„Moja siostra popełniła samobójstwo. Skoczyła z 10. piętra razem z maleńkim synkiem, którego tuliła do piersi"

Zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, Bits and Splits
„Zabiło ją to, że nie chciała się przyznać do dręczących ją czarnych myśli. Wszyscy uważali, że powinna się cieszyć, więc udawała szczęśliwą. Ona nie potrafiła nikomu opowiedzieć o swoim lęku, a my, pewni, że MUSI rozpierać ją radość, nie dostrzegliśmy jej prawdziwego stanu…".
/ 30.06.2021 16:04
Zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, Bits and Splits

Siostra bliźniaczka przez długi czas miała problem z zajściem w ciążę. Wspierałam ją, jak umiałam. W końcu jej się udało. Większość społeczeństwa uważa, że jak kobieta urodzi dziecko, automatycznie popada w euforię. Jest przepełniona od stóp do głów miłością do swego maleństwa i niczego więcej jej do szczęścia nie potrzeba.

Pewnie wiele kobiet mogłoby to potwierdzić (przy zastrzeżeniu, że czują się tak, kiedy nie padają na twarz ze zmęczenia). Są jednak też inne – takie, które przez długie tygodnie, a nawet miesiące cierpią z powodu ciężkiej depresji poporodowej. Bywa, że nie dają sobie rady i wpadają w chorobę psychiczną. Albo po prostu kończą tę mękę.

Nic nie zapowiadało, że jej małżeństwo może skończyć się tak tragicznie

Samobójcza śmierć Klary, mojej siostry bliźniaczki, spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nic nie zapowiadało, że jej małżeństwo może skończyć się tak tragicznie. Kochała i była kochana. Bardzo pragnęła tego dziecka, podobnie jak jej mąż, i w niczym im ono nie zawadzało. Maluch urodził się zdrowy i dorodny.

Ja nie przepadałam za dziećmi, Klara była inna. Od dziecka moja siostra i ja trzymałyśmy się razem. Najpierw był jeden wózek, w którym mama zabierała nas na spacery, potem podstawówka i jedna ławka. Wspólne zabawy i odrabianie lekcji, te same przyjaciółki i razem spędzane wakacje na koloniach. W ogólniaku rozdzielałyśmy się tylko wtedy, gdy szłyśmy na randki z różnymi chłopakami. Potem były studia i ten sam wydział prawa. Wreszcie, dzięki wsparciu ojca i przyjaciół, otworzyłyśmy wspólną kancelarię adwokacką.

Obie byłyśmy zdolne, rezolutne i nigdy nie przysparzałyśmy naszym rodzicom kłopotów: grzeczne panienki z dobrego inteligenckiego domu. Wreszcie, po skończeniu ostatniego roku studiów, jednego dnia wyszłyśmy za mąż i bawiłyśmy się z naszymi gośćmi na jednym weselu.

I tu okazało się, że jednak nie jesteśmy identyczne

Również w tym samym czasie dowiedziałyśmy się, że będziemy miały problemy z zajściem w ciążę. I tu okazało się, że jednak nie jesteśmy identyczne. Ja uznałam, że najwidoczniej natura nie chce obdarzyć mnie potomkiem i zrezygnowałam z jakiejkolwiek walki o macierzyństwo.

Właściwie była to wygodna wymówka, bo nigdy nie przepadałam za dziećmi, które w dodatku miałyby być moje, czegoś ode mnie chcieć, wymagać opieki, mieć pretensje i się dąsać. Nie zamierzałam być matką i nie miałam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Chcę przy tym podkreślić, że nie jestem egoistką, którą ma tylko siebie na uwadze. Ja po prostu doszłam do wniosku, że nie nadaję się na matkę. Niech rodzą inne. I bynajmniej nie czułam się przez to mniej wartościową kobietą. A jeśli już któraś marzy, żeby wielki brzuch zasłaniał jej oczy, to nie moja sprawa. Ale taka właśnie była moja siostra...

