„Wdałam się w romans ze swoim idolem. Myślałam, że to miłość jak z kart powieści, a on... zrobił ze mnie stalkerkę”

kobieta zakochana w swoim idolu fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk
„Dopytywałam o wspólną przyszłość. Po trzech miesiącach romansowania uznałam, że mam do tego prawo, ale on za każdym razem wykręcał się od odpowiedzi. Żartował, zasłaniał się pracą, a nawet wracał do uwagi o zaborczej psychofance, która nie daje mu przestrzeni na twórczy oddech. Byłam przekonana, że tylko tak dowcipkuje...”.
/ 01.01.2023 15:15
kobieta zakochana w swoim idolu fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk

Gdy dzieci wyprowadziły się z domu, stał się tak obojętny i znudzony, że nie dało się już z nim dłużej wytrzymać. Skupił się na swoich pasjach, czyli telewizji, wędkarstwie i popijaniu piwa z kolegami, a mnie traktował jak powietrze. Jeszcze długo próbowałam zwrócić na siebie uwagę – najpierw sposobem i spokojną rozmową, a potem już jawnymi pretensjami – ale w końcu zażądałam rozwodu. Przystał na tę propozycję chętnie i wtedy dotarło do mnie, że już nic nie uratuje naszego związku.

W całym tym koszmarze miałam trochę szczęścia, bo czekało na mnie mieszkanie po babci, do którego wprowadziłam się jeszcze przed formalnym rozstrzygnięciem sprawy rozwodowej. Powtarzałam sobie, że to wcale nie koniec, lecz początek. Że na pewno spotka mnie jeszcze przygoda na miarę tych, o których latami czytałam w tak uwielbianych przeze mnie romansach. Spodziewałam się więc, że los podsunie mi przystojnego i ciekawego mężczyznę bez zobowiązań. Wyobrażałam go sobie, przepatrując w pamięci wszystkie postacie z przeczytanych do tej pory książek. Dziesiątek, a nawet setek pochłoniętych do poduszki lektur…

Zaczepiłam go na spotkaniu autorskim

Pośród moich ulubionych autorów był jeden z mniej znanych pisarzy, a przy okazji mieszkaniec naszego miasta. Nie miał zbyt wielu czytelników, ale regularnie publikował kolejne powieści o uczuciach kobiet takich jak ja. Przywiązałam się do jego twórczości i sięgałam po każdą nową pozycję. Mimo to nigdy nie poznałam go osobiście. Kilka razy chciałam wybrać się na spotkanie autorskie z nim, ale za każdym razem coś mi wypadało.

Teraz jednak uznałam, że jeśli pojawi się okazja, by zobaczyć człowieka, który swoimi opowieściami podtrzymywał mnie na duchu przez tyle lat, to trzeba będzie z niej skorzystać. Gdy tylko nasze bibliotekarki ogłosiły, że będzie promował u nich najnowszą książkę, nie wahałam się już ani chwili i poszłam posłuchać, co mój ulubieniec ma do powiedzenia.

Na żywo wydał mi się jeszcze bardziej przystojny niż na zdjęciach. Facet odrobinę tylko starszy ode mnie, ale za to bardzo elegancki, dobrze ubrany, a przede wszystkim szalenie interesujący. Od razu zamarzyłam, by spędzić z nim trochę czasu sam na sam.

– Pan nawet nie wie, że ma tak oddaną fankę jak ja… – zaczepiłam go przy podpisywaniu książki.

– A pani nawet sobie nie wyobraża, jak wiele razy słyszałem te słowa od ludzi, którzy nie przeczytali niczego, co napisałem – uśmiechnął się przekornie.

– Ale ja przeczytałam wszystkie pana książki!

– Doprawdy?

– Oczywiście.

– To jeśli ma pani ochotę i czas, proszę zaczekać na mnie po spotkaniu. Porozmawiamy o moich powieściach i sprawdzimy, czy naprawdę jest pani moją wielbicielką…

– Bardzo chętnie – ukłoniłam się, chyba nawet trochę zarumieniona.

