Długo tolerowałam jego wybryki. Pobłażałam mu, pozwalałam na wszystko. Ale tym razem nie mogłam udawać, że nic się nie stało… Rozpieściłam syna i to doprowadziło do tragedii. Nie tylko w naszej rodzinie, ale i w rodzinie tej biednej kobiety, która stała się ofiarą… No właśnie, czego? Mojego braku konsekwencji i pobłażliwości czy głupoty i brawury mojego syna? Czy może zwykłego przypadku? Sama już nie wiem.
Nie dość że nie pilnowałam go jak należy, to jeszcze go zepsułam
Mój mąż zmarł bardzo wcześnie. Syn miał wtedy osiem lat, a dziewczynki trzy i cztery. Zostałam sama. Na szczęście Jurek prowadził dobrze prosperującą firmę, którą szybko nauczyłam się prowadzić i ja. Dzięki niej żyliśmy na niezłym poziomie. Niestety, rzuciłam się w wir pracy i przez to zaniedbałam dzieci. Dzieci, które właśnie straciły ojca. To nie był dobry moment, by je opuszczać.
W przypadku dziewczynek nie miało to poważniejszych konsekwencji, ale Radek zrobił się nieznośny. Nie dość że nie pilnowałam go jak należy, to jeszcze go zepsułam. Dostawał wszystko, na co miał ochotę. Myślałam, że drogimi prezentami rozproszę jego uwagę. Nie będzie się koncentrował na śmierci ojca i mojej nieobecności.
Myliłam się. Kupowałam mu wszystko, co tylko wiązało się z motoryzacją. To od małego była jego największa miłość. Na początku bawił się resorakami, autkami na baterię i quadami. Ale jak tylko dostał prawo jazdy, zaczął jeździć prawdziwymi samochodami. Uwielbiał w nich dłubać. Brał ode mnie pieniądze i podrasowywał swoje auta, czyli tuningował.
Niby wszystko w porządku. Cieszyłam się, że ma pasję, a nie włóczy się po knajpach z kolegami. Zanim nie zobaczyłam, jak szybko jeździ. Stało się to przypadkiem, bo pewnego dnia, kiedy byłam w centrum, przemknęło mi przed oczami to jego niepowtarzalne, poprzerabiane, żółte cacko. Pędził jak pirat drogowy! To było naprawdę przerażające…
Tamtej nocy płakałam przez niego pierwszy raz
Nie tylko dlatego, że wystraszyłam się o niego samego, ale też zobaczyłam w nim ogromną butę, brak poszanowania dla innych uczestników ruchu. Zrobiłam Radkowi awanturę dopiero w domu, a on wtedy pierwszy raz odezwał się do mnie tak, jak nigdy nie spodziewałam się, że odezwie się do mnie moje własne dziecko.
– Ludzie chodzą po ulicach. Ludzie z dziećmi jeżdżą samochodami. A ty, co? Urządzasz sobie wyścigi. Rajdowiec, cholera! – wyrzucałam mu.
– To dla mnie ważne! – burknął. – Tak jak życie i zdrowie dla innych! Jeszcze raz zobaczę taką jazdę, to koniec z pieniędzmi ode mnie!
– Odwal się. Idź do pracy, ja się umiem sam sobą zająć. Trochę za późno na wychowywanie! Tamtej nocy płakałam przez niego pierwszy raz. Ale rano doszłam do siebie i próbowałam naprawić nasze relacje. Kupiłam mu nawet jakiś gadżet samochodowy. Jaka ja byłam głupia! Ale która matka nie jest? Zrobiłybyśmy dla dzieci wszystko.
Nie wiedziałam już, kiedy jest na haju, a kiedy nie
Wkrótce potem Radek zaczął brać narkotyki. Co gorsza, jeździł po nich samochodem. Od razu wyczułam, że coś jest z nim nie tak. Coraz częściej był dziwnie pobudzony i jakby nieobecny myślami. A kiedy przyłapałam go na tym po raz pierwszy, w domu rozpętało się istne piekło. Wybuchła wielka awantura, a potem już kłóciliśmy się regularnie. Nie cały czas oczywiście. Kłótnie przychodziły falami. Im więcej on ćpał, tym więcej padało nieprzyjemnych słów.
Odcięłam go od swoich pieniędzy, żeby nie miał na narkotyki, ale on ich już nie potrzebował. Smykałkę do interesów odziedziczył po ojcu, więc szybko nauczył się, jak na tych swoich samochodowych sprawach zarabiać w internecie. Przerwy od ćpania robiły się coraz krótsze. Jego organizm najwyraźniej przyzwyczaił się do narkotyków, bo w pewnym momencie trudno mi już było określić, kiedy jest na haju, a kiedy nie. Zgłupiałam.