Klara nie wyobrażała sobie życia bez własnego dziecka

Kochałam ją, więc zaakceptowałam jej walkę i wspierałam w chwilach, gdy potrzebowała mojego wsparcia. Pierwsze in vitro się nie powiodło. Klara się oczywiście załamała, ale lekarz wytłumaczył jej wtedy, że za pierwszym razem często zdarzają się przypadki odrzucenia ciąży przez organizm kobiety. – Musi pani walczyć o swoje przyszłe szczęście. W końcu nikt nie zapewniał, że w tych sprawach będzie łatwo.

Rzeczywiście nie było łatwo… Zwłaszcza mnie. Choć to siostra chciała zajść w ciążę, to ja razem z nią żarłam ohydne kiełki. Choć to ona chciała kołysać w ramionach malucha, to ja wraz z nią wcinałam szpinak i jadłam sałatę, jakbym była królikiem. Zastanawiałam się, czy nie zaczynają mi od tego rosnąć przednie zęby. Klara też nie cierpiała zieleniny i krzywiła się niemiłosiernie, kiedy wsuwałyśmy te specjały.

Co raz też chciała rzucić na patelnię schaboszczaka. Wtedy, gdzieś tam głęboko w duchu aż krzyczałam: „Tak, zrób to, do cholery! Nie zważaj na moje protesty! Postaw się! Leć do sklepu, kup mięcha i koniecznie smalcu! Ja chcę ociekającego tłuszczem kotleta!”. Jednak kochałam siostrę, wiedziałam, że potem ona sobie nie wybaczy tej chwili słabości, więc na głos wołałam:– Czyś ty zwariowała?! To po to razem z tobą katuję się tym zielskiem, żebyś mi teraz wycinała takie numery?!

Zawsze wtedy odpuszczała. No i znowu z Klarą żułyśmy kiełki, otręby i zieleninę niczym łąkowe krasule, tylko po to, żeby potem ona mogła przewijać zasikane i zakupkane pieluchy.

Był krzyk, potem karetka… 

Wreszcie nadszedł ten wielki dzień, kiedy okazało się, że Klara jest w ciąży. Z jednej strony odetchnęłam z ulgą, lecz z drugiej poczułam jakiś cień żalu, że szkoda, że to nie ja. Szybko jednak się wzięłam w garść. Jadłyśmy dwa razy więcej kiełków i otrąb. I z miesiąca na miesiąc byłyśmy coraz bardziej przerażone. W siódmym miesiącu zdarzyło się nieszczęście. Klara potknęła się o brzeg dywanu i przewróciła na brzuch. Oczywiście był krzyk, potem karetka… Pojechałyśmy do szpitala.

Siostra tylko pytała roztrzęsionym głosem, czy dziecko żyje. Zaczęła sobie wmawiać, że skrzywdziła maleństwo. Przybiegł jeden lekarz, potem drugi i trzeci. Wszyscy przekonywali moją siostrę, że nic się nie stało, a wody płodowe są najlepszym amortyzatorem, jaki wymyśliła matka natura. Liczne prześwietlenia i ultrasonografy tylko potwierdziły, że dziecko jest zdrowe i nic mu nie grozi.

Jednak od tamtego dnia z Klarą zaczęło dziać się coś niedobrego

Od jej męża codziennie słyszałam, że moja siostra co rano budzi się z płaczem, że jej dziecko urodzi się umysłowo niedorozwinięte. Z czasem ta obsesja zaczęła być naprawdę męcząca, bo żadne badania specjalistyczne i żadne argumenty nie były w stanie wybić Klarze z głowy tego, że swoim upadkiem zrobiła z malucha kalekę.

