Nasze pierwsze dziecko było chłopcem, ale przez tych parę lat, które dane mu było przeżyć, większość spędził w szpitalach, więc nie nacieszyłem się… Potem urodziła się Dorota i na tym poprzestaliśmy. Kiedy córka dorosła i obdarzyła nas wnukiem, byłem uszczęśliwiony.
Chłopak to jednak co innego niż dziewczynka! Rozpieszczałem malca od samego początku, zarazem dbałem też, by rozbudzić w nim potrzebę osiągnięcia czegoś wielkiego. Mój zięć jest szeregowym muzykiem w orkiestrze, więc cóż on mógł przekazać swemu potomkowi?
– Ty zaś – dogryzała mi córka – całe życie spędziłeś w fabryce, więc musisz mieć mnóstwo do opowiedzenia.
– Pracowałem, bo musiałem utrzymać rodzinę, mądralo, ale zawsze pragnąłem czegoś więcej. Mój wnuk w przeciwieństwie do mnie może mieć okazję do zrealizowania marzeń, tylko trzeba w nim te marzenia rozbudzić. A kto ma tego dokonać, jeśli jego ojciec cały czas jest w rozjazdach?
– Dobrze już, dobrze, tato – powiedziała pojednawczo. – Nie mam nic przeciwko poszerzaniu horyzontów myślowych Piotrka. Nie złość się.
Dzięki temu, że córka i jej mąż pracowali w nietypowym wymiarze godzin, Piotruś sporo czasu spędzał w naszym mieszkaniu, ze mną i z moją żoną. Lubiłem z nim przebywać, a on uwielbiał słuchać moich opowieści. Rzecz jasna, nie opowiadałem mu o magazynie fabrycznym, gdzie przepracowałem połowę swego życia, takimi opowieściami zanudziłbym na śmierć samego siebie, a co dopiero małego chłopca!
Który dzieciak wie tyle, co mój wnuk?
Zawsze lubiłem czytać, więc tematy czerpałem z przygodowych i podróżniczych książek. Najpierw były opowieści o piratach, zakopanych skarbach i porwanych księżniczkach, potem zacząłem wprowadzać ambitniejsze tematy, czyli wielkie odkrycia geograficzne: pojawili się Kolumb, Magellan i Amundsen.
Oczywiście, musiały być również bitwy morskie i sławni admirałowie. Aby nie zanudzić chłopca suchymi faktami, opowiadałem wszystko jako własne przygody. Nie muszę chyba dodawać, że marynistyka od zawsze była moim „konikiem”, a wczasy nad Bałtykiem obowiązkowym, wakacyjnym wyjazdem… Piotruś łykał moje historyjki z entuzjazmem.
– Opowiedz, dziadku – krzyczał od progu, kiedy przychodził w odwiedziny – jak z kapitanem Cookiem uciekliście ludożercom z garnka!
Żona pukała się palcem w czoło, wymownie spoglądając w moją stronę. Córka była bardziej surowa w ocenie.
– Po co mu tata takie kłamstwa opowiada? – spytała kiedyś. – My go uczymy prawdomówności, a tata łże cały czas jak najęty.
– Ty lepiej popatrz – odparłem – ile ten chłopak się przy mnie nauczył. Który z jego kolegów zna Cooka? Który słyszał o Heyerdahlu?
– Nikt też nie wie o twoim udziale w wielkich odkryciach, stary pierdoło. To się jeszcze na tobie zemści, ja ci to mówię – wieszczyła moja żona z arcypoważną miną.
No i wykrakała! Kiedy Piotruś skończył dziesięć lat, zabraliśmy go na wczasy nad morze. Pogoda jak marzenie, chodziliśmy na długie spacery po plaży, objadaliśmy się smażonymi rybami i podziwialiśmy wypływające na połów rybackie kutry. Któregoś dnia na stołówce podszedł do naszego stolika ogorzały od słońca i wiatru, dobrze zbudowany mężczyzna. Grzecznie się przywitał, moją Tereskę cmoknął w rękę, Piotrusiowi zmierzwił włosy i zwrócił się do mnie:
– Jestem ojcem Arka, łobuza, z którym Piotruś bawi się na plaży. Mieszkamy dwa domki za waszym i miałbym do pana ogromną prośbę.
Rany boskie, jak się z tego wymigać?!
Uśmiechnąłem się życzliwie i wskazałem gościowi wolne krzesło. Podziękował skinieniem głowy, usiadł i zaczął opowiadać.
