, i trochę obawiałam, we dwie zawsze raźniej. Zadzwoniłyśmy domofonem, wyliczywszy po oknach, który to mógł być numer mieszkania.
– Halo…? Kto tam? – odezwał się męski głos.
– Dzień dobry… Nie znamy się. Ja… Ja mieszkam naprzeciwko, na trzecim piętrze… – powiedziałam, jąkając się z nerwów. – Chciałam pana przeprosić i… przyniosłam ciasto. Jestem z koleżanką. Czy możemy na sekundę wejść?
Po dłuższej chwili ciszy w domofonie rozległo się brzęczenie. Drzwi otworzył nam mężczyzna na wózku. Nie miał obu nóg. Nie był nieuprzejmy czy urażony, na co się nastawiałam. Osobiście poczułabym się mocno dotknięta takim oskarżeniem.
Przepraszałam go, ale przerwał mi i sam zaczął mnie przepraszać, sumitować się, tłumaczyć… Gdy płonił się i bladł na przemian, zrobiło mi się go strasznie żal. A gdy otarł załzawione oczy, mało sama się nie popłakałam. Biedak, tyle lat tkwić samotnie w mieszkaniu, za jedyne kino mając scenki z cudzego życia, ujęte w ramy okien… Odchrząknęłam i powiedziałam dziarsko:
– Dość tego wzajemnego przepraszania. Pan przestaje, ja też już nie będę. A to jest ciasto pokoju! – wyciągnęłam przed siebie blaszkę.
Nie odmówił
– To… może panie by usiadły ze mną na chwilę i zjadły po kawałku? Zrobię herbaty… Kawa niestety mi się skończyła, a Elżunia z opieki przyjdzie z zakupami dopiero za trzy dni…
– To pan niech zrobi herbaty, a my skoczymy do sklepu, jeśli czegoś panu trzeba. Żaden kłopot! – zaoferowała się Jadzia.
Od tamtej pory Janusz nie jest już samotny. No, nie tak jak wcześniej. Wpadamy do niego, żeby porozmawiać, obejrzeć razem jakiś film. Zabieramy go na spacery. Nawet Antek był u niego, gdy musiał na technikę zbudować karmnik.
Ja mam dwie lewe ręce do takich prac, a jego tata akurat był w delegacji. Janusz zaś chętnie pomógł. Gdy wspominam, jak się poznaliśmy, wstydzę się, że oskarżyłam niewinnego człowieka o największą podłość na ziemi.
Z drugiej strony, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu, że zareagowałam, samotny, smutny człowiek zyskał grono znajomych, uśmiech, już nie jest taki sam na świecie i ma na co czekać…
Czytaj także:
„Sąsiad to zawistny burak bez honoru. Sądziłem, że jego groźby są wyssane z palca, jednak on posunął się o krok za daleko”
„Cieszyłam się na przeprowadzkę, póki nie poznałam nowych sąsiadów. Ta banda niewychowanych buraków wszystko zepsuła”
„Sąsiad stracił rodzinę, a teraz zniknął jego pies. Wiedziałam, co się z nim stało, ale nie miałam odwagi wyznać prawdy...”