Zaczynał odzywać się do mnie coraz gorzej. Doszło do tego, że wyzywał mnie od najgorszych, a ja groziłam, że wyrzucę go z domu. Dziewczyny stały oczywiście po mojej stronie. Kiedy jedną z nich w kłótni uderzył, to i ja rzuciłam się na niego z łapami. To prawie dorosły chłop, ale matki bał się uderzyć, więc podrapałam mu twarz.
Zrobił coś złego, ale nie chciał mi nic powiedzieć
Potem płakałam w kuchni i powtarzałam: „Jurek, jak mogłeś na to pozwolić, jak mogłeś!?”. Miałam pretensje do zmarłego męża, że nas zostawił. Że nie pilnuje nas z góry. Przecież byliśmy normalną rodziną, a działy się u nas takie rzeczy, jak w patologicznych domach. Ale najgorsze i tak miało dopiero nadejść… Zrobił coś złego, ale nie chciał mi nic powiedzieć.
Pewnego wieczoru syn wrócił do domu nakręcony narkotykami, ale jednocześnie dziwnie przestraszony. Wkradł się cichcem, lecz ja go usłyszałam. Poszłam do jego pokoju, bo mimo tego wszystkiego, co się działo, starałam się mieć jakąkolwiek kontrolę nad jego życiem. Był blady, miał strach w oczach. Wiedziałam, że stało się coś złego.
– Co ci jest? – spytałam.
– Nic… nie, nie. Nic… A czemu pytasz? – odpowiedział, a ja zauważyłam, że głos mu drży.
– No, jak czemu? Trzęsiesz się jak galareta – weszłam do pokoju.
– Nie trzęsę – zaprzeczył. – Oczywiście, że tak! Czego nowego się naćpałeś? – tak właśnie ze sobą rozmawialiśmy. Bez ogródek.
– Sama się naćpałaś! Wyjdź!
– Radek, przecież widzę, że ci gorzej niż zwykle… – westchnęłam.
– Co gorzej, co gorzej?! – wydarł się. – Tobie chyba gorzej! Wyjdź! Bez słowa zamknęłam drzwi. Zdążyłam tylko zobaczyć, że zeskoczył z krzesła na wersalkę i zwinął się na niej w pozycji embrionalnej. Wystraszyłam się nie na żarty. Narażając się na jego krzyki i pretensje, łaziłam do niego co pięć minut, żeby sprawdzić, czy nic mu nie jest. Był naprawdę roztrzęsiony. W końcu zasnął, a ja jeszcze przez trzy godziny sprawdzałam co chwilę jego oddech, jakby był niemowlęciem.
Chwilę później kawałek bułki utkwił mi w gardle
Następnego dnia, kiedy wstałam, Radek jeszcze spał. Przyszykowałam sobie śniadanie i kawę, po czym usiadłam z komputerem w kuchni. Przed wyjściem do pracy zawsze sprawdzałam, co piszą na portalach informacyjnych. Lubiłam być na bieżąco. Chwilę później kawałek bułki utkwił mi w gardle. Serce mi zamarło, gdy przeczytałam wiadomość o śmiertelnym potrąceniu w naszym mieście. Na przejściu dla pieszych zginęła kobieta.
Pisali, że według jednego ze świadków potrąciło ją jakieś żółte sportowe auto. Starszy pan nie zapamiętał jednak marki, a tym bardziej numeru rejestracyjnego. Natychmiast pobiegłam do Radka i zaczęłam walić w drzwi. Otworzył mi zaspany, ze zwichrzoną fryzurą.
– Już wstaję, wstaję, co jest?
– To ty potrąciłeś tę biedną kobietę?! – zapytałam prosto z mostu. Od razu się przebudził.
– Że co? Jaką kobietę? – udawał, że nic nie wie, ale zbladł.
– Przyznaj się, cholerny gówniarzu! – wrzasnęłam. – Mam już dość twoich wyskoków! Co tym razem zmalowałeś?! No co?! – darłam się tak, że aż przyszły dziewczyny. Kazałam im iść do siebie.
– Odwal się, powiedziałem. To nie ja! – zaczął zamykać drzwi.
