Kilka lat temu wyprowadziłem się z miasta na wieś. Miałem dość życia w pośpiechu, w stresie, pracy dla innych za marne grosze. Już od dawna zastanawiałem się, co by tu zmienić. Szukałem swojego miejsca na świecie. Tym bardziej że i w życiu rodzinnym mi się nie powiodło. Żona porzuciła mnie dla innego. Zostałem sam i ciągnąłem ten swój wózek z dnia na dzień, bez perspektyw, bez nadziei.
Może nie zdecydowałbym się na tę przeprowadzkę, gdyby nie kolejne wydarzenie. W mojej firmie robili redukcje. Ja byłem zatrudniony na starych zasadach, niewygodnych dla pracodawcy. Miałem pełny etat, dostawałem wyższą pensję niż nowo przyjęci pracownicy i – co było źle widziane – nie chciałem przejść na nową umowę, bardzo niekorzystną dla mnie. Dostałem więc wypowiedzenie. Razem z odprawą to była nawet niezła sumka. Potraktowałem to jak znak – mój znajomy już od dawna namawiał mnie na wyjazd na wieś.
– Jest niewielkie gospodarstwo do przejęcia – tłumaczył. – Wiem, wiem, nie jesteś rolnikiem, ale nie o to chodzi. Pszczoły byś mógł zacząć hodować.
– Przecież ja się na tym nie znam! – patrzyłem na niego jak na wariata.
– Jestem technologiem żywienia…
– I bardzo dobrze – przekonywał.
– Hodowla pszczół trudna nie jest.
Nie tak łatwo urządzić pasiekę
Kiedy dostałem wypowiedzenie, postanowiłem wrócić do tematu. Okazało się, że to faktycznie nie jest skomplikowane. Przeczytałem kilka książek, porozmawiałem z ludźmi. Na szczęście nie jestem uczulony na jad pszczeli, więc główny problem odpadł. Skontaktowałem się z tym znajomym, zapytałem o gospodarstwo.
– Masz szczęście, stary, jeszcze nie zostało sprzedane – powiedział, dając mi namiary. – Dzwoń od razu.
Miejsce było urocze, chociaż leżało na końcu świata, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Dla mnie, rodowitego mieszczucha – prawdziwe wyzwanie. Ale to podniecało mnie najbardziej! Gospodarstwo nie było drogie. Ze sprzedaży mieszkania w mieście zostało mi sporo pieniędzy, a miałem jeszcze odprawę. Dość sprawnie udało mi się załatwić wszystkie formalności, i pewnej wiosny, osiem lat temu, zacząłem nowe życie.
Od razu zapisałem się do powiatowego koła pszczelarskiego. Tam mi podpowiedzieli, co powinienem zrobić, jak założyć pasiekę, jakie kupić pszczoły. Zarejestrowałem pasiekę u weterynarza – i wystartowałem. Początki łatwe nie były. Gdyby nie pomoc fachowców z kółka, na pewno bym sobie nie poradził. Bo przecież co innego teoria, a co innego praktyka.
Problemy zaczęły się już przy kupnie podstawowego wyposażenia. Wydawało mi się, że potrzebuję tylko kombinezonu, rękawic, no i jakiejś dmuchawy – fachowo to się nazywa podkurzacz. Ale kiedy znajomy dał mi kartkę z wypisanymi rzeczami, które będą mi potrzebne, załamałem się. Kompletowałem to przez kilka dni!
Dobrze, że miałem pomoc, bo okazało się, że same kupno uli już jest skomplikowane. No i pszczół – nie każdy sprzedawca jest uczciwy. A poza tym, o mało nie popełniłem błędu, umawiając się na kupno owadów w pobliskiej pasiece. Na szczęście mój nowy znajomy w porę się o tym dowiedział i mnie zastopował.
– Jak kupisz pszczoły od sąsiada, to one tam wrócą – powiedział. – Poszukaj czegoś dalej, co najmniej 4–5 kilometrów od ciebie, to wtedy nie będą szukały drogi do starego domu. I przewoź je wieczorem, pamiętaj.