W ten właśnie sposób zyskałam okazję, by udowodnić, jak doskonale znam jego twórczość, a przy okazji odrobinę poznać ulubionego pisarza. Piotr był szczerze zdumiony moją wiedzą. Nie mógł się nadziwić, jak doskonale pamiętam wszystkie wątki z jego książek. Z jakimi szczegółami potrafię opisać większość bohaterów! No i z jakim oddaniem śledzę jego karierę.

– Proszę wybaczyć, ale pani jest prawie jak psychopatyczna wielbicielka – zażartował w pewnym momencie.

– Pan wybaczy, ale nie mam zamiaru pana prześladować.

– A gdybym chciał? Gdybym o to poprosił?

– Musiałabym się zastanowić.

– A zechce pani przemyśleć sprawę na kolacji? Oczywiście w moim towarzystwie.

Zgodziłam się na to spotkanie tak samo, jak i na wszystkie kolejne, które zaprowadziły nas do łóżka. Czułam się trochę winna, że tak szybko wszystko się między nami potoczyło, ale po tylu latach nudnego, przedwcześnie wygasłego małżeństwa byłam spragniona wrażeń. Pewnie dlatego dałam się temu związkowi ponieść i stawiałam się na każde wezwanie szalenie namiętnego, choć nieco kapryśnego pisarza.

Wykrzyczał mi to prosto w twarz

Dlaczego kapryśnego? Bo od samego początku naszej znajomości odniosłam wrażenie, że to on nadaje tempo naszej relacji. Bywały tygodnie, w których spotykaliśmy się codziennie, a zdarzały się też takie, kiedy nie widywaliśmy się wcale. Piotr miał wtedy jedną wymówkę.

– Piszę! – zbywał mnie krótko.

– A nie możesz sobie zrobić przerwy? Stęskniłam się…

– Nie mogę, bardzo mi przykro. Ale już niedługo. Tylko, proszę, nie wydzwaniaj do mnie tak często, bo mnie rozpraszasz.

– To nie było miłe.

– Nie przesadzaj. Po każdym telefonie po prostu nie mogę przestać o tobie myśleć.

– A, to rozumiem. W takim razie do zobaczenia – żegnałam się z nim udobruchana.

– Do zobaczenia. I bądź cierpliwa!

Prośbę o cierpliwość Piotr powtarzał regularnie. Nie tylko wtedy, gdy chciałam się z nim zobaczyć, ale również, gdy dopytywałam o wspólną przyszłość. Po trzech miesiącach romansowania uznałam, że mam do tego prawo, ale on za każdym razem wykręcał się od odpowiedzi. Żartował, zasłaniał się pracą, a nawet wracał do uwagi o zaborczej psychofance. Stalkerce, która nie daje mu przestrzeni na twórczy oddech. Byłam przekonana, że tylko tak dowcipkuje, ale wkrótce przeżyłam ogromne rozczarowanie. Okazało się, że Piotr naprawdę potrzebuje przestrzeni, a ja – w jego mniemaniu – rzeczywiście mu ją odbieram.

Nasze spotkania robiły się coraz rzadsze. Coraz trudniej było mi się do niego w ogóle dodzwonić. Bywało, że przez trzy dni nie odbierał ode mnie telefonu. A ja zamiast domyślić się, że traktuje naszą relację niezobowiązująco, i też tak do niej podejść, wpadałam w coraz większą rozpacz. Nie byłam gotowa na kolejne odrzucenie, bo została we mnie jeszcze trauma rozwodu.

Poza tym nie tak miał wyglądać mój pierwszy romans po odzyskaniu wolności! Nie takie historie opisywał Piotr w swoich książkach. Jego bohaterki zawsze znajdowały szczęście. Trafiały na facetów, którzy potrafili je docenić, uszanować i byli gotowi poświęcić im czas oraz uwagę. Nie porzucali ich, gdy seks tracił powab pierwszych zbliżeń. A on? Zwyczajnie się mną znudził. Skąd wiem? Bo wykrzyczał mi to w oczy, gdy doprowadzona do ostateczności odwiedziłam go któregoś razu bez zapowiedzi.