– Otóż razem z kolegą jesteśmy zapalonymi wodniakami, ale wie pan, jakie są możliwości żeglowania w naszym kraju… – westchnął.
Z grzeczności skinąłem głową, chociaż nie za bardzo się w tym temacie orientowałem.
– Byle „Omega” z jednym żagielkiem to już rarytas wart grzechu, a tu, niech pan sobie wyobrazi, nadarzyła się okazja popływać prawdziwym, pełnomorskim jachtem. Cudowne zrządzenie losu, nie uważa pan? Znajomy znajomego akurat stoi w porcie i jutro może nam udostępnić jacht na parę godzin. Niech pan sam powie, czy mogło być lepiej? Przecież to może być najwspanialsze przeżycie tego lata!
Zgodziłem się chętnie, ale niestety, facet nie dosiadł się do nas tylko po to, by chwalić się fartem. Przecież już na początku zaznaczył, że ma prośbę, więc już słuchając jego opowieści, zacząłem odczuwać niepokój.
– Chce pan – przerwałem mu – byśmy się zajęli pańskim synem?
– Ależ skądże – uśmiechnął się szeroko. – Arek oczywiście popłynie ze mną. Dla chłopaka to szkoła życia, zgodzi się pan chyba?
Denerwowało mnie, że facet ciągle pyta mnie o zdanie. Co ja, wyrocznia jakaś jestem czy co?
– Ma pan w zupełności rację – wtrąciła się żona z szatańskim uśmiechem na ustach. – Normalnie jakbym słyszała mojego męża…
– Tak przypuszczałem – kontynuował mężczyzna. – Piotruś dużo opowiadał o swoim dziadku, dlatego w ogóle zdecydowałem się zagadać. Wypadło bowiem tak, że kolega, z którym miałem popłynąć, musiał pilnie wracać do Warszawy. Właśnie się pakuje, a ja zostałem bez partnera do żeglowania. To zdecydowanie za duży jacht jak na moje obycie z tematem i nie odważę się sam wyruszyć. Potrzebuję kogoś z praktyką, a tu los zesłał mi właśnie pana. Proszę się zgodzić i popłynąć jutro z nami w charakterze kapitana jednostki! Nie wypłyniemy na pełne morze, ale poszalejemy trochę na zalewie, co? Piotrek naturalnie też jest zaproszony… Bardzo proszę.
Przymknąłem oczy ze zgrozy. Facet nie mógł gorzej trafić ze swoją prośbą.
– Naturalnie – usłyszałem głos Tereski – że Stefan popłynie z panem. Przecież on o niczym innym nie mówi, tylko o morzu i żeglowaniu. Poza tym nie odmówiłby przez wzgląd na wnuka, prawda Stefanku? W końcu zabierzesz chłopaka na prawdziwą, morską wyprawę – dodała, żmija jedna.
Co mnie skłoniło, żebym ożenił się z tą babą?
Nic jej nie sprawia tyle radości w życiu co złośliwości, nic! Zerknąłem na Piotrusia. Jego szeroko otwarte oczy wpatrywały się we mnie z niemą prośbą.
– Oczywiście, naturalnie – powiedziałem, może trochę zbyt głośno.
– Jutro damy do wiwatu.
– Hurra! – krzyknął wnuczek.
– O tak – zawtórowała moja małżonka. – Hurra.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że zapędziłem się w ślepy zaułek, i tylko cud może mnie uratować przed katastrofą i całkowitym upokorzeniem. Straciłem apetyt, lecz czujne spojrzenie żony powstrzymywało mnie przed wyjściem ze stołówki, dłubałem więc łyżką w zupie, słuchałem radosnego monologu Piotrusia i zastanawiałem się, jak wszystko odkręcić, nie sprawiając zawodu wnukowi.
– Musisz to odwołać, Stefan – konspiracyjnym szeptem udzieliła mi wskazówek wredna połowica, gdy opuszczaliśmy stołówkę.
Spojrzałem na nią z irytacją: sama mnie pchnęła w łapy tego gościa, a teraz panikuje! Skinąłem głową w milczeniu, bo to, co naprawdę chciałbym powiedzieć, niewątpliwie wpłynęłoby na dalsze losy naszego małżeństwa.
