Burkiem nazwaliśmy sąsiada, który mieszkał obok na piętrze. A to z tego powodu, że niczym przydomowy wiejski pies na każdego warczał i każdemu obcemu groził pogryzieniem. Jego syn nie był wcale lepszy – terroryzował mojego.
Tamtego dnia zderzyłem się z Burkiem na klatce schodowej
Wychodziłem z windy i o mało nie uderzyłbym drzwiami sąsiada. O mało, czyli nic się nie stało, a jednak tamten złapał mnie za marynarkę i z wściekłością warknął, żebym uważał, bo następnym razem połamie mi ręce i nogi. Jego twarz wyglądała jak pysk podrażnionego buldoga.
Jechało od niego wódą, więc oczywiście uwierzyłem, że w przyszłości może ze mnie zrobić kalekę. Od dwóch lat, odkąd się do nas sprowadził, terroryzował groźbami cały blok. Jeśli miał ochotę, słuchał głośno muzyki do późna w nocy. Zamiast iść do śmietnika, wyrzucał torby z nieczystościami przez okno. Pijany urządzał w domu awantury.
Kiedyś któryś z sąsiadów wezwał policję. Nie tak chodziło o wrzaski, co błagania jego żony, żeby odłożył na bok „tę siekierę”, bo niczemu nie zawiniła.
Kiedy mundurowi odjechali, Burek wykrzyczał na korytarzu, że jak wyśledzi, kto go zakapował, to „umarł w butach”. Blady strach padł na wszystkich. Na szczęście po przetrzeźwieniu drań o wszystkim zapomniał, bo dalszego ciągu nie było. Tak więc ludzie tulili uszy po sobie, żeby tylko nie zadrzeć z łobuzem.
Ja też pewnie bym dalej ulegał menelowi, gdyby nie okoliczność, która zmieniła moje podejście do życia. Otóż nabrałem przeświadczenia, że jestem nieuleczalnie chory. A na jakiej podstawie tak wywnioskowałem?
Zmieniła mnie choroba
Niemal trzy tygodnie wcześniej wróciłem podziębiony z pracy. Zamiast położyć się do łóżka, to chojrakowałem i przełaziłem cały piątek, sobotę i niedzielę. Żebym tylko przełaził, ale ja jeszcze popracowałem na działce, bo przecież trzeba zagrabić, należy skopać, no i warto byłoby poprawić furtkę, w której przerdzewiał jeden z zawiasów. W poniedziałek rano pojawiła się gorączka i bolesne rwanie w płucach.
Wylądowałem u lekarza i dostałem trzy dni zwolnienia. Chociaż wygrzałem się i wyleżałem pod kołdrą, bóle w piersiach nie minęły. Moja Krysia, choć się opierałem, znowu pognała mnie do lekarza.
– Co ci szkodzi jeszcze raz się zbadać? – usłyszałem nieznoszący sprzeciwu głos – Nie masz już dwudziestu lat. Zacznij wreszcie o siebie dbać, bo zostanę wdową.
To była zła godzina, w której wypowiedziała te słowa. Następnego dnia miałem wolne, więc pobiegłem rano do przychodni. Mam tam znajomego lekarza, który przyjął mnie poza kolejnością. Michał zlecił rozszerzone badania i kazał pojawić się z wynikami za trzy dni. Zrobiłem badania i zameldowałem się u niego, jak kazał.
Michał zaczął oglądać wyniki, cmokać nad nimi, coś mu się w nich chyba nie spodobało. Poprosił o uzupełnienie, ale już ze ścisłym uwzględnieniem węzłów chłonnych i z prześwietleniem płuc na dużym obrazku. Obiecał odebrać moje wyniki w piątek po południu z ambulatorium przychodni i zadzwonić po weekendzie, by mi powiedzieć, czy wszystko jest w porządku, czy też powinienem się podleczyć. Przyjaciel zadzwonił już drugiego dnia, w sobotę, na stacjonarny telefon.
Siedziałem w pokoju przez telewizorem.
– Ja odbiorę – zawołała żona. – To ty, Michale? – ucieszyła się Krysia. – To trzeba było dzwonić na telefon Grześka.
Zerknąłem na komórkę, która leżała przede mną i słuchałem dalej.
– Jak to nie mogłeś... – chwila długiego milczenia. – Rozumiem… Chcesz, żeby mu nic nie mówić… W ogóle? Ano tak, w takim wypadku to zrozumiałe. To do zobaczenia.
Kiedy Krysia powiedziała, „Chcesz, żeby mu nic nie mówić… W ogóle?”, skóra ścierpła mi na plecach.
Byłem chory. Badanie płuc to jeszcze pół biedy, ale węzły chłonne? Sprawdziłem w internecie. Najczęściej rak zaczynał się właśnie od nich. Sprawdziłem przez koszulę miejsce pod pachami i wydało mi się jakby zgrubiałe. Pierwszym objawem mogło być gwałtowne osłabienie zdrowia, potem zgrubienia pod pachami.
Domyśliłem się, że kumpel zadzwonił do Krysi, żeby uprzedzić ją, że ma w domu umierającego. Ile mi zostało życia? Rok. Pół? A może już tylko tygodnie? Przecież miałem prawo to wiedzieć! Do pokoju weszła żona.
