Dobrze, że po wakacyjnym obozie Borys stał się bardziej samodzielny, bo Sonia już się zaczęła buntować przeciwko niańczeniu młodszego brata. Rozumiałam ją, miała szesnaście lat, chciała mieć więcej wolnego czasu, ale naprawdę nie mogłam zostawiać siedmiolatka samego w domu, kiedy szłam na nocną zmianę. A kobiety rodzą o każdej porze i położne nie mogą sobie pozwolić na luksus pracy wyłącznie w ciągu dnia.
– Jak ja byłam w jego wieku, to jakoś nie musiałaś tyle pracować! – złościła się Sonia. – Nie możesz sobie znaleźć normalnej pracy?
Co jej miałam odpowiedzieć? Że kiedy ona miała siedem lat, to Janek jeszcze żył i zarabiał na naszą trójkę, a ja mogłam ustawiać sobie godziny pracy w prywatnej klinice? Mąż był lekarzem, miał znajomości, załatwił mi pracę na warunkach, jakie nam odpowiadały…
Jest cudowny, wszyscy go uwielbiają
Ale po nagłej śmierci Janka, kiedy Borys miał niecały rok, musiałam iść tam, gdzie mnie potrzebowano, brałam dodatkowe zmiany, błagałam o pomoc mamę i teściową, żeby posiedziały z dziećmi, gdy dyżurowałam. Sonia zaczęła zostawać sama z bratem kiedy miała trzynaście lat, sądziłam, że temu podoła, i świetnie sobie poradziła. Ale miała już dość, chciała spędzać czas z chłopakiem i przyjaciółmi…
– Wiesz, że ja mogę z nim czasem posiedzieć. Nieźle się dogadujemy – zaproponował mój partner, Miłosz.
– Jak już jesteś wolny, to wolę cię wykorzystywać do innych rzeczy – uśmiechnęłam się, ale z czasem zaczęłam korzystać z jego pomocy.
Miłosza poznałam cztery lata po śmierci męża, kiedy sądziłam, że nigdy więcej z nikim się nie zwiążę. Nie był ani trochę podobny do Janka, co mi odpowiadało. Zaakceptował moje dzieci, a one jego, chociaż nigdy z nami nie zamieszkał – obawiałam się, że to dla nas wszystkich byłaby zbyt duża zmiana.
– Wiesz, że w końcu będziemy musieli poważnie o tym porozmawiać? – zapytał, kiedy po raz kolejny wymigałam się od tematu wspólnego mieszkania. – Kocham cię i chcę dzielić z tobą życie. Nie da się tego robić, jeśli widujemy się kilka razy w tygodniu.
W końcu porozmawiałam z dziećmi, a one podeszły do sprawy z dużo większym luzem niż ja.
– Boże, mamo! – westchnęła teatralnie Sonia. – To twój facet! Od dawna powinniście mieszkać razem!
– Ja lubię wujka Miłosza! Obiecał, że nauczy mnie robić omlety! – Borys też raczej nie miał wątpliwości.
Rzeczywiście, Miłosz nauczył młodego smażyć omlet i nie tylko. Borys wykazywał nieprzeciętne zainteresowanie gotowaniem, utrzymywał, że kiedyś będzie miał własną restaurację. Miłosz wcale z tego nie żartował, tylko organizował z nim „męskie gotowanie”. Ja i Sonia miałyśmy wtedy zakaz wstępu do kuchni.
– Mamo, to jest najlepszy facet na świecie! – zachwycała się Miłoszem Sonia. – Jasne, tata był super i no… – na moment jakby straciła rezon, ale szybko się pozbierała: – Ale Miłosz to wzór dla każdego mężczyzny! Czy Antek może z nami jechać na jakiś wyjazd? Chcę, żeby się na nim wzorował!
Nie miałam nic przeciwko temu, żeby chłopak Soni spędzał u nas czas. Miłosza kochali wszyscy, miał cudowny wpływ na dzieci i młodzież. Powiedziałam mu to, a on zareagował dość niespodziewanie:
– No właśnie, a kiedy pomyślimy o naszym dziecku? To znaczy, wiesz, że kocham Sonię i Borysa, ale chcę być też biologicznym tatą.
Zmartwiałam na te słowa.
Nie chcę znowu utkwić w pieluchach
Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy o tym, że chciałby mieć ze mną dziecko, a ja nawet nie myślałam o takiej ewentualności. Zabezpieczaliśmy się, bardzo dbałam o skuteczność antykoncepcji. Prawda jest taka, że byłam zmęczona macierzyństwem, godzeniem pracy z wychowaniem dzieci, zaspokajaniem potrzeb Sonii i Borysa, często sprzecznych. Wtedy odpowiedziałam wymijająco, ale gdy Miłosz ponowił pytanie o dziecko, zdecydowałam się być z nim szczera.
– Nie chcę być znowu w ciąży – powiedziałam łagodnie, biorąc go za rękę. – Mam dwoje dzieci, Borys wciąż jest mały, no i wymarzoną pracę, staram się o miejsce na neonatologii… Miłosz, to nie jest dla mnie czas na kolejne dziecko.
– A kiedy będzie? – zapytał, odsuwając się lekko, ale zauważalnie. – Masz trzydzieści dziewięć lat. Za chwilę będzie za późno.
Zrozumiałam, że źle to ujęłam, a takie uniki do niczego nie doprowadzą.
– Właściwie, to ja w ogóle nie chcę już mieć dzieci – wykrztusiłam.