Pan pije, kolego, jeszcze po jednym…
Resztę popołudnia spędziliśmy na plaży, więc zostawiłem żonę z wnukiem w grajdołku i poszedłem na długi spacer brzegiem morza. Długo myślałem o swoim dramatycznym położeniu i zdecydowałem się na jedyny sensowny plan. W pobliskim monopolowym nabyłem pół litra wódki i po kolacji zaprosiłem faceta od jachtu na męską rozmowę. Poszliśmy na wydmy, by nikt nam nie przeszkadzał, wyjąłem butelkę i dwa kieliszki, które udało mi się pożyczyć z recepcji, i rozlałem kolejkę.
– Panie Stefanie, to chyba nie jest dobry pomysł – nieśmiało zaprotestował mężczyzna. – Jutro powinniśmy być w dobrej formie.
– Pij pan – przerwałem, podając mu kieliszek i drugi wychylając do dna.
Posłusznie opróżnił swój, a ja rozlałem następną kolejkę i ruchem głowy ponagliłem do toastu. Dałem sobie jeszcze kilka minut, żeby alkohol miał szansę zadziałać, i powiedziałem:
– Praktycznie przez całe dorosłe życie pracowałem jako magazynier w śląskiej fabryce. Jak panu wiadomo, Śląsk leży stosunkowo daleko od jakiegokolwiek morza, więc jedyną styczność z większą wodą miałem na wczasach pracowniczych. Nigdy też nie nauczyłem się żeglować, a całą mądrość o tym wspaniałym zajęciu czerpałem z książek. Wypijmy jeszcze po jednym.
Napełniłem kieliszki i wypiliśmy. Facet był z lekka oszołomiony alkoholem i nowinami, więc siedział cicho, próbując przetrawić to, co usłyszał.
– Gdybym jutro wypłynął razem z panem – kontynuowałem – stworzyłbym zagrożenie dla wszystkich na pokładzie, więc muszę odmówić pańskiej prośbie. Przykro mi, ale nie popływa pan chyba w tym sezonie…Proszę tylko, by wymyślił pan wiarygodne kłamstwo uzasadniające odwołanie naszego wspólnego rejsu. Zawiódłbym wnuka, gdyby się dowiedział prawdy o swoim dziadku. No, wypijmy po jeszcze jednym.
Trzeba przyznać, że facet wykazał dużo zrozumienia dla mojej niezręcznej sytuacji. Spiliśmy się jak świnie na tych wydmach, kombinując, co by tu powiedzieć dzieciakom. Jedyną słuszną koncepcją wydawało się zwalenie winy na właściciela jednostki. Nazajutrz zrobiliśmy z niego chytrą mendę, która nie chce pożyczyć jachtu. Chłopcy byli zawiedzeni, więc by zrekompensować im stratę, zaprosiłem wszystkich, włącznie z Arkiem i jego rodzicami, na rejs statkiem wycieczkowym.
Nie chciałem go zawieść
Rejs trwał niecałe dwie godziny i były to dwie najgorsze godziny w całym moim życiu. Jak tylko kuter wyszedł na otwarte morze, zrobiło mi się niedobrze, i dopóki nie wszedł z powrotem do portu, wisiałem przewieszony przez burtę i oddawałem Neptunowi to, co udało mi się zjeść w ostatnim czasie. Sam się dziwiłem, ile tego było. To tyle, jeśli chodzi o moją karierę wilka morskiego. Piotrusiowi powiedziałem, że strułem się lodami, ale kochana żona używała sobie na mnie jeszcze przez parę lat.
– I po co było tak łgać przy dziecku? – pytała przy każdej okazji.
Cokolwiek bym powiedział na ten temat, zbywała mnie machnięciem ręki, ale życie pokazało, że miałem rację: zaszczepiłem wnukowi ciekawość świata i żądzę przygód. Nie został jednak marynarzem, jego pasją stały się góry. W tym roku szykuje się na zimową wyprawę w Himalaje, ale na jaki szczyt, to dokładnie nie pamiętam. Będę musiał trochę poczytać o tych sprawach, jestem zupełnie nieobeznany z tematem.
Czytaj także:
„Dzieci miały mnie gdzieś, a wnuki wolały fast foody niż babciny rosołek. Niewdzięcznicy tak mi się odpłacają za lata troski?”
„Chciałam być babcią, która często piecze ciasto i odbiera wnuki z przedszkola. Niestety, córka odebrała mi wszelkie nadzieje”
„Mama straciła pracę, ale odrzuciła moją pomoc. Zamiast niańczyć wnuka, siedzi za granicą i dogląda staruszków”