Od początku nastawiałem się na pasiekę ekologiczną. Warunki miałem, bo moja ziemia jest położona z dala od drogi, nie docierają tu żadne zanieczyszczenia. Wiedziałem, że z tym jest jeszcze więcej roboty, ale za to zbyt produktów pewny. No i na dotacje można liczyć… Tyle że faktycznie musiałem się przy tym narobić. Już same ule musiały spełniać konkretne warunki, nie mówiąc o całej fazie hodowli, potem zbiorów.
Krowy jedzą, potem wiadomo…
Najpierw musiałem zadbać o ziemie. Nawozy mogły być tylko naturalne, zero chemii. Większość pól obsiałem gryką, część łubinem. Wokół pól zostawiłem łąki. I tylko pilnowałem, żeby sąsiedzi nie nawozili w wietrzne dni, bo przecież nie mogłem od nich wymagać, żeby też przestawili się na ekologię! I tak początki miałem trudne. Wieś łatwo nie akceptuje przyjezdnych z miasta. W dodatku tacy, co to z miejsca zabierają się za uprawę, a pojęcia o tym nie mają, spotykają się z niechęcią. Dobrze wiedziałem, że jestem na cenzurowanym, że wszyscy dookoła mi się przyglądają. No i nie każdy jest mi życzliwy…
O tym przekonałem się na początku. Wydawało mi się, że powinienem uprzedzić, że pasiekę chcę zbudować. Więc przeszedłem się po wsi i pukałem do sąsiadów. Przedstawiałem się, mówiłem, co chcę produkować. Większość machała ręką, mówiąc, że jest im obojętne, co będę robił, a pszczoły pożyteczne zwierzęta. Niektórzy się nawet ucieszyli, że miód będzie we wsi. Ale znalazło się kilku takich, co to od razu zaprotestowali.
– Dzieciaki mam, zaraz będą pogryzione – mój bezpośredni sąsiad patrzył na mnie naburmuszony.
– Pszczoły nie są agresywne – protestowałem. – Tylko gdy bronią swojego terenu. Uli, kwiatów, drogi z łąki do ula. Pana dzieci nie będą narażone na użądlenie bardziej niż teraz.
– No nie wiem – wzruszył ramionami. – Ale mi się to nie podoba.
Co prawda, sołtys mnie pocieszył, żebym się nim nie przejmował, bo to mruk i gbur, ze wszystkimi we wsi miał ponoć na pieńku. Ale mimo wszystko nieprzyjemnie mieć świadomość, że tuż za płotem żyje taki nieżyczliwy człowiek.
Co gorsza, to właśnie jego pole leżało koło mojego. To dlatego nawet nie próbowałem rozmawiać z nim, namawiać, by przestawił się na ekologiczne uprawy. To nie miało sensu. Nic bym nie wskórał, a tylko dałbym mu powód do krytyki czy narzekania. Ale i tak nie ustrzegłem się przed zatargiem z mrukowatym sąsiadem. Dwa lata temu zapukał do mnie wieczorem. Przestraszyłem się, że coś się stało, bo przez te lata, jak tu mieszkałem, ani razu mnie nie odwiedził.
– Witam, panie Piotrze… – zaprosiłem go do środka. – Coś się stało?
– Nie – pokręcił głową i rozejrzał się wokół uważnie. – Nie stało. Ale pogadać chciałem, bo mam interes.
– No to niech pan wejdzie, w progu interesów omawiać nie będziemy – wskazałem mu krzesło, zastanawiając się jednocześnie, cóż to za interes go do mnie sprowadził.
– Łąki pan ma, panie Edziu, a nie obsiewa – zaczął od razu.
– No, mam… Pszczoły przecież hoduję, a one na łąkach się żywią. Grykę mam poza tym i łubin.
– Tak, ale ja o tych łąkach chciałem. Bo wcześniej to ja tam krowy wypasałem, za poprzedniego gospodarza. Dzierżawił mi za przyzwoitą sumę, dogadaliśmy się. Potem krów na łąki nie prowadziłem, ale teraz znowu kontrakt mam podpisany i stado gdzieś muszę żywić, nie?
– No niby tak – zawahałem się. – Ale ja mam ekologiczną hodowlę.
– No to co krowy panu szkodzą? – zdziwił się. – Przecież to zwierzęta są, co nie? Ekologiczne.
