„W wieku 53 lat otrzymałem od losu wielki dar: synka. Chcę być jak najlepszym ojcem, lecz ludzie ciągle rzucają mi kłody pod nogi”

Mężczyzna został ojcem fot. Adobe Stock, fizkes
„Stałem w szatni przedszkola wśród hałaśliwej dzieciarni i czułem się nieswojo. Znów ogarnęły mnie wątpliwości. Czy zdążę przekazać synkowi wszystko, co może mu pomóc w życiu? Czy zdążę podzielić się życiowym doświadczeniem, zanim stanę się całkiem niedołężny? Ile lat jeszcze mi zostało? Czy dociągnę do Maćka matury, czy zobaczę jego dzieci?”.
/ 23.10.2022 20:30
Mężczyzna został ojcem fot. Adobe Stock, fizkes

Maciek! Dziadek po ciebie przyszedł! – zawołał na cały głos jeden z przedszkolaków, pędząc korytarzem w stronę szatni. Skrzywiłem się. Kolejny raz koledzy Maciusia brali mnie za jego dziadka. A przecież byłem tatą!

To nie pierwsza sytuacja, gdy ktoś bierze mnie za dziadka. Przedszkolanka mojego syna codziennie patrzy na mnie z pogardą, a mamusie odbierające swoje pociechy posyłają mi wymowne spojrzenia. Rozumiem, że pan, który ma siwą brodę, kilka włosów i zmarszczki na czole, które opadają na oczy może budzić poruszenie, ale na miłość boska ludzie. Dajcie mi spokój. 

Tak samo reagowali moi kumple. Gdy powiedziałem im, że żona jest w ciąży, wzięli to za nieśmieszny dowcip, a później pukali się w głowę. Krzyczeli, że zniszczyłem sobie starość, że zamiast odpoczynku, będę się teraz babrał w pieluchach, a zamiast śpiewu ptaków, będę chadzał na place zabaw i niańczył dzieciaka. Nikt nie potrafił zrozumieć, że syn to dla mnie dar od Boga i moja największa radość. 

Z drugiej strony, doskonale rozumiałem tych ludzi. Rodzice w przedszkolu mieli zwykle od 25 do 30 lat. Jak więc łatwo się domyślić, wielu dziadków mogło być znacznie młodszych niż ja. W moim zaawansowanym wieku 58 lat pewnie wydawałem się dzieciakom starszy niż dinozaury. Nazywanie mnie dziadkiem mogłem więc poczytywać sobie za komplement. Cóż, miałem już dwoje dorosłych dzieci. Maciuś był zupełnie niespodziewanym darem od losu.

Czy zdążę mu wszystko przekazać?

Stałem w szatni przedszkola wśród hałaśliwej dzieciarni i czułem się nieswojo. Znów ogarnęły mnie wątpliwości. Czy zdążę przekazać synkowi wszystko, co może mu pomóc w życiu? Czy zdążę podzielić się życiowym doświadczeniem, zanim stanę się całkiem niedołężny? Ile lat jeszcze mi zostało? Czy dociągnę do Maćka matury, czy zobaczę jego dzieci? Tysiące pytań kłębiło mi się w głowie.

Niespodziewanie przypomniał mi się Witek, mój dawny kolega z podstawówki. Wyróżniał się poważnym usposobieniem i niechęcią do sportu. Był zresztą dobrze odżywiony przez troskliwą mamę. Za to bardzo lubił się uczyć. Kiedyś odwiedziłem go w domu, żeby uzupełnić zeszyt po nieobecności w szkole. Przedstawił mnie rodzicom i muszę przyznać, że przeżyłem szok. Oboje byli emerytami. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie tryskają energią, jakiej młodsi rodzice mieli jeszcze cały zapas.

Przestałem się wtedy dziwić, że Witek nie kopał z nami piłki po lekcjach. Tata na pewno nie nauczył go w dzieciństwie szybkich zwodów i celnych strzałów na bramkę. Raczej dostojnie kroczył po parkowych alejkach, trzymając syna za rękę. Być może przekazał dziecku nieco zgorzkniałe spojrzenie na świat.
Witek wychowywał się w takiej nieco muzealnej atmosferze. Nie nosił sportowych strojów. Jego spodnie miały garniturowy krój i kant ostry jak brzytwa.

Po lekcjach wracał do domu, starał się nie ubrudzić, nigdy nie zapomniał o drugim śniadaniu. Przy starych rodzicach stał się zgrzybiałym nastolatkiem. Mój tata, kiedy poszedłem do podstawówki, podarował mi pierwszą prawdziwą piłkę do nogi. Kopał ją razem ze mną wśród radosnych okrzyków. Wracaliśmy potem do domu brudni, ubłoceni, spoceni i uśmiechnięci. Tworzyła się między nami więź, która przetrwała lata. Nauczył mnie sympatii do świata i ludzi.

Stoję więc w tej szatni w przedszkolu. Czekam na Maćka i zastanawiam się. Nie chciałbym, żeby przy mnie stał się taki jak Witek, choć tamten był, oczywiście, dobrym kolegą. Nagle zdałem sobie sprawę, że niepotrzebnie martwię się na zapas. Owszem, jestem niemłody, ale jeszcze całkiem sprawnie się ruszam. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby z Maćkiem pograć w piłkę, wybrać się na wycieczkę do lasu, rozpalić ognisko i piec kiełbaski i ziemniaki w stygnącym żarze.

Po prostu dostałem podarunek od losu

Jeszcze zdążę popływać z nim kajakiem po jeziorze, a wieczorem wędrować brzegiem i podziwiać gwiazdy.

„Nie zamartwiaj się, tylko ciesz” – nakazałem sobie w duchu.

Przecież tak się szczęśliwie ułożyło, że przy Maćku znów mam szansę być młody! Jak w czasach, gdy dwójka moich starszych dzieci była w jego wieku. „Może starczy mi sił aż do śmierci?”– po myślałem z nadzieją, uśmiechając się. Nagle poczułem szarpanie za rękę. Wyrwało mnie to z zamyślenia.

– Tato, popraw mi kaptur – poprosił Maciek, nie wypuszczając mojej dłoni.

– Wiesz, chłopcy powiedzieli, że dziadek po mnie przyszedł! – roześmiał się. – Wiedziałem, że to ty – dodał wesoło.

Uniosłem go i przytuliłem do siebie, a on mnie mocno objął za szyję.

– Lubię, jak po mnie przychodzisz – szepnął mi do ucha cichutko, żeby koledzy nie słyszeli. – Obiecałeś, że dziś pokopiemy piłkę – przypomniał.

Skinąłem głową. O takich sprawach się nie zapomina. „Jesteś, synku, moją największą radością” – pomyślałem. Po prostu dostałem podarunek od losu.

Czytaj także:
„W wypadku straciłem zdrowie i chęć do życia. Z depresji wyciągnęła mnie dopiero opiekunka, którą zatrudniła moja mama”
„Mąż wielokrotnie chciał odchodzić do innych, ale szybko pozbywałam się konkurentek. Jedna wypadła z okna, druga spadła ze schodów…”
„Żona odeszła i zabrała mi syna, bo niby jestem potworem. Co za bzdura! Nigdy jej nie uderzyłem, choć nieraz zasłużyła”

Redakcja poleca

REKLAMA