„Pochowałam męża i ukochaną córeczkę, ona najbliższą przyjaciółkę. Połączyła nas tęsknota i ten straszny ból..."

Mama rozmawia z córką fot. Adobe Stock, Studio Romantic
„Ze snu wybudził mnie płacz dziecka. Postanowiłam to sprawdzić. W pokoju obok zobaczyłam dziewczynkę, mniej więcej w wieku mojej zmarłej córki. Miała 10 lat. Błyskawicznie poczułam, że mam z nią wiele wspólnego. Przegadałam z Moniką pół nocy. Dzięki niej spojrzałam na swoje uczucia i nazwałam je. Po powrocie z urlopu złożyłam wypowiedzenie. Uznałam, że muszę zacząć wszystko od nowa. Moje życie jest znowu niezapisaną kartą".
/ 05.07.2021 12:10
Mama rozmawia z córką fot. Adobe Stock, Studio Romantic

Nic nie jest w stanie zapełnić wyrwy w moim sercu, która powstała po stracie najbliższych mi osób. Ani praca, ani nowa rodzina. Nawet tego nie chcę. Wiem, że już nigdy nic nie będzie takie samo.

Poruszyła bardzo czułą strunę w moim sercu

Ze zmęczenia miałam mroczki przed oczami. Na szczęście zbliżałam się już do końca pracy, a przede mną były dwa dni wolnego, co w połączeniu z weekendem stanowiło całkiem miłą perspektywę. Kilka minut później z ulgą wyłączyłam komputer i już zabierałam się do pakowania swoich rzeczy, kiedy do pokoju weszła szefowa. Po jej minie poznałam od razu, że nie ma dla mnie dobrych wieści, bo tak uśmiecha się zawsze wtedy, gdy czegoś ode mnie chce i z góry wie, że nie będę z tego powodu zadowolona.

– Ula poszła na zwolnienie… Właśnie do mnie zadzwoniła, że jutro nie przyjdzie do pracy. Ma chore dziecko – zaczęła szefowa smętnym głosem. Aż cała zesztywniałam, bo dobrze wiedziałam, co po tym nastąpi.

– Słuchaj… te faktury trzeba pilnie zrobić, więc… Myślę, że powinnaś jednak jutro przyjść do pracy – moja szefowa widząc, że sytuacja koleżanki nie wzbudziła we mnie litości, przeszła do konkretów.

– Mam podpisany urlop! – zaznaczyłam, chociaż wiedziałam, że w nagłych wypadkach szefowa przecież może mi go cofnąć.

– No ja wiem, wiem, ale… Rozumiesz sytuację. Dziecko chore, siła wyższa. Przecież kiedyś sama także… – zaczęła szefowa, po czym ugryzła się w język i poczerwieniała na twarzy. – Jesteś mi potrzebna – dodała zamiast tego, co chciała powiedzieć. Pokiwałam tylko głową, bo bałam się, że kiedy będę chciała się odezwać, to się rozpłaczę. Poruszyła bardzo czułą strunę w moim sercu.

Szefowa chyba moje kiwanie głową odebrała jako zgodę, bo nagle zadowolona rzuciła: – No to, do jutra! – po czym szybko wyszła, zostawiając mnie osłupiałą na środku pokoju. Minęło trochę czasu, zanim pozbierałam się i wyszłam z biura, myśląc: „Czy ja naprawdę po raz kolejny zgodziłam się odłożyć urlop? Czy ja znowu nigdzie nie wyjeżdżam?”. Byłam załamana.

– Bo tobie łatwiej coś zaplanować w pojedynkę

Kiedy weszłam do domu i zobaczyłam stojącą w przedpokoju spakowaną walizkę, łzy zaczęły mi lecieć ciurkiem z oczu. Ciekawe, że żadnej z moich koleżanek z biura szefowa nie postawiłaby w takiej sytuacji. One przecież miały rodziny i mogły sobie planować wakacje z wyprzedzeniem. A ja… ja już rodziny nie miałam. Dlatego szefowa oraz moje koleżanki uważały, że mogę je dowolnie zastępować, kiedy akurat mają chore dzieci lub coś do załatwienia na mieście. A kiedy chcą jechać na urlop, to ja mam się do nich dostosować, a nie odwrotnie.

