Dźwięk budzika o szóstej rano przeciął ciszę jak brzytwa. Wstałam, choć całe ciało błagało o jeszcze kilka minut snu. Wigilia, wielki dzień – przynajmniej dla innych. Dla mnie oznaczał listę zadań długą jak kolejka w markecie przed świętami. Wciągnęłam na siebie dresy, złapałam torbę na zakupy i wybiegłam do pobliskiego sklepu, modląc się, żeby kapusta i karp jeszcze nie zniknęły z półek.
W domu był wielki bałagan
W domu panował typowy przedświąteczny chaos. Zuzia biegała z kokardkami, próbując udekorować psa, a Wiktor wydzierał się na cały głos, że nie może znaleźć zasilacza do konsoli. W kuchni sterta naczyń piętrzyła się niczym wieża Babel, a ja miałam tylko jedno marzenie – żeby ktoś, choć raz, pomógł mi bez przypominania.
Piotr oczywiście leżał na kanapie, zapatrzony w telefon. Mimo wszystko spróbowałam. Może cud bożonarodzeniowy?
– Piotr, pomożesz mi z tym bałaganem? – zapytałam najspokojniej, jak umiałam, tłumiąc narastającą irytację.
– No przecież mamy jutro jeszcze cały dzień, Aniu – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.
I już wiedziałam, że to będzie kolejna Wigilia w pocie czoła.
Nie zamierzałam odpuścić
– Piotr, wstawaj. Jest Wigilia, a dom wygląda jak po przejściu tornada! – nie wytrzymałam.
Stałam nad nim, trzymając w jednej ręce ścierkę, a w drugiej listę rzeczy do zrobienia.
– Przecież dopiero rano. Spokojnie, Aniu, zdążymy – odpowiedział flegmatycznie.
– „Zdążymy”? To chyba ja zdążę. Jak zawsze – odparłam, czując, jak złość zaczyna mnie dusić. – Od tygodnia proszę cię o pomoc, a ty nic. Dziś jest ostatni dzień, Piotrze. Chcesz siedzieć w brudnym domu przy świątecznym stole?
– Oj, nie przesadzaj. Dzieciom to i tak nie przeszkadza – burknął, zerkając na mnie przez ramię.
Wzięłam głęboki wdech, żeby nie wybuchnąć. Podrzuciłam mu odkurzacz, wiadro i szmatę.
– Masz. Zacznij od salonu. A jak skończysz, przerzucisz się na korytarz – zarządziłam, ignorując jego zdziwioną minę.
Piotr próbował coś powiedzieć, ale nie dałam mu dojść do słowa. Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do kuchni, gdzie kolejne ciasto czekało na włożenie do piekarnika.
Za plecami słyszałam jego niezgrabne próby odpalenia odkurzacza i kilka siarczystych przekleństw. Cud wigilijny – pomyślałam gorzko, mieszając farsz do pierogów. Wreszcie Piotr wziął się do roboty, ale wiedziałam, że nie obejdzie się bez katastrofy.
To była komedia
W kuchni ledwo usłyszałam początek jego działań, gdy odkurzacz zaskrzypiał, jakby zaraz miał się rozpaść. Po chwili do moich uszu dotarł dźwięk, który przypominał bardziej zgrzytanie kamieni niż sprzątanie.
– Cholera! – usłyszałam jego głos z salonu.
Nie wytrzymałam. Rzuciłam fartuch na blat i poszłam zobaczyć, co tym razem wymyślił. W drzwiach natknęłam się na widok Piotra z mokrą koszulą i odkurzaczem, którego końcówka zacięła się w dywanie.
– Dlaczego to cholerstwo ciągle się zatyka?! – warknął, szarpiąc przewód.
– Piotr, nie wciąga się okruszków po całym roku i resztek jedzenia na raz! Trzeba było to najpierw to zamieść – powiedziałam, siląc się na spokój, choć wewnętrznie gotowałam się ze złości.
– Naprawdę? Kto ma na to czas?! – odparł, rzucając odkurzacz na bok.
– A kto to robi każdego dnia? – spytałam, patrząc mu w oczy. – Może nie zauważyłeś, ale w tym domu to ja „znajduję czas” na sprzątanie.
Nie wiedziałam, czy to się uda
Piotr, spocony i wyraźnie zirytowany, próbował się tłumaczyć, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, podniosłam ręce w geście kapitulacji.
– Wiesz co? Lepiej idź powycieraj kurze. Tylko uważaj, żebyś nie rozbił żadnej ozdoby – dodałam sarkastycznie.
Odwróciłam się i wróciłam do kuchni, ale przez uchylone drzwi słyszałam jego kolejne porażki. Szmatka spadająca z półki, doniczka z kwiatkiem, która ledwo ocalała, i jego pod nosem powtarzane „dlaczego ja się zgodziłem”.
Mimo to poczułam lekką satysfakcję. Nie ze złośliwości – ale dlatego, że może po raz pierwszy poczuł choć ułamek tej frustracji, z jaką mierzyłam się każdego dnia. Pytanie, czy cokolwiek zrozumie.
Mąż się zdenerwował
– Ania, wiesz co? Mam tego dość! – Piotr rzucił ścierkę na podłogę z teatralnym gestem.
Byłam akurat w połowie lepienia pierogów, kiedy jego słowa dotarły do mnie przez uchylone drzwi kuchni. Zamarłam na chwilę, wpatrując się w stół, na którym rosła kolejna sterta ciasta. Westchnęłam, wytarłam ręce i poszłam do salonu.
Piotr siedział na kanapie, spocony i z wyrazem pełnej rezygnacji na twarzy.
