„Matka nawet w Wigilie traktowała mnie jak przybłędę. Zbłąkany wędrowiec znaczyłby dla niej więcej niż własna córka”

Załamana kobieta fot. iStock, Boris Jovanovic
„Czy naprawdę przesadziłam? Może rzeczywiście za bardzo dramatyzuję? A może po prostu pierwszy raz w życiu powiedziałam głośno, co tak naprawdę czuję?”.
/ 17.12.2024 14:30
Załamana kobieta fot. iStock, Boris Jovanovic

Nie wiem, dlaczego zawsze czułam się jak piąte koło u wozu. Może dlatego, że Beata była tą „odpowiedzialną”, „zaradną” córką. Ta etykietka przylgnęła do niej jeszcze zanim nauczyłyśmy się dobrze wymawiać swoje imiona.

A ja? Byłam... no cóż, Karoliną. „trochę roztrzepana, trochę niesforna” – jak mawiała matka z tym swoim pobłażliwym uśmieszkiem.

Tym razem przyjechałam na Wigilię spóźniona, zmęczona i z jakimś dziwnym ciężarem w sercu. Coś mi mówiło, że ten wieczór nie skończy się dobrze. Wystarczyło, że usłyszałam pierwsze kroki Beaty w korytarzu. Zawsze chodziła tak pewnie, jakby każdy kafelek pod jej stopami odliczał punkty za idealne córkowanie.

To niesprawiedliwe! 

– O, jak miło, że jednak się pojawiłaś. Pewnie pomyślałaś, że wszystko już gotowe, co? – rzuciła Beata, nawet nie podnosząc wzroku znad garnka, którym akurat mieszała.

– A ty, jak zwykle, musisz robić z siebie bohaterkę. Kto cię zmusza, żeby to wszystko robić? – odpowiedziałam, stając w drzwiach kuchni.

Spojrzała na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby właśnie odkryła wyjątkowo trudną plamę na swoim ulubionym fartuchu.

– Przynajmniej ktoś tu ma na tyle przyzwoitości, żeby pomóc mamie! – odparła z oburzeniem.

– To raczej desperacja, żeby usłyszeć od niej „dziękuję”. I jak, doczekałaś się w tym roku? – zapytałam zgryźliwie, wiedząc, że trafiłam w czuły punkt.

Matka weszła do kuchni, trzymając w dłoniach półmisek z pierogami. Na dźwięk naszej wymiany zdań uniosła brew i od razu zajęła stanowisko.

– Karolina, nie zaczynaj! Beata od rana pomaga, a ty nawet nie spytałaś, co trzeba zrobić. – Jej głos miał ten ton, który przypominał mi każde „zawiodłam się na tobie” z dzieciństwa.

– Nie pytałam, bo wiem, że to, co zrobię, i tak nigdy nie będzie wystarczająco dobre – rzuciłam, próbując zachować spokój. Ale czułam, jak krew zaczyna mi buzować.

– Dlaczego zawsze musisz wszystko przeinaczać? – Matka spojrzała na mnie z tym swoim wzrokiem, który mówił, że to ja jestem problemem. – Beata robi wszystko z dobrego serca, nie z przymusu.

– Z dobrego serca? Mamo, Beata robi wszystko, żebyś ją zauważyła. Ale ja jestem tą złą, bo nie biegam za tobą z każdą pierdołą?

– To niesprawiedliwe! Ty nigdy nie rozumiesz, ile to kosztuje wysiłku! – wtrąciła Beata, wciąż stojąc nad garnkiem, jakby kuchenny obowiązek był jej polem chwały.

– A ty nigdy nie rozumiesz, że nie chcę tego teatru. Może gdybyś czasem powiedziała „nie”, wszyscy mielibyśmy normalne święta!

Kuchnia była już przepełniona napięciem, które niemal dało się kroić nożem. Matka odstawiła półmisek z takim hukiem, że aż podskoczyłam.

– Karolina, wystarczy! Zamiast ciągle narzekać, może byś raz zrobiła coś, co zbliży nas jako rodzinę. Święta to czas, żeby być razem!

Oparłam się ciężko o framugę drzwi

Nie miałam siły dalej walczyć. Ta walka toczyła się od lat, a ja wciąż wychodziłam z niej przegrana.

– Pewnie. Razem, czyli z tobą i Beatą w roli głównej, a ja gdzieś na trzecim planie. Idealna rodzina, naprawdę.

Nie czekając na odpowiedź, wyszłam z kuchni. Czułam, jak rośnie we mnie żal i wściekłość, jakby to wszystko, co tłumiłam przez lata, próbowało nagle wybuchnąć.

