Święta… Kiedyś je lubiłam, a może nawet kochałam? Teraz są tylko smutną formalnością – czasem, który boleśnie przypomina, że jestem sama. Odkąd przeszłam na emeryturę, świat wyraźnie zmalał. Zmienili się też ludzie, a może to ja zmieniłam się bardziej niż chciałam?
Przywykłam do tej pustki
Tegoroczną Wigilię postanowiłam spędzić inaczej. Ubrałam się ciepło, założyłam wełniany szal i wyszłam z domu. Spacer po okolicy wydawał się najrozsądniejszym pomysłem. Patrząc w okna obcych ludzi, choć na chwilę chciałam poczuć magię świąt. Może to dziwne, ale te światła dawały mi złudzenie, że nie jestem sama.
W oknach tliły się ciepłe światła, a na niektórych balkonach mieniły się kolorowe światełka – migotały leniwie, jakby chciały powiedzieć: „zostań, popatrz na chwilę”. Zatrzymywałam się co jakiś czas. Ludzie śmiali się, dzieci biegały, ktoś śpiewał kolędy przy fortepianie.
Przez chwilę wyobraziłam sobie siebie tam, w środku, między nimi. Ale potem wracała świadomość – to nie moja kolacja. To nie moje święta.
Zatrzymałam się przed jednym z większych domów. W oknie stała ogromna, pięknie udekorowana choinka. Światełka migały w równym rytmie, a ich odbicie tańczyło na zaśnieżonym trawniku.
– Piękna – szepnęłam do siebie.
Nagle drzwi domu skrzypnęły, a na schodach pojawił się starszy mężczyzna.
– Przepraszam, czy wszystko w porządku? Zamarznie pani na tym mrozie.
Byłam zaskoczona. To nie było miejsce, gdzie ktoś zaczepiałby obcych na ulicy. Zakłopotana, spuściłam wzrok.
– Nie, nie… ja tylko... choinka jest piękna. Tak sobie patrzyłam.
Wydawał się samotny
Mężczyzna nie wyglądał na zirytowanego. Wręcz przeciwnie. Przez chwilę patrzył na mnie uważnie, a potem uśmiechnął się lekko.
– Niech pani wejdzie na herbatę. Święta to nie czas na stanie na dworze.
– Naprawdę? Nie chciałabym przeszkadzać…
– Nie przeszkadza pani – odparł krótko.
Chciałam odmówić. Przyzwyczaiłam się do samotności tak bardzo, że każda ludzka życzliwość wydawała się podejrzana. Ale było coś w jego głosie coś, co sprawiło, że skinęłam głową i powoli weszłam za nim do środka.
Ciepło uderzyło we mnie zaraz po wejściu do domu. Pachniało herbatą, cynamonem i jakimś wspomnieniem, które od dawna uważałam za zgubione. Mężczyzna zdjął mi płaszcz i wskazał na fotel przy kominku.
– Tomasz – przedstawił się, podając mi filiżankę gorącej herbaty.
– Elżbieta – odpowiedziałam, próbując się rozgrzać.
Rozejrzałam się po pokoju. Choinka w rogu, skromny stół z obrusem i dwoma nakryciami, stary zegar na ścianie. Wnętrze było przytulne, ale smutne.
– Żona… dekorowała? – zapytałam niepewnie, wskazując na choinkę.
Tomasz westchnął i skinął głową.
– Tak. To jej dzieło. Dekoracje, światełka, cała ta magia. Zawsze uwielbiała święta. Teraz… nie wiem, po co to wszystko powiesiłem.
Rozumiałam go
Poczułam znajomy ucisk w piersi.
– Może po to, żeby nie zapomnieć? Światło jest ważne, nawet kiedy jest się samemu – odpowiedziałam cicho.
– Może ma pani rację.
Zamilkliśmy. Przez chwilę jedynym dźwiękiem było trzaskanie drewna w kominku.
– Przepraszam, że pytam… ale jest pan sam? – wyrwało mi się nagle.
Pokiwał głową.
– Żona odeszła kilka miesięcy temu. Spędziliśmy razem czterdzieści lat. Nie potrafię odnaleźć się w tym nowym świecie – przyznał.
Czasem nie trzeba wielu słów, by poczuć bliskość. Nie musiałam mówić nic o sobie. Chyba i tak wiedział.
– Zawsze myślałam, że samotność jest wyborem. Ale nie jest. Jest jak zimny pokój, z którego nie ma dokąd uciec – powiedziałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
– Pani Elżbieto, nie jest pani sama dzisiaj. Choć na chwilę… niech ten wieczór będzie inny.
Patrzyliśmy razem na ogień, a ja, pierwszy raz od dawna, poczułam coś, co można nazwać spokojem.
Łączyły nas wspomnienia
Zaczął mówić, powoli, jakby każde słowo ważył na języku.
– Poznaliśmy się na studiach. Lata siedemdziesiąte. Miała burzę rudych włosów i najpiękniejszy śmiech, jaki kiedykolwiek słyszałem. Ludzie zawsze się za nią oglądali – westchnął. – Ja byłem… taki sobie. Zwykły chłopak z prowincji. Ale ona zobaczyła we mnie coś więcej.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Jego wspomnienia wydawały się żywe, jakby jego żona siedziała tuż obok, na fotelu.
– Miał pan szczęście – powiedziałam cicho.
Tomasz spojrzał na mnie z namysłem, jakby chciał coś powiedzieć, ale się zawahał.