Zjawiłam się pod jego drzwiami, bo przez trzy dni nie dawał znaku życia. Nie dzwonił i nie odpowiadał na moje telefony. Chciałam wiedzieć, na czym stoję, bo choć podejrzewałam najgorsze, to nie miałam pewności, czy nie przeszkadzają mu w kontakcie ze mną jakieś obiektywne trudności.

Przeczytałam jego książkę i... nie mogłam uwierzyć

Otworzył nieźle rozeźlony.

– O co chodzi, Irena? Co ty tutaj robisz? – zapytał.

– Przepraszam, że cię nachodzę, ale chciałam wiedzieć, dlaczego mnie unikasz.

– Unikam?

– No, tak. Nie odbierasz moich telefonów, nie chcesz się spotykać.

– Pracuję – pokazał na wnętrze mieszkania, do którego nawet mnie nie zaprosił.

– Pracujesz? – zakpiłam z wyświechtanej już wymówki. – Czy mógłbyś być ze mną szczery? Czy mógłbyś chociaż raz zachować się jak jeden z bohaterów twoich powieści i nie robić ze mnie idiotki?

– Irena…

– Widzę, że nie. Że nie dasz rady… – westchnęłam zgryźliwie, co w końcu wyzwoliło w nim prawdziwe emocje.

– A czego ty, kobieto, ode mnie chcesz?! Czego nie rozumiesz?! – krzyczał. – Tak trudno się domyślić, że mam cię dość? Naprawdę muszę to wyartykułować?! Chciałem ci oszczędzić tej przykrości, ale widzę, że inaczej się nie da.

– Oszczędzić? Też mi coś!

– Próbowałem… Naprawdę próbowałem, ale mi na to nie pozwalasz. Zachowujesz się jak wariatka. Jak prześladowczyni. Dzwonisz, nachodzisz… Najchętniej zamknęłabyś mnie w złotej klatce i karmiła ptasim mleczkiem. 

– Co za bzdura! Niewiarygodne! Ale teraz przynajmniej znam prawdę, a tylko o to mi chodziło. Żegnam!

Nie było sensu dalej rozmawiać, więc obróciłam się na pięcie i poszłam do domu. Już się do Piotra nie odezwałam, ale on znalazł jeszcze jeden sposób, by sprawić mi przykrość. Jakiś rok później ukazała się jego nowa książka. Miałam jej nie czytać, ale ciekawość wzięła górę. Wypożyczyłam powieść z biblioteki i jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że jedna z trzecioplanowych postaci – wariatka prześladująca głównego bohatera – nie tylko nosi moje imię, ale też jest do mnie podobna. Zarówno z wyglądu, jak i z charakteru! Czytałam dialogi łudząco podobne do naszych rozmów i rozpoznawałam sceny, które rozgrywały się w prawdziwym życiu między mną a Piotrem…

Długo nie mogłam się z tym pogodzić, ale gdy już ochłonęłam i nabrałam dystansu, jego zemsta wydała mi się nawet zabawna. Uznałam ją za swego rodzaju pamiątkę. Pamiątkę, ale i nauczkę. Bo teraz już wiem, że książkowe romanse mają niewiele wspólnego z rzeczywistością, a ci, którzy je piszą, wcale nie muszą być podobni do pozytywnych bohaterów ze swoich powieści. Mogą nawet przypominać tych złych. Tych, którzy bez żadnych skrupułów wykorzystają kobietę podnoszącą się po trudnych doświadczeniach.

Czytaj także:
„Pozornie byłam jak Królowa Śniegu. Ale odrzucałam wszystkich mężczyzn z troski. Stalker groził, że ich pozabija”
„Koleżanki mi zazdrościły adoratora, a mnie ten facet przerażał. Dzwonił, pisał, wystawał pod moim domem i pracą
„Kochałem Ninę, ale ona potraktowała mnie jak zabawkę. Na szczęście mam nasze wspólne zdjęcia, na pewno zaciekawią jej męża”

Redakcja poleca

REKLAMA