Zamknęłam się w swoim dawnym pokoju, ale nawet tam nie mogłam znaleźć spokoju. Oparłam się plecami o drzwi, próbując zebrać myśli. Ściany, które kiedyś wydawały się takie znajome, teraz sprawiały wrażenie obcych.

Na półce wciąż stały moje stare książki, a z ramki na biurku spoglądała młodsza wersja mnie – uśmiechnięta, pełna nadziei, jeszcze zanim zrozumiała, że w tej rodzinie zawsze będzie w cieniu Beaty.
Usłyszałam kroki matki. Westchnęłam ciężko, bo wiedziałam, co mnie czeka. Otworzyłam drzwi, zanim zdążyła zapukać.

– Karolina, możemy porozmawiać? – zapytała, choć w jej głosie bardziej brzmiał nakaz niż prośba.

Matka zamknęła za sobą drzwi i usiadła na łóżku. Westchnęła, ale zamiast zacząć spokojnie, od razu uderzyła:

– Przestań. Może czas się zastanowić nad swoim zachowaniem. Beata naprawdę się stara, a ty? Przyjeżdżasz spóźniona i jeszcze masz pretensje.

– Może dlatego, że zawsze czuję się tu jak intruz – rzuciłam ostro. – Bo nigdy nie będę wystarczająco dobra. Zawsze Beata będzie tą lepszą córką.

– Karolina, to ty wymyślasz te rzeczy. Traktowałam was obie tak samo.

– Naprawdę? – spytałam, nie kryjąc sarkazmu. – Więc dlaczego zawsze jestem „ta leniwa”, „nieodpowiedzialna”, „egoistyczna”? A Beata? Beata jest święta.

Matka milczała

Wiedziałam, że trafiłam w punkt. Po raz pierwszy spojrzała na mnie jakby chciała coś zrozumieć. Ale szybko odwróciła wzrok.

– To nie jest tak, jak myślisz – zaczęła, ale jej głos był bardziej wymijający niż przekonujący.

– Nie? W takim razie wytłumacz mi, dlaczego zawsze stajesz po jej stronie.
Drzwi nagle otworzyły się z hukiem i stanęła w nich Beata.

– To jest święta prawda, Karolina. Nigdy nie doceniasz tego, co robię, a mama tylko próbuje nas jakoś trzymać razem.

– Dość tego! – przerwała matka. Wstała, jakby chciała swoją postawą zakończyć kłótnię. – Karolina, może czas dorosnąć. Święta to czas, żeby być razem, a nie się kłócić.

Nie wytrzymałam. Wzięłam głęboki wdech, czując, jak łzy napływają mi do oczu.

– Czas dorosnąć? Mamo, mam 27 lat, a wciąż czuję się jak dziecko, które nigdy nie jest wystarczająco dobre dla swojej matki. Ale wiesz co? Masz rację. Dość tego.

Ominęłam obie i wybiegłam z pokoju

Drzwi zatrzasnęły się za mną z takim hukiem, że aż poczułam satysfakcję. Wybiegłam na ganek, mimo że w grudniowym powietrzu panował przeraźliwy chłód.

Usiadłam na schodkach, trzymając w dłoni telefon. Nie miałam pojęcia, kogo mogłabym teraz powiadomić o tej farsie. Zresztą, nikogo to nie obchodziło. Śnieg zaczął sypać gęstymi płatkami, a ja siedziałam z pustką w głowie i łzami spływającymi po policzkach. Nie wiem, ile czasu tam spędziłam, kiedy w drzwiach stanęła Beata.

– Jesteś z siebie zadowolona? – zapytała z zimną ironią.

– A ty? – odpowiedziałam, nawet na nią nie patrząc.

Beata zeszła dwa stopnie, jakby chciała znaleźć się bliżej, ale wciąż trzymała dystans. Oparła ręce na biodrach, jakby chciała wygrać kolejną bitwę.

– Wiesz, co jest najgorsze? To, że nie potrafisz docenić tego, co mamy. Masz rodzinę, Karolina. Są ludzie, którzy marzą o czymś takim.

– O czym, Beata? O wiecznym graniu ról? Ty jako wzorowa córka, ja jako czarna owca?

Beata sapnęła z irytacją.

– Nie chcesz pomagać, nie musisz. Ale chociaż nie rób z siebie ofiary.
Wstałam gwałtownie, stanęłyśmy twarzą w twarz.

– Ofiary? Naprawdę myślisz, że mi się to podoba? Całe życie muszę patrzeć, jak się starasz przypodobać matce, jak ja jestem tłem w waszym małym duecie. Ale zgadnij co, Beata? Nie chcę tego. Mam dość udawania, że jesteśmy idealną rodziną.