– Ale nie o to chodzi – pokręciłem głową. – Jeżeli nie chcę stracić certyfikatu, to muszę pilnować, żeby uprawa była czysta od chemii. Dlatego zawsze proszę, żeby nie pryskać, jak wiatr wieje. Poza tym moje ule stoją pod lasem, żeby pszczoły nie latały na wasze pola, opryskiwane. No i nawozy muszą też być ekologiczne.
– A krowie placki nie są ekologiczne? – popatrzył na mnie jak na wariata. – No już chyba bardziej naturalne nie mogą być.
– To zależy, co jedzą – powiedziałem. – Jeżeli karmi je pan ekologicznym sianem i trawą, to w porządku. Ale jeżeli dodaje pan do paszy jakieś mieszanki, uzdatniane, wzbogacane, to nawóz już nie jest ekologiczny.
– No pewnie, że daję, na mięso krowy hoduję – wzruszył ramionami. – Jak bym je na samym sianie trzymał, to w życiu bym się nie dorobił!
Obsmarował mnie przed wszystkimi
Patrzyłem na sąsiada, zastanawiając się, czy zrozumiał, o co mi chodzi.
– Skoro tak, to to, co wydalają krowy, już nie jest ekologiczne. A jak będą chodziły po mojej łące, to ją w ten sposób zanieczyszczą. Rośliny będą skażone, miód nie będzie ekologiczny. I stracę certyfikat.
– Że co? Moje krowy skażą panu miód? – facet chyba jednak nic nie zrozumiał z tego, co próbowałem mu wytłumaczyć.
– No poniekąd. Musiałby je pan karmić bez tych dodatków, bez chemii.
– Dobra. Czyli nie użyczy pan łąki? – sąsiad wstał z krzesła.
– Chętnie bym to zrobił, ale nie mogę – rozłożyłem ręce.
– No to do widzenia – odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Było mi trochę nieprzyjemnie. Wydawało mi się, że przystępnie wytłumaczyłem, na czym polega moja hodowla, i dlaczego nie może paść swoich krów na mojej łące. Przecież gdyby nie te wzbogacane pasze, to dla mnie ten układ też byłby wygodny! Raz, że miałbym pieniądze z dzierżawy, a dwa, że nie musiałbym kupować nawozu. Ale w takiej sytuacji po prostu nie mogłem się zgodzić. Jak podejrzewałem, moja odmowa rozeźliła sąsiada. I chociaż nie miał we wsi wielu przyjaciół, to jednak zdążył na mnie nagadać. Nie minęło kilka dni, jak zapukał do mnie sołtys.
– Witam, panie Edwardzie – powiedział, uśmiechając się. – Ja na chwilę, pogadać chciałem.
– Proszę, proszę. Tak to całe miesiące nikt mnie nie odwiedza, a tu proszę – dwie wizyty w jeden tydzień.
– Ja właśnie w sprawie tej pierwszej wizyty – rozejrzał się po kuchni i usiadł przy stole. – Słuchy mnie doszły, że Piotr P. był u pana. Łąkę chciał dzierżawić.
– Był – przytaknąłem. – I chociaż tłumaczyłem mu, dlaczego nie mogę się na to zgodzić, chyba mi nie uwierzył. Albo nie zrozumiał moich racji. Wychodził stąd wściekły.
Cholerny nieuk! Zawistny gnój!
– A i owszem, wściekły był jak diabli – sołtys pokiwał głową. – Chodzi teraz po wsi i się żali. Że z pana nieużytek, że z miasta przyjechał, na gospodarce się nie zna, a mądrzy się. Znaczy, ja przepraszam, że tak szczerze mówię, ale ja plotek nie lubię. Uważam, że z nich tylko co najgorsze może się narodzić. To już wolę prosto z mostu wszystko załatwić.
– Ale niech on tam gada na mnie, co mi tam – wzruszyłem ramionami. – Kto mnie zna, to nie uwierzy, a kto mnie nie lubi, to tylko woda na młyn. Co mi tym gadaniem zaszkodzi?
– Nigdy nie wiadomo – sołtys był ostrożny. – Ludzka zawiść i złośliwe plotki już niejednemu szkody narobiły. A co panu właściwie szkodzi mu tę łąkę wydzierżawić? Przecież i tak ugorem stoi, nic pan tam nie wysiewa. Kosić by nie trzeba było… – starał się mnie przekonać.
– Ależ ja bardzo chętnie bym ją wydzierżawił, gdyby P. miał ekologiczne krowy – powiedziałem. – Ja mu to dokładnie tłumaczyłem.