– Bo tobie łatwiej coś zaplanować w pojedynkę. A u mnie to wiesz, mąż i jego szef, który nie lubi dawać urlopów, dwoje dzieci w szkole. Przecież nie wyrwę ich z lekcji! – usłyszałam kiedyś od tej, z którą siedzę w pokoju. Jeszcze na początku, kiedy moja strata była świeża, to się krępowały. Ale już od kilku miesięcy całkiem otwarcie traktowały mnie jak singielkę z mnóstwem wolnego czasu do dyspozycji. poczułam nagle, że dłużej tego nie wytrzymam, że mnie to przerasta.

Przecież już się nastawiłam na to, że wyjadę, cieszyłam się tym, chociaż jeszcze kilka miesięcy temu traktowałabym taki samotny wyjazd jak karę. Nie wyobrażałabym sobie, że mogę chodzić po górach bez Adama, mojego męża. I nie słyszeć śmiechu naszej córeczki, która lepi śnieżki i niezdarnie nas nimi obrzuca. Wolałam siedzieć pod kołdrą, płakać, że ich oboje utraciłam i zastanawiać się, dlaczego los był dla mnie taki okrutny. Coś zaczęło mnie dławić w gardle, a potem…

Nie myślałam, co będzie dalej

Nagle porwałam torbę w ręce i tak jak stałam wybiegłam z domu. Wrzuciłam walizkę do samochodu i zanim się zastanowiłam, co ja właściwie robię, wyjeżdżałam z osiedlowej drogi na główną ulicę miasta prowadzącą wprost na autostradę. Jechałam na wakacje. Uciekałam! Od pracy, problemów, egoistycznych koleżanek i wchodzącej mi na głowę szefowej. W tamtym momencie nie myślałam, co będzie dalej.

Czy za to, że nie stawię się następnego dnia w pracy, zostanę zwolniona? I co wtedy zrobię? Było mi to obojętne. Jechałam przed siebie. Słupki milowe na poboczu drogi migały mi przed oczami, kiedy pokonywałam kolejne kilometry. Przez budowę drogi i objazdy zjeżdżałam w bok, pomiędzy wsie i niewielkie miasteczka, a potem znowu wracałam na swoją trasę. Mniej więcej pamiętałam, dokąd powinnam jechać, ale nie do końca. Byłam pewna, że trafię. Tylko te objazdy…

„To wszystko przez tę cholerną nawigację!”

Kiedy zorientowałam się, że jednak nie do końca wiem, czy dobrze jadę, było już po dwudziestej trzeciej. Ruch na drodze zrobił się dużo mniejszy niż jeszcze przed godziną. Zatrzymałam się na stacji, żeby zatankować i postanowiłam zasięgnąć tam języka. Nic jednak nie wskórałam, bo młodzi ludzie, którzy stali przy kasach, spojrzeli na mnie ze zdumieniem.

– A nie może sobie pani włączyć GPS-a? – zapytali.

– Oczywiście, mogę – odparłam szybko, bo zrobiło mi się głupio. Dla nich to było takie oczywiste! Nie wiesz, gdzie jesteś – włączasz GPS-a i już wiesz. A ja…? Czułam się sparaliżowana na samą myśl o tym, że miałabym to zrobić. Jak mogłabym im wytłumaczyć mój lęk przed tym urządzeniem? Przez nie przecież zginęli w wypadku mój mąż i córeczka… Adam kochał nawigację i nie wyobrażał sobie bez niej życia. Nastawiał GPS-a nawet wtedy, gdy jechał w dobrze sobie znane miejsca.

– Po co ci to? Przecież do domu mojej matki trafisz z zamkniętymi oczami! – śmiałam się z niego.

– Ale to mi pokazuje, czy są korki na trasie – wyjaśniał spokojnie. Rozumiałam tę wygodę, ale jednocześnie uważałam, że Adam zbytnio polega na nawigacji, a nawet, jak to często z mężczyznami bywa, jest uzależniony od tego gadżetu. Pierwszą moją myślą, kiedy zostałam poinformowana przez policję, że mąż miał wypadek, było: „To wszystko przez tę cholerną nawigację!”. I nie pomyliłam się.

