Chociaż mój brat jest tylko o rok młodszy ode mnie, nigdy ze sobą nie rywalizowaliśmy, nie biliśmy się, nie zachowywaliśmy się jak większość braci zbliżonych wiekiem. Zachowywaliśmy się inaczej, bo Marek był inny. Był ciamajdą, od kiedy pamiętam. Próbowałem nauczyć go, jak się bić, chciałem wciągnąć go do mojej podwórkowej bandy – wszystko na nic, nie nadawał się do tego. Raz, kiedy ja miałem trzynaście lat, ubłagał mnie, żebym dał mu zapalić papierosa. Dałem. Zapalił, zaciągnął się, naśladując mnie, a potem zaczął się krztusić.
– To nic takiego, każdy tak ma za pierwszym razem – poklepałem go pocieszająco po ramieniu.
W odpowiedzi Marek zwymiotował, zemdlał i rozchorował się na trzy dni.
Nie minął tydzień i miałem już gotowy plan utarcia nosa Markowi
Z wiekiem niespecjalnie mu się poprawiło. Bywałem zły, że nie mam w nim kumpla i kompana przygód, ale w gruncie rzeczy bardzo go kochałem i starałem się nim opiekować. Broniłem go, kiedy mu dokuczali, pomagałem mu przejść przez dżunglę szkoły podstawowej, gdzie w kontaktach z rówieśnikami obowiązywało prawo silniejszego. Potem, w szkole średniej, już nie musiałem bronić go przed chuliganami, ale za to uczyłem go, jak musi postępować z dziewczynami, żeby nie opuścić murów liceum jako prawiczek.
Przynajmniej w tej dziedzinie okazał się pojętnym uczniem i, mimo że był pryszczatym chudzielcem, już w drugiej klasie znalazł sobie dziewczynę. Typowe, że dalej już nie szukał. Klara została później jego żoną i złościła się, kiedy mówiłem, że są razem dzięki mnie.
– Zakochałam się w nim mimo tego, że zastosował się do twoich głupich wskazówek, a nie dzięki nim – odpowiadała zawsze, patrząc na mnie z politowaniem.
Ale ja wiedziałem swoje. Kiedy dorośliśmy, Marek nie przynosił mi już wstydu
Skończył polibudę, był dobrym fachowcem, co przynosiło mu niezłe pieniądze oraz szacunek ludzi. Do tego zaczął ćwiczyć, dzięki czemu nabrał ciała i nie wyglądał już jak wymoczek. Cieszyłem się, że młody wreszcie radzi sobie w życiu, ale i tak nie przestałem mu pomagać. Wolałem „trzymać rękę na pulsie”, by móc go ochronić, gdyby zaszła taka potrzeba. Dlatego kiedy brat oznajmił, że zamierza wziąć kredyt na budowę domu, nie powiedziałem mu: „Super, gratuluję”, tylko:
– Nie wiem, czy to dobry pomysł.
– Wiem, co robię.
– A nie lepiej byłoby kupić gotowy dom, zamiast użerać się z budową? Utopisz w tym morze kasy, a efekt i tak nie spełni twoich oczekiwań.
– Weź się odwal z łaski swojej. Jesteś tylko o rok starszy, a zachowujesz się, jakbyś był moim ojcem, a nie bratem.
– Nie wściekaj się. Przecież chcę dla ciebie dobrze.
W odpowiedzi Marek wzniósł oczy do nieba i głęboko westchnął. Jakbym był jakimś nudnym ramolem, który mu truje. Pięknie. Ledwo zmienił się z nieopierzonego kurczaka w młodego koguta, a już zgrywa mądralę. Przyda się młodemu nauczka…
Nie minął tydzień i miałem już gotowy plan utarcia nosa Markowi. Oczywiście dla jego dobra. Zaprosiłem go na wspólny wyjazd pod namiot. Miałem nadzieję, że trudne warunki życia na łonie natury przypomną mu, że wcale nie jest takim twardzielem, za jakiego się zaczął uważać.
– Jedźmy pod namiot na weekend. Rowery, wędkowanie i browary. Znam świetne miejsce – kusiłem go.
Mój brat uwielbiał łowić, więc od razu połknął przynętę
Już pierwszego dnia zrobiliśmy sześćdziesiąt kilometrów na rowerach, szybkim tempem, z plecakami. Po ostatnim podjeździe na stromy pagórek miałem zadyszkę i byłem mokry od potu, a Marek wyglądał niemal rześko. Później, podczas rozbijania obozowiska nad jeziorem, również uwijał się szybciej i sprawniej niż ja. Ma dobrą kondycję, na tym polu go nie zagnę. Zapaliliśmy ognisko, otworzyliśmy piwo. Siedzieliśmy, wpatrując się w ogień i delektując ciszą. Gdy mężczyzna ma gadatliwą żonę, to potrafi docenić piękno milczenia.