Westchnąłem i wszystko zacząłem wyjaśniać sołtysowi. Nie do końca chyba mi uwierzył.
– I naprawdę to ma takie wielkie znaczenie? – dziwił się. – Znaczy, to gówno, ten nawóz? Przecież pszczoły go nie jedzą, nie siadają na plackach, to nie muchy.
– Ale nawóz zasila ziemię i rośliny, nie? – starałem się uzbroić w cierpliwość. – Chyba pan o tym wie, przecież ma pan pola i uprawy? No więc właśnie. Żeby miód był ekologiczny, pszczoły muszą zbierać nektar z ekologicznych kwiatów. A te kwiaty muszą rosnąć w ekologicznej ziemi. I tyle.
– No tak – pokiwał głową, raczej nie do końca przekonany. – Spróbuję to ludziom powiedzieć. Ale niedobrze się stało… P. zawistny jest, dlatego mieszkańcy go tu nie lubią.
– To i słuchać jego gadania nie powinni – wzruszyłem ramionami.
Sołtys miał rację. Mój sąsiad zrobił wszystko, żeby mnie obsmarować przed ludźmi. Nagle okazało się, że już nie mam gdzie kupować jajek czy mleka. Chyba ze trzy miesiące zajęło mi odkręcanie wszystkiego, tłumaczenie, dlaczego tej łąki nie dzierżawię, przekonywanie do mnie na nowo tych, którzy uwierzyli P., że jestem nieżyczliwy.
– Mnie tam się nie widziało, żeby pan Edek był takim, jak to mówią, egoistą – kręciła głową pani M., od której brałem genialne sery.
Niestety, zrobił coś innego
– Ale wie pan, jak to jest… To i dobrze, że się wszystko wyjaśniło.
No, wszystko to na pewno nie, ale sporo udało mi się jednak odkręcić. Znowu miałem przyjaciół we wsi. Rok temu P. znowu do mnie zapukał. Zdziwiłem się, bo przecież od naszej rozmowy nawet dzień dobry mi nie mówił, na pozdrowienia nie odpowiadał. Okazało się, że kolejny raz w sprawie łąki przyszedł.
– Panie Piotrze, ja już tłumaczyłem, że łąkę wydzierżawię tylko wtedy, jak pan będzie miał ekologiczne krowy – starałem się zachować spokój. – Musiałyby mieć siano z mojej łąki i nie jeść dodatków.
– Myślałem, że pan zmądrzał – powiedział, patrząc na mnie jakoś tak złośliwie, jakby z groźbą.
Włożył czapkę i wyszedł.
Byłem przekonany, że i w tym roku, wczesną wiosną, będzie mnie nękał. Niestety, zrobił coś innego. To znaczy, nie wiem czy on, ale jakoś pasuje mi to do niego… Otóż, gdy zrobiło się ciepło i poszedłem zajrzeć do uli, okazało się, że wszystkie pszczoły nie żyją! A zima przecież nie była ostra. Byłem przekonany, że to jakaś zaraza, zabrałem kilka pszczół do laboratorium. Tam się dowiedziałem, że ktoś je otruł!
Byłem w szoku. Jak można! Co one były winne? Przecież to zwierzęta, owady! A w dodatku, jest ich coraz mniej, to chronić trzeba! I w ogóle, jak ktoś mógł być tak okrutny? Oczywiście, zawiadomiłem policję. Chodzą teraz po wsi, przesłuchują wszystkich. Pytali, czy kogoś podejrzewam, ale nie wskazałem P.. Za rękę go przecież nie złapałem. A to, że był mi nieżyczliwy, to już ludzie im we wsi powiedzą.
Zdezynfekowałem ule, kupiłem nowe pszczoły. I psa, któremu postawiłem budę koło uli. Mam nadzieję, że to wystarczy. Ale i tak nie umiem przeboleć tego, co się stało. Jak on mógł być tak okrutny?
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Mój sąsiad zabił swoją żonę. Powinnam się go bać, ale udaję, że o niczym nie wiem, bo… wcale mu się nie dziwię”
„Byłam w kropce i nie wiedziałam, co zrobić. Sąsiad chwiał dać mi pomocną dłoń, lecz najpierw ja miałam >>dać<< mu coś innego”