Adam jechał z naszą córeczką wyznaczoną przez nawigację drogą. Widział przed sobą wszystkie zakręty na mapie, więc prowadził jak zwykle pewnie i dość szybko. Tylko że, niestety, nawigacja nie uwzględniła tego, że na tej trasie prowadzone są akurat roboty. Podobno znaki nie były ustawione prawidłowo i Adam zobaczył je za późno. Kiedy nagle wyrosła przed nim jakaś maszyna, próbował ją ominąć, ale wpadł w poślizg. Samochód uderzył w barierkę, a potem stoczył się z nasypu. Mąż z córeczką zginęli na miejscu.

W jednej chwili straciłam całą rodzinę. Ból był nie do wytrzymania. Myślałam, że już nigdy się z tego nie podniosę. Moi bliscy, przyjaciele starali się mnie pocieszać, jak mogli, ale w pewnym momencie – mam takie wrażenie – trochę ich to przerosło. A koleżanki z pracy? Współczucie mieszało się u nich z ciekawością, jak sobie z tym wszystkim poradzę. A potem… zaczęły używać argumentu braku rodziny przeciwko mnie w sporach o to, kto ma zostać dłużej w pracy. One nie chciały brać nadgodzin, przecież były zajęte.

„Którą drogę powinnam wybrać?”

Dlatego nienawidziłam nawigacji i robiło mi się słabo, na samą myśl o tym, że miałabym jej użyć. Wyszłam ze stacji paliw i pojechałam po prostu przed siebie. Byłam już dosyć zmęczona i czułam, że długo tak nie pociągnę. Tym bardziej że droga robiła się coraz bardziej wąska i kręta. Już wiedziałam, że na pewno nie trafię do tego pensjonatu, w którym zamówiłam sobie pokój, ale przecież musiałam gdzieś zatrzymać się na nocleg. Tylko gdzie?

W pewnym momencie w ostatniej chwili przyhamowałam, bo zobaczyłam przed sobą rozwidlenie. „Którą drogę powinnam wybrać?” – w mojej głowie pojawiło się pytanie. Po raz pierwszy od dawna nic mnie nie nagliło. Mogłam jechać zarówno w lewo, jak i w prawo. Nikt nigdzie na mnie nie czekał. Byłam wolna. Spojrzałam jeszcze raz uważniej przed siebie i wybrałam. Jedna połowa drogi, prawa, była bardziej oświetlona od drugiej. To w tym kierunku świeciła lampa. Uznałam to za znak, za wskazówkę i tamtędy pojechałam.

Kilkanaście kilometrów dalej zawitałam do jakiejś wsi i zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno dobrze wybrałam. Wokoło było cicho i spokojnie, żywego ducha. „Ale ja jestem głupia!” – pomyślałam. „Przecież o tej porze na wsi wszyscy już dawno śpią i jeśli nawet mają tabliczki na płotach, że wynajmują pokoje, to nie o tak późnej godzinie!”. Widmo nocy spędzonej w samochodzie stanęło mi przed oczami. „Zamarznę” – przestraszyłam się.

Na szczęście, kiedy przejeżdżałam obok kolejnego domu, drzwi się w nim otworzyły, bo jakaś kobieta wyniosła chyba jedzenie dla kotów na próg. Kiedy ją zobaczyłam, odważyłam się stanąć i zapytać o pokój. Zawahała się, ale po chwili kiwnęła głową. Zwyciężyła chęć zarobku albo po prostu zrobiło się jej mnie żal… Szczęśliwa zaparkowałam na podwórku i wzięłam torbę z bagażnika.

Błyskawicznie poczułam, że mam z tą dziewczynką wiele wspólnego

Pokój był niewielki, ale przytulny. A najważniejsze, że łóżko było wygodne. Po kilku godzinach jazdy zasnęłam jak kamień. Nie zjadłam nawet kolacji, którą zaproponowała mi miła gospodyni. Kiedy obudziłam się w środku nocy, w pierwszym momencie nie wiedziałam, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła.

Gdy już oprzytomniałam na tyle, żeby przypomnieć sobie wszystko, co zdarzyło się poprzedniego dnia, usłyszałam czyjś płacz. To płakało jakieś dziecko… W pierwszym momencie chciałam to zignorować, ale nie umiałam. Usiadłam na łóżku. Dziecko szlochało cicho i dość rozpaczliwie, ale tak, jakby się bało, że je ktoś usłyszy.

