Zdecydowanie nie byłem typowym chłopcem. Oczywiście, miałem kilku kolegów, choć nigdy nie wchodziłem w żadne większe paczki, ale mocno różniliśmy się zainteresowaniami. Kiedy oni grali w gry, oglądali szybkie samochody i umawiali się na treningi z rozmaitych dyscyplin, ja wolałem zająć się młodszymi kuzynkami, poczytać książkę albo przetestować przepisy kulinarne.
Zawsze byłem trochę inny
Tak, lubiłem gotować. Sprawiało mi to sporą frajdę, choć nigdy nie myślałem o tym na poważnie. Zwłaszcza że najbardziej szczęśliwy byłem wtedy, gdy widziałem, jak to, co przygotowałem, smakuje rodzinie. Rodzice z początku się nie przejmowali, bo uznali, że z tego wyrosnę. Niepokoić się zaczęli dopiero, gdy skończyłem szkołę i doszło do tego, że kompletnie nie wiedziałem, co chcę robić dalej.
– Musisz iść na studia – naciskał tata. – Potrzebny ci jakiś zawód.
– Tu chodzi o twoją przyszłość – wtórowała mu mama. – No Wojtek, pomyśl o sobie. Przecież coś w życiu robić musisz!
Tyle że mi do żadnej pracy się szczególnie nie śpieszyło. Nie żebym był leniwy – lubiłem sprzątać, układać rzeczy w pokojach, ciągnęło mnie do gotowania, ale bez jakichś większych eksperymentów. Przerażała mnie zresztą myśl o przyrządzaniu posiłków w jakimś większym zespole. Wolałem wszystko robić sam. Ostatecznie, pod wpływem rodziców, poszedłem na zarządzanie, nie zakładając jednak, że kiedykolwiek mi się przyda. Ważne, że im się wydawało, że wreszcie znalazłem cel w życiu.
Kiedy zaczynałem magisterkę, poznałem Paulinę. Wpadliśmy na siebie przypadkiem, gdy wychodziłem z knajpy i omal jej nie przewróciłem. Przeprosiłem ją wtedy i w ramach zadośćuczynienia zaprosiłem na spóźniony obiad. Najpierw zarzekała się, że nie ma czasu, bo musi załatwić mnóstwo spraw (już wtedy była asystentką dyrektora dużej korporacji i zarabiała spore pieniądze), ale ostatecznie uległa. I zdaje się, że nie pożałowała.
– Kurczę, gdzie nauczyłeś się tak gotować? – zapytała mnie potem. – Jesteś pierwszym facetem, który nie wyjął dania z torebki albo nie zamówił wszystkiego z knajpy!
– A, jakoś tak. – Machnąłem ręką. – Zawsze trochę kombinowałem w kuchni.
Rodzina tego nie rozumiała
Właśnie tak do niej trafiłem – przez żołądek do serca. Ona zresztą też bardzo mi się spodobała – zdecydowana, niezależna, rok starsza ode mnie, a przy tym bardzo atrakcyjna. Zacząłem nawet snuć jakieś plany odnośnie do naszej wspólnej przyszłości. Marzyła mi się rodzina. Ja, Paulina i dzieci. Przynajmniej dwójka. Po pewnym czasie poruszyłem z nią ten temat – chciałem, żeby wiedziała, że myślę o nas poważnie.
Przyjęła moje oświadczyny. Choć przyznała, że raczej nie zakładała posiadania dzieci, dla mnie zgodziła się zrobić wyjątek. Zwłaszcza że to ja miałem zostać z nimi w domu i wszystkim się zająć. Ona z kolei miała przynosić pieniądze. Dla mnie ten układ brzmiał idealnie. Niestety – chyba tylko dla mnie.
Krótko po naszym ślubie, w ogromnym apartamencie, w którym zamieszkałem z Pauliną, odwiedzili nas moi rodzice. Zaprosiliśmy ich na sobotni obiad, dlatego miałem pełne ręce roboty. Bardzo zależało mi na tym, by wszystko poszło idealnie. Żona pomagała jak umiała, jednak trzeba przyznać, że do spraw kuchennych zawsze miała dwie lewe ręce. Ale… w końcu liczą się dobre chęci, prawda?
Kiedy rodzice byli już na miejscu, ja wciąż tkwiłem w kuchni, a Paulina starała się zabawiać gości rozmową.
– Widzę, że udało ci się okiełznać naszego Wojtka i czasem wraca do garów – zażartowała mama w momencie, gdy pojawiłem się w salonie z zupą grzybową.
Paulina spojrzała na nią w zdumieniu.
– W sumie, to Wojtek zawsze gotuje – mruknęła w końcu.
Rodzice wymienili spojrzenia. Wtedy nie wytrzymałem.
– No co? – spytałem. – Co w tym dziwnego? Jak gotowałem was, jakoś wam to nie przeszkadzało.
Nic nie powiedzieli, ale widziałem, że są trochę skonsternowani. W dodatku, gdy sprzątałem potem w kuchni, tata przyszedł mnie męczyć dalej.
– Wojtek, co ty ze sobą robisz? – rzucił śmiertelnie poważnym tonem.
Odwróciłem się do niego, choć nie bardzo rozumiałem, o co mu dokładnie chodzi.
– To znaczy?
– W kuchni siedzisz? Naprawdę? – Pokręcił głową z dezaprobatą, a potem dodał ściszonym głosem: – Babie sobie dajesz wejść na głowę?