– Jak nie ty, jak żółte auto – krzyknęłam. – Wiesz, że ona nie żyje?! Na chwilę zamilkł i wpatrywał się we mnie przerażony. Nie wiedział… Po chwili jednak zaatakował: – Mało jest żółtych aut na mieście?! Odwal się! Nienawidzę cię! Od zawsze tylko czekałaś, aż coś takiego zrobię, dlatego teraz chciałabyś, żebym to był ja. Po prostu chciałabyś! Ale nic z tego, mamusiu…
Wybiegłam przed dom, żeby obejrzeć jego samochód, ale nie było go na miejscu. Szybko wróciłam do środka i znów zaczęłam walić do drzwi. Musiałam zobaczyć to auto. Kiedy otworzył, powiedział, że zostawił samochód w warsztacie kolegi, bo przerabiają spoilery. Wykrzyczałam, że jedziemy tam zobaczyć, czy nie ma śladów zderzenia, jakie na pewno zostawiłoby potrącenie. Ale tylko mnie wyśmiał i zamknął drzwi.
Gorączkowo zastanawiałam się, co robić, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Po jakimś czasie Radek wyszedł z pokoju, a potem z domu. Bez słowa. A ja zostałam w kuchni przed otwartym komputerem. Załamana. Czy wpadłam w paranoję i niesłusznie oskarżyłam swojego syna o zabójstwo, czy może to rozsądek przemawia przeze mnie i on naprawdę to zrobił? Nie potrafiłam odpowiedzieć na te pytania. Syn miał jednak rację, że czekałam na coś takiego, wiedziałam, że prędzej czy później to się wydarzy. I nawet jeśli teraz okaże się, że jest niewinny, to za miesiąc, rok, dwa stanie się coś bardzo złego…
Znalazłam coś, co nie pozwoliło mi wstać z kolan przez dobre dwadzieścia minut
Nie wytrzymałam i pobiegłam do jego pokoju. Postanowiłam go przeszukać. Sama nie wiedziałam dlaczego, jeszcze nigdy tego nie robiłam, lecz uznałam, że nadszedł czas. Znalazłam tam mnóstwo rzeczy, których w pokoju syna nigdy nie chciałabym znaleźć. Jakieś pornograficzne pisma, mnóstwo narkotyków, pustych paczek po papierosach.
Szukałam jednak czegoś innego, choć nie wiedziałam, co by to miało być. Jakiejś poszlaki, dowodu… No i w końcu znalazłam. Znalazłam coś, co nie pozwoliło mi wstać z kolan przez dobre dwadzieścia minut. Portfel. A w środku dokumenty kobiety w średnim wieku. Nie wahałam się. Zadzwoniłam na policję. Chciałam, żeby zrozumiał swoje błędy i dojrzał. Tak jest. Doniosłam na swojego syna. Uznałam, że wystarczająco długo tolerowałam jego wybryki.
Zresztą, teraz to nie był zwykły wybryk. On zabił człowieka! Jeśli bym go kryła, to musiałabym wziąć część winy za to śmiertelne potrącenie na siebie. A nie mogłam. Nie chciałam. Poza tym, miałam jeszcze w domu córki. Nie mogłam dopuścić, żeby żyły pod jednym dachem z mordercą. Tak właśnie myślałam o Radku. Był mordercą, bo przecież nie potrącił tej kobiety przez przypadek. Jeździł za szybko i pod wpływem narkotyków. To było morderstwo z premedytacją. Jego winę potwierdzili policjanci.
Okazało się, że dokumenty należały do tej potrąconej kobiety. Nie wiadomo, dlaczego Radek zabrał je z miejsca wypadku. Tłumaczył, że spanikował. Policjanci podejrzewali, że chciał ją jeszcze dodatkowo okraść. Nawet się z nimi nie kłóciłam. Nie było sensu. Ale dobrze wiedziałam, co go skłoniło do zabrania tej torebki, do tego całkowicie irracjonalnego odruchu. Narkotyki. To przez nie zgłupiał, przez nie robił rzeczy, których normalnie by nie zrobił.
Radek jest teraz w więzieniu. Odwiedzamy go czasem z dziewczynami. Jak jest na spotkaniach? Chciałabym powiedzieć, że zrozumiał swoje błędy, dojrzał, że coś się zmienia, a „terapia szokowa”, którą mu zafundowałam, okazała się skuteczna. Ale nie mogę, bo on ciągle jest taki sam. Pełen pretensji, wyrzutów. A ja? Mnie odechciewa się żyć…Przez niego i przez siebie, że go wydałam. Nie chciałam mieć krwi na rękach, teraz nie mam syna. Bo on na tych spotkaniach jeszcze ani razu nie powiedział do mnie „mamo”. A przecież już nie bierze, jest czysty.
Czytaj także:
„13 lat temu mój mąż zginął przeze mnie. Prowadził auto, rozmawiając ze mną przez telefon”
„Poświęciłam swoje życie rodzicom i nie założyłam swojej rodziny. Kiedy zmarli, zostałam całkiem sama”
„Dziewczyna mojego syna jest od niego 10 lat starsza. Próbuję nie być uprzedzona, ale po prostu się martwię...”