Powiedział, że musi to przemyśleć, bo nie spodziewał się, że będę tak kategoryczna. W jego opinii, skoro byliśmy w związku, to powinnam brać pod uwagę powiększenie rodziny.
Nie bardzo wiedziałam, jak się potem zachować. Niby wszystko było między nami dobrze, ale wyczuwałam jakiś dystans. Wkrótce Miłosz znowu wrócił do tematu, tym razem próbując mnie zachęcić do macierzyństwa.
– Patrz, jaka śliczna dziewczynka! – pokazywał mi dzieci w wózkach i na placach zabaw. – Nasza córeczka byłaby jeszcze ładniejsza!
Albo:
– Borys nieźle jeździ na rowerze – zaczynał i sprytnie przechodził do meritum – ale super by było uczyć dziecko jazdy od małego. Albo na deskorolce! Moglibyśmy mieć małego mistrza skateboardingu!
Nie reagowałam na te „zachęty”, ale z czasem Miłosz posunął się dalej i… wciągnął do gry moje dzieci. Niby żartem pytał je, czy chciałyby mieć rodzeństwo, i oczywiście Sonia oraz Borys temu przyklaskiwali. Nie wiedziałam, co mówić, kiedy moja rodzina tak sobie dywagowała o słodkim niemowlaczku, którego miałam im urodzić.
– Miłosz, musisz przestać to robić – poprosiłam go w końcu. – Ja naprawdę nie chcę mieć kolejnego dziecka. Jeśli to dla ciebie problem, rozmawiaj o tym ze mną, ale nie z nimi.
Ścięliśmy się wtedy. Padło kilka ostrych słów, między innymi o tym, że on „zasługuje” na to, by być prawdziwym ojcem.
– A na co ja zasługuję, według ciebie?! – zadałam pytanie. – Ja już mam dwoje dzieci, od dziesiątego roku życia Sonii wychowywałam je samotnie! Wiesz, jakie to było trudne? Wiesz, ile musiałam poświęcić? To były lata, które minęły mi jak sen, prawie ich nie pamiętam. Nie miałam czasu dla siebie, nie rozwijałam się. Ty wtedy podróżowałeś, imprezowałeś, kończyłeś studia, zaczynałeś karierę! Ja chcę to robić teraz, rozumiesz? Nie chcę znowu utkwić w pieluchach, infekcjach, ulanym mleku i obowiązkach… Przykro mi, Miłosz… nie mogę tego zrobić…
To po prostu nie mogło się udać...
Stało się jasne, że chcieliśmy zupełnie różnych rzeczy. Miałam wiele racji – Miłosz miał bujne życie towarzyskie w czasach, kiedy ja pracowałam i zajmowałam się dziećmi. Rozwijał się, był w Chinach i na Bali, założył własną firmę. Wtedy nie miał czasu i chęci na bycie ojcem i nikt tego nie kwestionował. A teraz on próbował przekonać mnie do zmiany zdania.
Niestety, nie tylko on. Również moja mama uważała, że „powinnam dać mu dziecko, bo inaczej znajdzie sobie inną”. Sonia też wtrąciła trzy grosze.
– Mamo, ale co ci szkodzi urodzić dzidziusia? – zapytała z naiwnością siedemnastolatki. – Przecież jesteś dorosła, masz pracę, dostaniesz urlop macierzyński, Miłosz dobrze zarabia. Powinniście mieć to dziecko!
– Przestań! – krzyknęłam na nią i… zaczęłam płakać.
Bo nikt nie chciał zrozumieć, że ja nie chcę urodzić dziecka KOMUŚ! Wszyscy dookoła traktowali mnie, jakbym robiła sceny, bo nie chcę na obiad kotleta tylko pierogi. Jakby urodzenie dziecka było czymś banalnie prostym, a wychowywanie go przez kolejnych osiemnaście lat wiązało się tylko z przyjemnościami. Sonii wtedy oberwało się za wtrącanie się w nie swoje sprawy, wypomniałam jej też, że nie chciała siedzieć z bratem, kiedy ja szłam do pracy, a teraz namawia mnie na dziecko, bo to „nic wielkiego”.
Po tamtej awanturze z córką zrozumiałam, że to nie może działać. Miłosz chciał dziecka, ja nie. On miał prawo być ojcem, ja miałam prawo nie rodzić kolejnego potomka. I nikt nie może nam w tym względzie doradzać ani nas namawiać.
Rozstanie było bolesne, ale konieczne. Nie chciałam budować związku na rozczarowaniu i niespełnieniu mojego partnera. Wiedziałam, że Miłosz zawsze będzie próbował mnie „namówić na dziecko”, liczył na to, że zmienię zdanie. Życzyłam mu więc, by znalazł kogoś, kto będzie tego dziecka pragnął tak mocno jak on. Ja za to mam takie życie, jakiego chciałam: pracę, którą kocham, i samodzielne, mądre dzieciaki. Jest okej!
Czytaj także:
„We wsi uważali mnie za dziwaczkę, bo zamiast brać, co podleci, szukałam drugiej połówki. Ale to ja miałam rację, nie oni”
„Uczniowie grozili mi pobiciem, jeśli postawię im jedynki na koniec roku. Ci małoletni bandyci czuli się totalnie bezkarni”
„Nigdy w życiu nie widziałam takiej miłości. Teść nie umiał żyć bez swojej żony. Gdy jej zabrakło, gasł z dnia na dzień”