– A pani? – zapytał w końcu. – Ma pani kogoś, kto zostawił po sobie pustkę?
Przez chwilę się zawahałam. Rozmowy o sobie nie były moją mocną stroną. Samotność była łatwiejsza, kiedy nikt jej nie dotykał.
– Tak. Może nie tak długo i nie tak pięknie. Ale było. – Uśmiechnęłam się gorzko. – Trzydzieści lat temu. Młodzi byliśmy. On zmarł nagle, serce. Zostałam sama w tym pustym domu.
Tomasz milczał, a cisza, która zapadła, nie była niewygodna. Była zrozumieniem. Dwoje ludzi, którzy przetrwali własne smutki, ale wciąż nosili je na plecach.
– Czasem myślę, że to nie my wybieramy samotność. To ona wybiera nas. A potem nie daje o sobie zapomnieć – powiedział w końcu Tomasz.
Współczułam mu
– Ale pan nie musi tak spędzać Wigilii – odparłam nagle, nie rozumiejąc nawet, dlaczego to mówię. – Jest przecież rodzina… przyjaciele?
Tomasz uśmiechnął się smutno.
– Zostały mi zdjęcia i ten dom. Córka mieszka w Anglii. Przyjeżdża raz do roku, ale w tym roku się nie udało. Wnuki już nawet nie pamiętają, jak wyglądam. A przyjaciele? Już dawno zaczęli odchodzić.
Znowu zapadła cisza. Patrzyłam na niego i dostrzegłam w nim siebie – nas dwoje. Przyzwyczajonych do pustki.
– A pani? – przerwał nagle moje myśli. – Przepraszam, jeśli pytam o zbyt wiele… ale przecież święta są po to, by być z kimś. Nie ma pani nikogo?
Pokręciłam głową.
– Ludzie boją się samotnych. Myślą, że to zaraza. Przyklejasz się do nich, przypominasz o tym, co niewygodne. Że można zostać samemu.
Tomasz nic nie powiedział. Wstał tylko i podszedł do kredensu. Wrócił z fotografią w rękach.
– To Ewa, moja żona. – Podał mi zdjęcie kobiety z promiennym uśmiechem. W oczach miała życie, jakiego dawno nie widziałam.
– Piękna – powiedziałam cicho.
– Taka była. Wie pani, czasem wydaje mi się, że ona gdzieś tu jest. Że wciąż pilnuje, żeby te święta… wyglądały tak, jak powinny.
Było magicznie
Patrzyłam na niego, a potem znowu na zdjęcie.
– Myślę, że jest pan dobrym człowiekiem, panie Tomaszu. I to ona zostawiła w panu te światełka.
Tomasz uśmiechnął się delikatnie, a w oczach miał coś, co nie było tylko smutkiem. Może wdzięczność. Może ulga.
Minęła godzina, może dwie. Nie liczyłam czasu. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym – o filmach, które lubiła jego żona, o kwiatach, które sadził latem w ogrodzie. Nie spodziewałam się, że tak łatwo przyjdzie mi mówić o sobie. O swoich spacerach po okolicy, o problemach z sercem, o książkach, które zbieram, choć już dawno ich nie czytam.
– Wie pan, czasem myślę, że jest coś w tych przypadkowych spotkaniach. Może nie są przypadkowe?
Spojrzał na mnie, unosząc brwi.
– Los? Przeznaczenie?
– Raczej… drugi człowiek.
– Wie pani, pani Elżbieto, pierwszy raz od śmierci Ewy ktoś tu siedzi. Pierwszy raz nie jestem sam.
Zaskoczyło mnie, jak mocno te słowa mnie dotknęły. Poczułam, że coś, co było we mnie od lat – jakaś skorupa – zaczyna pękać.
Zbliżała się północ
Tomasz odprowadził mnie do drzwi. Światło z korytarza padało na jego zmęczoną, ale ciepłą twarz.
– Dziękuję – powiedział cicho. – To głupie, ale gdyby nie pani, ten wieczór byłby całkiem pusty.
– Czasem wystarczy tylko światło w oknie, żeby ktoś się zatrzymał.
Tomasz uśmiechnął się smutno.
– Następnym razem to ja przyniosę herbatę.
Poczułam, jak coś ściska mnie w gardle.
– Do zobaczenia, panie Tomaszu.
Wróciłam do pustego mieszkania. Zdjęłam płaszcz, rozsunęłam zasłony i usiadłam w fotelu. Przez okno widziałam oddalony dom Tomasza. W jednym z okien wciąż paliło się światło.
Patrzyłam długo, uśmiechając się do siebie.
– To dziwne, jak przypadkowe spotkanie może wypełnić pustkę, której nie zapełniały lata.
Wystarczyła jedna rozmowa. Jeden człowiek. Może to nie jest koniec samotności, ale przynajmniej jej przerwa. Święta nie muszą być piękne. Wystarczy, że są prawdziwe.
Elżbieta, 67 lat
Czytaj także:
„Odliczam dni do Wigilii, bo tylko wtedy rodzina o mnie pamięta. Zjadają tradycyjne potrawy i uciekają do lepszego życia”
„Matka nawet w Wigilie traktowała mnie jak przybłędę. Zbłąkany wędrowiec znaczyłby dla niej więcej niż własna córka”
„Moje synowe są puste jak lodówka po Świętach. Tylko czekają, aż wyląduję w domu starców, by przejąć mój dom”