Zdecydowałam się sprawdzić, skąd dobiega ten głos. Trafiłam pod drzwi pokoju na końcu korytarza. Zapukałam. Płacz umilkł, jakby ktoś przycisnął twarz do poduszki, ale… po chwili rozległ się na nowo. Wzięłam głęboki oddech i weszłam. Na łóżku siedziała dziewczynka, mniej więcej w wieku mojej zmarłej córki, czyli dziesięcioletnia. Wcale się mnie nie przestraszyła.

– Cześć, jestem Dominika. Przyszłam sprawdzić, czy mogę ci jakoś pomóc – powiedziałam. Dziecko pokręciło głową, że nie, ale nie byłam o tym przekonana.

– Co się stało? – zapytałam, po czym usiadłam na dywanie obok łóżka. Po chwili milczenia przerywanego szlochem dziewczynka wyznała: – Tęsknię… no cóż, to było dokładnie to, co i ja także odczuwałam – dominująca, wszechogarniająca tęsknota. Błyskawicznie poczułam, że mam z tą dziewczynką wiele wspólnego i ona chyba też to czuła, bo zaczęła mi opowiadać swoją historię…

Miała przyjaciółkę, Asię, która mieszała w tej samej wsi, kilka domów dalej. Były w tym samym wieku, więc bawiły się razem od małego.

– Miałyśmy nawet wspólne zabawki – usłyszałam. Dzieci razem poszły do szkoły, jeździły do niej co rano tym samym autobusem i razem wracały, po czym odrabiały lekcje – raz w domu u jednej, raz u drugiej.

– Mama to nawet pozwalała, aby Asia u mnie spała – powiedziała dziewczynka. Pewnego dnia Asia podczas gry w dwa ognie złamała rękę. Wszyscy uznali to za zwykły wypadek, ręka została włożona w gips, zrosła się i wydawałoby się, że będzie po sprawie. Ale nie. Miesiąc później Asia złamała nogę, potem drugą rękę i palec. Lekarze zaczęli szukać przyczyny takiego ciągu zdarzeń i odkryli u dziecka nowotwór kości. Sprawy potoczyły się błyskawicznie.

Nie pomogło intensywne leczenie, w ciągu kilku miesięcy zostały zaatakowane inne ograny i dziewczynka zmarła. Dla mojej małej rozmówczyni to był szok. Do tej pory wydawało jej się, że tylko starsi ludzie umierają. Gdy odeszli dziadek i babcia, to było dla niej normalne. Ale jej równolatka? W dodatku bliska jak siostra?

– Ciągle o niej myślę. Ona mi się śni! – pożaliła się dziewczynka. – Rodzice mówią, że będę miała inne koleżanki. Ale ja nie chcę. Nie ma takiej drugiej jak Asia! Skąd ja to znałam. Mnie także wszyscy mówili, że przecież jestem jeszcze młoda, że mogę znowu wyjść za mąż i mieć dzieci. Naprawdę nienawidziłam tych pocieszycieli! Jakże oni niczego nie rozumieli!

Z małą Moniką przegadałam pół nocy. Powiedziałam jej o tym, że miałam podobną do niej córeczkę, która także odeszła, że to się zdarza. Wyjaśniając takie rzeczy temu dziecku, tłumaczyłam je także sobie. Spojrzałam na swoje uczucia i nazwałam je. Kiedy Monika zasnęła, poszłam do siebie. Położyłam się, ale już nie zasnęłam do rana. Czułam, że przepełnia mnie energia.

Rano zadzwoniłam do szefowej i powiedziałam, że pojechałam na urlop, który mi się należał. Przez cały weekend chodziłam po górach, a po powrocie do pracy złożyłam wypowiedzenie. Szefowa chciała mnie zatrzymać, ale uznałam, że muszę zacząć wszystko od nowa. Muszę pójść tam, gdzie nikt nie wie o mojej rodzinie i o wypadku. Tak będzie dla mnie lepiej. Moje życie jest znowu niezapisaną kartą. Uciekałam! Od pracy, problemów, koleżanek egoistek i szefowej. 

Czytaj także:
„Mój syn zabił kobietę. Doniosłam na niego, bo chciałam, żeby zrozumiał swoje błędy i dojrzał"
„Przez moją głupotę zginęlibyśmy obaj - ja i mój brat. Na szczęście on okazał się mądrzejszy”
„Moja siostra popełniła samobójstwo. Skoczyła z 10. piętra razem z maleńkim synkiem, którego tuliła do piersi"

Redakcja poleca

REKLAMA