– Nikt nie mówi, że mamy być idealne! – krzyknęła, ale w jej głosie było coś dziwnie drżącego. – Próbuję, bo ktoś musi. Nie wszyscy mogą sobie pozwolić na to, żeby się odciąć.

Te słowa mnie zaskoczyły

Beata? Przyznająca, że coś ją przerasta? Nie, to nie mogło być prawdziwe.

– Nie udawaj, że ci to przeszkadza. Ty to uwielbiasz. Być tą potrzebną, niezastąpioną – moje słowa były jak sztylety, choć czułam, że może idę za daleko.

– A ty? Co ty robisz? – odpowiedziała z goryczą. – Nic, Karolina. Nigdy nic nie robisz. Tylko narzekasz i uciekasz.

Nie odpowiedziałam. Coś we mnie pękło. Beata odwróciła się na pięcie i zniknęła w domu. Wzięłam głęboki oddech i wróciłam do środka. Matka siedziała przy stole, układając sztućce, jakby wszystko było w porządku.

– Przepraszam, mamo – zaczęłam spokojnym tonem, którego nie rozpoznawałam jako własnego. – Masz rację. Chyba nie powinnam tu przychodzić.

– Karolina… nie dramatyzuj.

– Nie dramatyzuję. Po prostu wiem, że nie pasuję do tej układanki.

Odwróciłam się na pięcie i poszłam po płaszcz. Matka wybiegła za mną do przedpokoju.

– Karolina, dokąd idziesz? Przecież zaraz Wigilia!

Zatrzymałam się z ręką na klamce

– Może dla was będzie lepsza beze mnie.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, wyszłam, zostawiając ją na progu.
Czy naprawdę przesadziłam? Może rzeczywiście za bardzo dramatyzuję? A może po prostu pierwszy raz w życiu powiedziałam głośno, co tak naprawdę czuję?

Wyciągnęłam telefon z kieszeni i zobaczyłam nieodebrane połączenie od Beaty. Na ekranie migała również wiadomość. Przeczytałam ją z pewnym wahaniem:

„Karolina, wróć. Nie chcę, żebyś była sama. Proszę.”

Spojrzałam na ekran, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to kolejny sposób na zatuszowanie problemów, czy może Beata naprawdę chce coś naprawić. Telefon zadzwonił ponownie. Tym razem to była matka. Przełknęłam ślinę i odebrałam.

– Karolina, gdzie jesteś? Wracaj natychmiast! – Jej głos brzmiał nerwowo, ale była w nim nuta czegoś, co brzmiało jak... troska?

– Po co? Żebym znowu usłyszała, że jestem złą córką? – odpowiedziałam, czując, jak łzy ponownie cisną się do oczu.

– Nie o to chodzi – westchnęła. – Po prostu chcę, żebyśmy byli razem.
„Razem.” To słowo zawisło w powietrzu. Jakimś cudem zabrzmiało inaczej niż zwykle, choć wciąż nie do końca przekonująco.

– Mamo, czy ty naprawdę tego chcesz, czy tylko mówisz to, bo tak wypada? – zapytałam.

– Karolina… Ja nie jestem idealna. Czasami może... za bardzo polegam na Beacie. Ale nie chcę cię stracić. Proszę, wróć do domu.

Wzięłam głęboki wdech

Było coś w jej głosie, co sprawiło, że zatrzymałam się na zaśnieżonym chodniku. Czy właśnie to chciałam usłyszeć przez te wszystkie lata? Może. Ale wciąż nie wiedziałam, czy to wystarczy.

– Wrócę – powiedziałam po chwili ciszy. – Ale nie dla was. Dla siebie.

Kiedy po Wigilii wróciłam do swojego mieszkania, czułam się inaczej. Może lżej. Może silniej. Zapaliłam światło i spojrzałam na choinkę, którą ubrałam w pośpiechu, zanim wyjechałam. Wzięłam głęboki wdech.

„Może te święta nie były idealne. Może nigdy takie nie będą. Ale po raz pierwszy powiedziałam na głos, co czułam przez całe życie. I to było ważniejsze niż jakikolwiek świąteczny opłatek.”

Karolina, 27 lat

Czytaj także:
„Gdy mama wypaliła z nowiną przy Wigilii, zakrztusiłem się barszczem. Mam nadzieję, że pod choinką znajdę lepszą matkę”
„Ela ma 48 lat i przeszła w życiu piekło. Mąż i teściowie traktowali ją jak wycieraczkę do butów, aż coś w niej pękło”
„Doradzam synowej przy dziecku, a ona się obraża. Przecież wychowałam jej męża, więc wiem, co najlepsze dla wnuczka”
 

Redakcja poleca

REKLAMA