Spojrzałem na nią pytająco, ale zlekceważyła mój wzrok. Może o nic nie pytać, przebiegło mi przez głowę. Może też będę udawał, że nic się nie stało? Gdybym nie wiedział, że został wydany na mnie wyrok, może i bym na to przystał. Ale ja praktycznie zacząłem już żegnać się z życiem.
– Dzwonił ktoś? – spytałem z głupia frant. – Może Michał?
– Pomyłka – Krysia wyszła z pokoju, wzruszając ostentacyjnie ramionami.
Już wiedziałem, dlaczego tak gwałtownie się odwróciła. Musiała ukryć łzy. Ja też byłbym w fatalnym nastroju, gdybym się dowiedział, że ona niedługo odejdzie z tego świata. W tej jednej sekundzie, kiedy uświadomiłem sobie, że już długo nie pożyję, zacząłem wszystko widzieć w zupełnie innej perspektywie.
Jeszcze niedawno ważne były dla mnie wakacje, które wkrótce mieliśmy zaplanować na następny rok. Od pewnego czasu zastanawiałem się też nad pożyczką, żeby rozbudować letni domek nad jeziorem.
I nagle wszystko straciło sens
Miałem zamiar popłakać nad parszywym losem, ale rozległ się dzwonek i pojawiła się moja mama. I jak zwykle od progu zaraz zaczęło się krytykowanie Krysi. A że dzieciaki na podwórku ganiają jak szalone. Zaraz się spocą i zaziębią. Że buty w przedpokoju porozrzucane. Że brzydko pachnie z łazienki kocią kuwetą, choć przecież są spraye antysmrodowe. I tak dalej, i dalej, i dalej...
Matka dręczyła tak nas od ślubu. Nie lubiła Krysi, gdyż upatrzyła dla mnie córkę swojej koleżanki. Przez wszystkie lata potulnie znosiliśmy jej przytyki i wymówki. Bo to w końcu matka. Ale tamtego dnia już nie zdzierżyłem. Rzuciłem się do ataku.
– Jak jeszcze raz usłyszę mamine jojczenie…! – wrzasnąłem na cały dom i poderwałem się wściekły z kanapy. – Jak jeszcze raz choć słówkiem mama skrytykuje moją żonę, to nie chcę mamy widzieć na oczy. Do końca mojego życia. Nigdy. Czy mama to zrozumiała?
Moja rodzicielka patrzyła na mnie, jakby zobaczyła przed sobą samego diabła.
– Czy mama to zrozumiała? – spytałem raz jeszcze, spokojniej.
– Tak, synku – wystraszona kiwnęła potulnie głową.
– I wbiła to sobie mama do głowy raz na zawsze?
– Tak, synku.
– Masz szanować moją żonę. A jak nie, to tam są drzwi, które już więcej przed mamą się nie otworzą!
Wyszedłem z mieszkania, mijając stojąca w progu kuchni równie osłupiałą żonę, i trzasnąłem za sobą drzwiami. Chyba zbyt mocno, gdyż usłyszałem za nimi brzęk spadającego wazonika z półki przy wejściu.
Postanowiłem iść do sklepu i kupić sobie piwo. Kiedy na parterze wychodziłem z windy, traf chciał, że Burek wchodził. O mało nie dostał drzwiami.
Ale „o mało”, to znów było dla niego za dużo. Złapał mnie za marynarkę i z wściekłością warknął, żebym uważał, bo następnym razem połamie mi ręce i nogi. Powtarzał się. Wtedy eksplodowała we mnie bomba atomowa.
Zdzieliłem Burka pięścią w podbródek. Drugi cios rzucił go na posadzkę.
– Jeśli jeszcze raz tkniesz kogoś z moich, choćby tylko kaprawym wzrokiem... Jak jeszcze raz usłyszę, że komuś groziłeś, to tak ci dokopię, że już się nie podniesiesz. A jak się dowiem, że twój synalek terroryzuje inne dzieciaki, to nogi mu z dupy powyrywam. Zrozumiano? – rozdarłem się na maksa.
– Tak, proszę pana – usłyszałem niepewny głos Burka.
Wróciłem do domu. Znowu trzasnąłem drzwiami i… chyba z wrażenia zemdlałem. Kiedy odzyskałem przytomność, leżałem w łóżku i strasznie bolała mnie głowa. Nade mną pochylił się przyjaciel.
– Czy już umieram? – spytałem pogodzony z losem.
– O czym ty gadasz? – kumpel spojrzał na mnie zdziwiony.
– No wiesz – westchnąłem – rak, badania, węzły chłonne i twoja prośba, żeby nic nie mówić.
– Badania masz wyśmienite. Chciałem zrobić ci niespodziankę na urodziny. Krysia miała przyprowadzić cię do nas pod jakimś pretekstem.
Momentalnie przestała mnie boleć głowa. Przypomniałem sobie zbesztaną mamę i Burka, którego roztarłem o ścianę. No, to teraz tylko czekać, jak drań mnie zabije. Ale nic takiego się nie stało.
Od tej pory Burek był grzeczny i potulny. Najwyraźniej się mnie bał, co mnie wielce cieszyło. Moja mama też złagodniała. Kiedy nas odwiedza, zawsze chwali moją Krysię. Tylko jej spojrzenia, które na mnie rzuca, takie trochę niepewne, wzbudzają we mnie lekkie poczucie winy. Ale co mi tam, niczego nie będę jej wyjaśniać. Teraz jest nam dobrze. I oby tak już zostało.
Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"