– Serio? Już masz dość? – rzuciłam, krzyżując ręce na piersi.
– To nie ma sensu, Ania. I tak się tylko czepiasz! – odparł, wyraźnie próbując przerzucić winę na mnie.
– Czepiam się? Może dlatego, że od lat wszystko spada na mnie, a ty udajesz, że nie widzisz tego bałaganu. Piotrze, czy ty w ogóle rozumiesz, ile to kosztuje pracy?
– To tylko sprzątanie – burknął pod nosem.
I właśnie wtedy coś we mnie pękło.
– „Tylko sprzątanie”? Serio? Może gdybyś choć raz pomógł na tyle, żeby nie trzeba było po tobie poprawiać, wiedziałbyś, że to „tylko” zajmuje godziny. To ja codziennie latam ze szmatą – głos mi zadrżał, choć nie chciałam się rozklejać.
Byłam zła na niego
Piotr spuścił głowę, ale milczał. Nie przeprosił, nie próbował nawet wyjaśniać. Ta cisza tylko dolała oliwy do ognia.
– Wiesz co? Niech będzie jak zawsze. Zrób sobie przerwę, odpocznij. I tak za chwilę wszystko znowu będzie na mojej głowie – syknęłam przez zaciśnięte zęby i wróciłam do kuchni, trzaskając drzwiami.
W środku czułam, jak ogarnia mnie smutek. Święta miały być czasem spokoju, radości, ale dla mnie były kolejnym dowodem na to, że w naszym małżeństwie każdy jest sam. Nawet przy świątecznym stole.
Mąż się zreflektował
Wróciłam do kuchni, ale nie mogłam się skupić. Łzy piekły mnie pod powiekami, a ręce trzęsły się, gdy próbowałam formować pierogi. „Nie mogę znowu wszystkiego dźwigać sama” – myślałam, z zaciśniętym gardłem. W tym czasie z salonu dobiegały jedynie odgłosy, które świadczyły, że Piotr wrócił na kanapę.
Nagle coś się zmieniło. Usłyszałam dźwięk przesuwanego stołu, a potem odgłos odkurzacza. Wyjrzałam ostrożnie zza framugi i zobaczyłam Piotra, który ze skupieniem sprzątał salon. Nie był w tym mistrzem, bo ledwo opanowywał odkurzacz, ale nie przerywał.
Zignorowałam go i wróciłam do swoich obowiązków, choć kątem oka zauważyłam, jak wyciera kurze na regale i starannie ustawia ozdoby. Potem usłyszałam brzdęk wiadra, gdy zaczął myć podłogi.
Po chwili do kuchni zajrzała Zuzia, z pytaniem:
– Mamo, dlaczego tata myje okna?
Znieruchomiałam. Myje okna? Piotr? Wysunęłam się cicho na korytarz i zobaczyłam go na drabinie, ścierającego szyby. Mokra koszula przyklejała mu się do pleców, ale kontynuował pracę. Nie zauważył mnie.
– Jeśli ma to być Wigilia w czystym domu, to niech będzie – mruknął do siebie pod nosem, ale w jego głosie wyczułam coś więcej niż irytację. Było w nim zmęczenie, ale i jakaś nowa determinacja.
Nie odezwałam się, ale w środku poczułam dziwne ciepło. Może widok mojej frustracji i łez w końcu do niego dotarł? Może pierwszy raz zobaczył, jak bardzo mi zależy?
Byłam wdzięczna
Gdy wieczorem przechodziłam przez salon, wszystko lśniło czystością. Piotr siedział na kanapie, z głową opartą o rękę. Był wyraźnie wykończony.
– Skończyłeś? – zapytałam cicho.
– Tak. Wszystko gotowe. Przepraszam, Aniu. Wiem, że mogłem zrobić to wcześniej – powiedział, patrząc mi w oczy.
Poczułam, że gniew ustępuje miejsca wdzięczności. Nie odpowiedziałam. Po prostu wzięłam jego dłoń w swoją i przez chwilę staliśmy tak w ciszy. Może w tym roku Wigilia będzie inna.
Mąż obiecał poprawę
Wieczorem dom lśnił czystością, a stół wigilijny wypełniły potrawy, które z trudem zmieściły się na obrusie. Dzieci śmiały się głośno, rozpakowując pierwsze prezenty, a ja czułam, jak powoli opada napięcie.
Piotr, zmęczony, ale zadowolony, wzniósł toast.
– Aniu, wiem, że nie jestem idealny, ale naprawdę doceniam wszystko, co robisz. Obiecuję, że postaram się więcej pomagać.
Uśmiechnęłam się lekko. Może nie do końca w to wierzyłam, ale dzisiejszy dzień dał mi cień nadziei. Może w przyszłym roku będzie inaczej. Może odciążymy Wigilię z tego niepotrzebnego chaosu.
Patrzyłam na nasze dzieci, na światełka migoczące na choince i na Piotra, który z zadowoleniem siadał do stołu. Przez chwilę wszystko wydawało się na swoim miejscu. I to mi wystarczyło. Na ten jeden wieczór.
Anna, 37 lat
Czytaj także: „Święta u teściów to koszmar, bo teściowa nie umie gotować. Jej barszcz czerwony smakuje jak pomyje, a kapusta śmierdzi”
„Synowa na Święta woli jeść owoce morza pod palmami niż karpia z teściową. Będę się modlić za tę grzesznicę”
„Teściowa ma swoje wnuki w nosie, ale w Święta zgrywa babcię na medal. Drogimi prezentami chciała kupić ich miłość”