Zaśmiałem się, bo jego oburzenie wydało mi się trochę zabawne.
– Dzielimy się obowiązkami, tato – stwierdziłem spokojnie. – Ja zajmuję się domem, gotuję i robię zakupy, Paulina zarabia. Ale spokojnie, mamy też trochę czasu, który spędzamy razem.
Patrzył na mnie w niemym przerażeniu.
– Wszystko u was stanęło na głowie – powiedział wreszcie. – A ty nic z tym nie robisz.
Wzruszyłem ramionami.
– Bo nie chcę.
Tata już więcej tego nie skomentował, ale widziałem, że jest niezadowolony. Nie miałem pojęcia, dlaczego to tak przeżywa. I czemu wciąga w to mamę. Bo co? Bo robiliśmy inaczej niż wszyscy? Nie wpisywaliśmy się w wygodne stereotypy? Na samą myśl o tym, że Paulina miałaby uchodzić za bezwzględną tyrankę, która mnie tłamsi i nie pozwala się rozwijać, brał mnie pusty śmiech. Kochałem swoją żonę, a ona kochała mnie. Uznałem więc, że to po prostu jedna z fanaberii trochę przewrażliwionych rodziców i przestałem się tym przejmować.
Koledzy myśleli, że oszalałem
Lata mijały, a mnie z Pauliną było naprawdę dobrze. Doczekaliśmy się dwójki dzieci – Kacperka i Marysi, a moja zdolna żona otrzymała w końcu posadę kierowniczki jednego z działów. Dzięki temu nie tylko mogła bez problemu utrzymywać naszą czwórkę, ale i uczynić nasze życie znacznie łatwiejszym i bogatszym.
Zupełnie zapomniałem o zastrzeżeniach moich rodziców do naszego związku, zwłaszcza że oboje skupili się na wnukach i nie wracali do naszych spraw, a jednocześnie do naszego sposobu bycia. Dlatego gdy wybierałem się z kolegami na piwo, nawet nie przyszło mi na myśl, że oni mogliby się do czegoś w moim życiu przyczepić.
Krzysiek i Mateusz byli kumplami z osiedla. Razem chodziliśmy do szkoły, a choć po skończonym liceum nie mieliśmy żadnych wspólnych zajęć, utrzymywaliśmy kontakt i czasem gdzieś się razem wybieraliśmy. Od jakichś czterech czy pięciu lat mieliśmy natomiast taki rytuał, że raz w miesiącu wybieraliśmy się w sobotę we trójkę na męskie piwo.
Przez długi czas opowiadali o swojej pracy, przechwalając się osiągnięciami i tym, ile który zarabia, a ja po prostu słuchałem. Uznałem, że skoro potrzebują się wygadać – mnie to nie przeszkadza.
– Wojtek, a kiedy ty wreszcie robotę znajdziesz? – zapytał Krzysiek. Razem z Mateuszem patrzyli na mnie uważnie znad swoich szklanek.
– Ja już mam co robić – stwierdziłem zgodnie z prawdą. – Prowadzę dom. Opiekuję się dziećmi. To sporo.
– Nie wierzę – Mateusz potrząsnął głową. Obaj zresztą posyłali mi spojrzenia, jakby martwili się, że zwariowałem. – Przecież to zajęcia dla baby!
– No to widocznie jestem babą – wzruszyłem ramionami i się napiłem. – A moja męska żona może robić karierę.
– Paulina to wciąż niezła laska – podchwycił szybko Krzysiek. – Powiedz, może to o to chodzi? Może się na to godzisz, bo masz z tego inne korzyści?
Westchnąłem ciężko i pokręciłem głową.
– Naprawdę to lubię – stwierdziłem ku ich zaskoczeniu. – Mam świetny kontakt z dzieciakami, ustawiam w domu wszystko tak, jak mi się podoba i mam nad wszystkim kontrolę. A Paulina, fakt, też jest zadowolona i może wypocząć po pracy. Czemu mamy się dostosowywać do wymagań innych?
Mateusz zdecydowanie nie zrozumiał niczego z tego, co im mówiłem. Po tym naszym spotkaniu zaczął się wymigiwać od kolejnych, a w końcu Krzysiek powiedział mi, że podobno źle się czuje w moim towarzystwie, bo ma mnie za frajera, a z frajerami się nie zadaje. Krzysiek natomiast nie miał ze mną żadnego problemu. Zaczął nawet żartować, że nieźle się ustawiłem i że musi się kiedyś do nas wprosić na obiad – w końcu nigdy nie próbował moich dań.
Tak czy inaczej, najważniejsze jest dla mnie to, że nasza rodzina jest szczęśliwa. Nie zamieniłbym swojej roli na żadną inną i mam wrażenie, że Paulina także doskonale odnajduje się w swojej.
Wojtek, 34 lata
Czytaj także:
„Szwagierka ostrzegała mnie przed wyjazdem męża do sanatorium, a ja się śmiałam. Po miesiącu straciłam humor do żartów”
„Na każdej wycieczce szkolnej brałem rolę opiekuna. Nie tylko dzieci wymagały troski, ale też ich sfrustrowane mamusie”
„Narzeczona syna w moim domu rzucała się jak śledź na patelni. Jeszcze nie weszła do rodziny, a już chciała rządzić”