– Z czego się tak cieszysz? – wyrwał mnie z zamyślenia głos brata.
Nawet nie wiedziałem, że uśmiecham się od ucha do ucha.
– Delektuję się spokojem – odparłem, co było prawdą, acz nie całą.
Cieszyłem się także z tego, że udało mi się obmyślić, jaki kawał mu niebawem spłatam. Zjedliśmy kolację i położyliśmy się spać. Ale ja tylko udawałem; tak naprawdę czekałem, aż Marek zaśnie. Kiedy zaczął chrapać, wziąłem telefon i po cichu wymknąłem się z namiotu. Schowałem się za najbliższym drzewem, znalazłem w internecie odpowiednie nagranie, podkręciłem głośność na maksa i… już po chwili nocną ciszę rozdarł odgłos wilczego wycia: „Auuuuu!”. Marek pewnie zaraz wyskoczy z namiotu jak wystrzelony z procy, wołając o pomoc. Z rozbawieniem wyobrażałem sobie strach brata i jego złość, kiedy się okaże, że go wkręciłem.
I rzeczywiście, już po chwili Marek był na zewnątrz. Rozglądał się, jednak na jego twarzy nie widziałem lęku, raczej podekscytowanie. Oczy mu błyszczały, wyglądał jak dzieciak oczekujący na przyjście świętego Mikołaja.
– Irek, obudź się! Tu są wilki, to niesamowite! Chodź posłuchać! – zawołał.
Nawet nie zauważył, że mnie nie ma w namiocie. Próbowałem jeszcze uratować swój dowcip, wyskakując zza drzewa, ale nie udało mi się go nastraszyć. Kiedy przyznałem się, że to ja puściłem wycie wilków z telefonu, dla jaj, najpierw zrobił zawiedzioną minę, a potem popukał się w czoło.
– Głupiejesz na starość – powiedział.
Kładąc się do śpiwora, postanowiłem, że jutro muszę zrobić coś, co zadziała
Okazja nadarzyła się dopiero późnym popołudniem. Wcześniej wędkowaliśmy, jeździliśmy na rowerach i robiliśmy obiad ze złowionych ryb. Po jedzeniu zaproponowałem, żeby popływać.
– Z pełnym żołądkiem? – marudził brat.
– Nie przynudzaj! – rzuciłem lekceważąco i ochoczo wskoczyłem do zimnej wody.
Marek pospieszył za mną, wciąż jednak zrzędził, że jestem nierozsądny:
– Co ty wyprawiasz? Trzeba zanurzać się powoli, żeby przyzwyczaić ciało do temperatury wody. Hej, nie płyń na głębinę!
– Nie pouczaj mnie, smarkaczu. Lepiej się pościgajmy. Dawaj!
Ten krótki czas najprawdopodobniej przesądził o moim życiu
Wiedziałem, że mi nie dorówna. Ruszyłem przed siebie energicznym kraulem, nie oglądając się nawet. Byłem już w połowie jeziora, kiedy złapał mnie ostry skurcz łydki. Zacząłem się miotać, próbując dosięgnąć jedną ręką łydki, by ją rozmasować, zarazem starając się utrzymać się na powierzchni za pomocą drugiej ręki. Skurcz nie mijał, a ja wpadałem w panikę. W pewnym momencie zachłysnąłem się wodą i zacząłem krztusić. Czułem, że idę na dno, topię się. Boże, już po mnie, ale głupia śmierć! – pomyślałem z żalem i złością.
Nagle poczułem szarpnięcie za włosy i moja głowa znów znalazła się ponad taflą jeziora. Łapczywie zaczerpnąłem powietrza. Udało mi się wykaszleć wodę i zacząć normalnie oddychać – ale tylko dlatego, że Marek podtrzymywał mnie pod pachami. To trwało kilka sekund, ale ten krótki czas najprawdopodobniej przesądził o moim być albo nie być. Skurcz mięśnia minął, zanim brat doholował mnie do brzegu.
– Już mogę płynąć sam – wystękałem.
Puścił mnie, ale wciąż był obok i asekurował mnie, póki nie wyszedłem na brzeg.
– Cholera, mogliśmy obaj się utopić! Przeze mnie. Dzięki, że mnie ratowałeś, ale to było nieodpowiedzialne! – byłem zdenerwowany i z przyzwyczajenia zabrałem się za strofowanie Marka.
– Już w porządku, wszystko dobrze się skończyło – uspokajająco poklepał mnie po plecach.
Nie wyrzucał mi, że przez głupią brawurę naraziłem nas obu na niebezpieczeństwo, tylko troskliwie się mną zajął. Podał mi suche ciuchy i nalał herbaty z termosu. I wtedy zrozumiałem, że chociaż jestem starszy, to on jest bardziej dojrzały i mądrzejszy. Obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie będę go pouczał. Ani co do kupna domu, ani w żadnej innej sprawie.
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć