„Marzyła o podróżach, a mąż zamknął ją w domowym kieracie. W Bieszczady już nie dotrze, za to jeździ po mieście tramwajem”

starsza pani w tramwaju fot. Adobe Stock, JackF
„Nigdzie się nie ruszaliśmy. Adek nawet na wczasy nie chciał jeździć. Jak go co dwa lata wyciągnęłam nad jezioro, to było wszystko. Kiedyś było inaczej, moja droga. Kiedyś, zwłaszcza dla nas, kobiet, liczył się dom, dzieci, gotowanie, sprzątanie… Mój Adek wiele od życia nie potrzebował. Po pracy w fotelu posiedzieć, piwo wypić, telewizję obejrzeć”.
/ 04.09.2022 21:30
starsza pani w tramwaju fot. Adobe Stock, JackF

Ledwo zdążyłam na ten tramwaj. Mało brakowało, a zatrzasnęłyby mi się przed nosem drzwi i wszystko, co chcę opowiedzieć, nigdy by się nie wydarzyło. Uff, udało się, pomyślałam, wpadając do wnętrza wagonu zdyszana, czerwona, ale zadowolona z siebie i zwycięska.

W środku nie było tłoku, ale spora część z pasażerów przypatrywała mi się uważnie. Musiałam wyglądać imponująco podczas tego dzikiego sprintu i dziarskiego skoku na schody. Na szczęście, nie jestem wstydliwa i nie krępują mnie spojrzenia ludzi, więc po prostu siadłam na jednym z wolnych miejsc, a na kolanach położyłam sobie plecak, który kupiłam tego dnia w sklepie ze sprzętem górskim. Szykował się weekendowy wypad w Bieszczady, a że bardzo lubię góry, pozwoliłam sobie na szalony wydatek. Przyglądałam mu się z zachwytem, bo trzeba przyznać, że wybrałam naprawdę fajną rzecz.

Kobiecie spodobał się mój plecak

Po chwili odprężenia, po złapaniu oddechu, rozejrzałam się wokół i zdałam sobie sprawę, że jedna z pań jadących w moim wagonie nie przestaje na mnie zerkać. Cała reszta, którą rozbawił mój szalony pęd, już dała sobie spokój i z powrotem gapiła się w swoje komórki. Tylko ta kobieta nie odpuszczała. Spoglądała na mnie co chwila z ewidentnym rozbawieniem.

Tak na oko miała z siedemdziesiąt lat. Ubrana była elegancko, klasycznie, jak na babcię w tym wieku przystało. U jej stóp spoczywała reklamówka, a u boku, wsparta na łokciu, leżała drewniana laska z wygiętą rączką. Dość szybko uświadomiłam sobie, że na równi ze mną interesuje ją mój plecak. Patrzyła na niego co chwila, a gdy i ja spojrzałam jej odważnie w oczy, uśmiechnęła się i skomplementowała mój zakup:

– Bardzo ładny. Porządny!

– Co? Plecak? – uniosłam go z kolan. – Ano tak, dziękuję. Właśnie kupiłam.

Wybiera się pani gdzieś? – dopytywała, a żelazne koła tramwaju zgrzytające o szyny zagłuszały jej słaby głos.

– Tak, w Bieszczady!

– Wspaniale – rozpromieniła się starsza pani. – Nigdy nie byłam… A ile taki plecaczek kosztuje, może pani powiedzieć? – zapytała, a ja wtedy postanowiłam wstać i przesiąść się do niej, bo inaczej musiałybyśmy do siebie krzyczeć; pewnie wielu zdziwi, że to zrobiłam, ale taką mam życiową zasadę. Jestem otwarta na ludzi, niezależnie, kim są.

Powiedziałam jej, że kosztował mnie trzysta złotych. Zwierzyłam się też, że trochę mnie ten wydatek zestresował, ale przecież czasem warto zapłacić więcej za porządną rzecz, żeby potem cieszyć się nią latami. Przytaknęła mi i pomiętosiła przez chwilę materiał plecaka, kiwając głową z uznaniem. Na twarzy miała zadowolenie pomieszane z rozmarzeniem.

Gdy już skończyła test jakości, podniosła swoją torbę, wyjęła z niej jabłko i zapytała, czy się poczęstuję. Podziękowałam uprzejmie i odparłam, że jadę do domu na obiad.

– A pani dokąd? – zapytałam.

– Donikąd. A właściwie to dookoła – zaśmiała się. – Już ci, dziecko kochane, tłumaczę. W moim wieku i przy moim stanie zdrowia, a konkretnie bioder, człowiek zazwyczaj decyduje się na dwa sposoby spędzania czasu: albo siedzi całymi dniami w oknie, wspierając się na poduszkach, albo gapi się w telewizor od rana do wieczora. Ja wybrałam trzecie rozwiązanie – uśmiechnęła się tajemniczo.

– Czyli?

– Czyli jeżdżę po mieście tramwajem.

– Ale dokąd? – dopytywałam, a ona znów odparła z przekorą:

Nigdzie i wszędzie, kochana…

Tak zaczęła, a potem doprecyzowała, że kilka razy w miesiącu pakuje w reklamówkę prowiant, wodę i jakieś tam owoce, a potem wychodzi z domu w okolicach godziny dziesiątej i do czternastej jeździ po mieście tramwajami. Potem, żeby uniknąć szczytu komunikacyjnego, wysiada przy ulubionym barze mlecznym, tam zjada obiad, wypija niespieszną kawę i około szesnastej wraca do domu. Tym sposobem objeżdża sporą część miasta, przypatrując się światu przez okno.

Liczył się dom, gotowanie, sprzątanie...

– To są moje Bieszczady. Moja podróż – uśmiechnęła się.

– Niesamowite. To naprawdę niesłychane. Pierwsze słyszę, żeby osoba w pani wieku tak spędzała czas! – podekscytowałam się, bo uwielbiam ludzi, którzy znajdują odwagę na szalone przedsięwzięcia.

– A powiedz, dziecko moje, co ja mam w życiu robić? Siedzieć przed tym telewizorem i głupieć? Nie, dziękuję. Żebym jeszcze wnuki miała przy sobie… Wszyscy wyjechali. Jeden syn zabrał rodzinę do Anglii, a drugi siedzi w Stanach.

– A mąż?

– Zmarł dziesięć lat temu.

– Przykro mi bardzo. Ale za młodu musieliście chyba sporo podróżować, skoro nawet teraz tak panią nosi.

– A gdzie tam! Nigdzie się nie ruszaliśmy. Mój świętej pamięci Adek to nawet na wczasy nie chciał jeździć. Jak go co dwa lata wyciągnęłam nad jezioro, to było wszystko. Kiedyś było inaczej, moja droga. Kiedyś, zwłaszcza dla nas, kobiet, liczył się dom, dzieci, gotowanie, sprzątanie… Mój Adek nie był zły, ale wiele od życia nie potrzebował. Po pracy w fotelu posiedzieć, piwo wypić, telewizję obejrzeć…

Przez kilka kolejnych przystanków starsza pani opowiadała mi, jak to wiele razy podejmowała próby namówienia męża, by ruszyli się trochę z domu. Nawet gdy dzieci poszły na swoje, nie chciał słyszeć „o tych głupotach”. Wycieczka w góry była zbyt męcząca, a wyjazd nad morze zbyt kosztowny. Nie było mowy nawet o krótkim wypadzie za miasto.

Obaj synowie natomiast wyjechali z kraju w poszukiwaniu szczęścia. Jeszcze za komuny pierwszy z nich uciekł do Stanów Zjednoczonych i tam założył rodzinę, a drugi znacznie później wyjechał do Anglii, żeby tam pracować. Kobieta miała z nimi kontakt, bo dzwonili, pisali, a nawet przyjeżdżali co jakiś czas, ale żaden nie zaproponował jej, że zabierze ją do siebie.

– Ja ich rozumiem. Mają żony, a której kobicie potrzebna w domu taka stara teściowa? Która by chciała się potykać o taką kalekę jak ja? – uśmiechnęła się gorzko. – Ale pojechałabym, chociaż zobaczyć to wszystko. Może kiedyś do Anglii mnie na trochę wezmą… Zapraszali ostatnio, chociaż tak jakoś niemrawo, że sama nie wiem, czy to było szczere, czy tylko z poczucia obowiązku…

Na pewno szczere – chciałam ją pokrzepić.

– Oj, nie wiem, dziecko, nie wiem. Ale mam do ciebie jedną prośbę. A właściwie to radę, bo widzę, że ci z oczu dobrze patrzy i że lubisz te wycieczki w Bieszczady…

– Tak, słucham.

– Nie odmawiaj sobie niczego, nie odkładaj na później spraw, które są dla ciebie ważne. Nie zrezygnuj z tego, co kochasz, co chciałabyś robić. Nie oglądaj się na nikogo. Jak będziesz miała ochotę, to nawet się przeprowadź w te Bieszczady i mieszkaj z niedźwiedziami. Niech ci nikt nie wmówi, że to głupie, że zawracanie głowy… – powiedziała i złapała mnie za rękę.

Pamiętam o mojej obietnicy do dziś

Popatrzyła na mnie tak szczerze, jak potrafią patrzeć tylko osoby bardzo sobie bliskie. Nie wiem, czym zasłużyłam na tę czułośćChyba tym, że chciałam ją wysłuchać, że się do niej przysiadłam

– Dobrze, będę pamiętała. Ale niech mi pani powie. Nie mogła się pani mężowi postawić? Wymóc na nim, żebyście gdzieś pojechali choć raz? No, wie pani, postawić się po prostu. Zagrozić rozwodem!

– Oj, kochana… – westchnęła.

– Trzeba było powiedzieć, że jest pani nieszczęśliwa!

– Nieszczęśliwa? Szczęście, moja droga, to jest pojęcie dzisiejszych czasów. Kiedyś nikt nie myślał tymi kategoriami. Szczęście to było, jak miałaś co do garnka włożyć i jak dzieci nie chorowały. Tyle! A co do grożenia odejściem, to mieliśmy z mężem taki okres, że postawiłam wszystko na ostrzu noża. Czy ty wiesz, dziewczyno, że własna matka zagroziła mi wtedy, że jeśli się z mężem rozstanę, jeśli dalej będę głowę mu zaprzątała głupotami, to ona się mnie wyrzeknie? Czy ty to rozumiesz?

Niby wiedziałam, że kiedyś tak było, że kobiety były tak traktowane, ale gdy usłyszałam to z ust kogoś, kto sam tego doświadczył, wzięła mnie straszna złość. Złość i żal, bo siedziała przede mną niesamowita osoba, która przez całe swoje życie nie była w stanie realizować marzeń. Obiecałam więc, że zastosuję się do jej rady. Że nie dam się zamknąć w czterech ścianach i nigdy nie pozwolę na to, by ktoś inny powiedział mi, kim mam być i co w życiu robić.

No a potem się rozstałyśmy. Tramwaj dojechał do przystanku i pomogłam starszej pani wysiąść. Pomachała mi jeszcze na pożegnanie, gdy odjeżdżałam, a ja uśmiechnęłam się do niej wesoło. Uśmiechałam się jednak na przekór sobie, bo przez całą drogę do domu myślałam o jej nieszczęściu. Zresztą, nie przestaję o nim myśleć do dziś…

Przypominam sobie tę panią zawsze, gdy los stawia mnie przed jakąś szansą albo zadaniem. Myślę o tym, co jej obiecałam. Bo życie jest za krótkie, by je zmarnować. By potem żałować, że człowiek zrezygnował z czegoś ważnego, bo bał się tego, co powiedzą albo zrobią ludzie. Nigdy nie pozwolę uciec marzeniom i nie zapomnę tej biednej kobiety, choć tak naprawdę nawet nie poznałam jej imienia. 

Czytaj także:
„Kocham Gosię całym sercem i właśnie dlatego musimy się rozstać. Zamiast oparciem, byłbym dla niej tylko kulą u nogi”
„Siostra pęka z zazdrości, gdy opowiadam o wakacjach. Ona nigdzie nie jeździ, bo niańczy wnuki. Sama dała się w to wrobić”
„Tadeusz był rozsądny, stateczny i starszy 15 lat. Kochałam go, ale gdy na horyzoncie pojawił się mój były, zgłupiałam"

Redakcja poleca

REKLAMA