Pewnego dnia wpadł mi do ręki pamiętnik Klary, w którym opisywała każdy dzień ciąży. Na ostatnich kartkach pojawiał się ten sam zapis: „Jestem winna temu, że moje dziecko urodzi się niepełnosprawne umysłowo. Boleję nad tym, co zrobiłam, i płaczę co noc. Jednak nie cofnę już tego pechowego dnia…”. Nie powiedziałam jej, że przeczytałam te słowa. Po prostu starałam się wspierać. W końcu nadszedł dzień porodu. Najedliśmy się strachu, ale wszystko przebiegło prawidłowo i dziecko urodziło się piękne, duże i zdrowe.

Uśmiech na twarzy siostry był udawany. Nie potrafiła powiedzieć o swoim lęku

Klara wreszcie przestała jęczeć, że skrzywdziła synka. Przez następne miesiące siostra kwitła, a jej dom jaśniał, jakby nigdy nie zachodziło w nim słońce. Któż mógł się spodziewać tego, co wkrótce nastąpi? Okazało się, że uśmiech na twarzy siostry był udawany. Pewnego dnia na moim biurku zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałam przerażony głos szwagra:

Klara popełniła samobójstwo…

Kiedy odrętwiała z szoku przyjechałam do jej domu, szwagier drążącymi dłońmi wręczył mi pożegnalny list Klary. „Nie mogę narażać własnego dziecka, nie chcę, żeby było odepchnięte przez społeczeństwo ze względu na swoją chorobę psychiczną. Ja jestem temu wszystkiemu winna i postanowiłam, że będę ze swoim synkiem do końca”.

Moja siostra skoczyła z 10. piętra razem z małym, którego przez cały czas tuliła w ramionach. Zabiło ją to, że nie chciała się przyznać do dręczących ją czarnych myśli. Wszyscy uważali, że powinna się cieszyć, więc udawała szczęśliwą. Ona nie potrafiła nikomu opowiedzieć o swoim lęku, a my, pewni, że MUSI rozpierać ją radość, nie dostrzegliśmy jej prawdziwego stanu…

Teraz wiem, że przypadkowy i, wydawałoby się, zupełnie nieistotny uraz, którego doznała, kiedy przewróciła się podczas ciąży, był impulsem, który wyzwolił kiełkującą w niej chorobę psychiczną. To dar od niej. Jestem tego pewna!

Przepłakałam wiele nocy… Nie sądziłam, że po śmierci Klary, z którą byłam tak mocno związana, uda mi się poradzić sobie w zwykłym życiu. Czułam się tak, jakby odrąbano mi drugą połówkę mnie. To uczucie przełożyło się niemal na ból fizyczny. Na szczęście potrafiłam poprosić o pomoc i wsparcie najbliższych.

No i stał się cud. Najwyraźniej przez to zmuszanie się z Klarą do jedzenia zieleniny, przez ultrazdrowy tryb życia, który prowadziłam wraz z nią – nieoczekiwanie okazało się, że jestem w ciąży. Jak pamiętacie, z dezaprobatą myślałam o rozwrzeszczanym bachorze i tym całym domowym rozgardiaszu, który będzie trwał do czasu, aż to dziecko wyprowadzi się z domu. Tymczasem gdy urodziłam córeczkę i na nią spojrzałam, moje serce zalała fala czułości. Jestem pewna, że to dar od Klary! Pewnie chciałaby, żebym przynajmniej ja poczuła radość macierzyństwa. I wiem, że moja siostra – z miejsca, w którym teraz przebywa – będzie się mną zawsze opiekować. Czuję jej obecność i wsparcie każdego dnia.

Czytaj także:
„Syn i synowa stawiali na bezstresowe wychowanie. Gabrysia ubierała się jak galerianka i nie szanowała innych”
„Teściowa na naszym weselu powiedziała, że złapałam Piotrka na dziecko. Namówiłam męża, by zerwał z nią kontakt”
„Chciałem adrenaliny, przygody. Ona mi na złość zaszła w ciążę, a ja nie jestem gotowy na pieluchy”

Redakcja poleca

REKLAMA