Kiedyś po świętach przez dwa tygodnie szukałam salaterki, bo schowała mi ją do innej szafki niż powinna. Już nawet podejrzewałam córkę i męża, że któreś z nich ją zbiło i nie chce się przyznać. Kiedy odkryłam ją przypadkiem, wrzasnęłam:
Do późnej nocy robiłam jedzenie
– Kto ją tutaj wsadził?!
– No jak to kto? Babcia – moja piętnastoletnia córka wzruszyła ramionami. – Mnie robi to samo, układa mi rzeczy w szafie według swojego widzimisię, kiedy nie patrzę. Milion razy mówiłam, żeby tego nie robiła, a ona na to, że tak będzie lepiej. Przestałam się już nawet gniewać. Po prostu kiedy wyjeżdża, to wywalam wszystko na podłogę i układam od nowa.
Oczywiście, zadzwoniłam do mamy, aby jej powiedzieć, że nie postawiła salaterki na swoim miejscu, ale usłyszałam tylko:
– U mnie takie rzeczy stoją pod oknem. Tak jest wygodniej.
Nie nastawiałam się jednak źle, kiedy przyjechała na dwa tygodnie przed moimi urodzinami. Oczywiście, postanowiła posprzątać mi dom. W sumie byłam zadowolona. Spodziewałam się gości, a miałam tyle pracy w kuchni, że mama ścierająca kurze i polerująca klamki była mi akurat na rękę.
W czwartek wzięłam urlop z pracy i już od rana uwijałam się w kuchni, ale pomimo pomocy córki i tak zeszło mi do nocy. Było bardzo późno, wszyscy zdążyli się już położyć, tylko ja robiłam jeszcze moje popisowe danie, czyli śledzie w galarecie.
W końcu wszystko miałam już przygotowane, pyszny bulion warzywny ugotowany. Wystawiłam go na kilka minut na dwór, aby się nieco przestudził, potem dodałam żelatynę, a na koniec zalałam nim śledzie udekorowane marchewką, groszkiem i kukurydzą. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku poszłam spać.
Te śledzie jakoś dziwnie pachniały
Rano zrobiłam sobie kawę, zastanawiając się, co jeszcze mam do zrobienia, a co może zrobić za mnie córka. Uznałam, że Asia świetnie poradzi sobie z dekorowaniem tortu, co zresztą od dziecka bardzo lubiła. Zajrzałam do lodówki, by zrobić śniadanie i mój wzrok przykuła salaterka ze śledziami. Poruszyłam nią lekko i ze zdumieniem stwierdziłam, że bulion ani trochę się nie ściął!
„To dziwne, przecież dodałam tyle żelatyny co zawsze” – pomyślałam.
– Mamo, mogłabyś spojrzeć, co jest nie tak z tymi śledziami? – poprosiłam moją rodzicielkę, która w tym momencie pojawiła się w kuchni.
Mama podeszła, popatrzyła, pociągnęła nosem, a potem zapytała:
– A czemu one tak dziwnie pachną?
– Jak dziwnie? – powąchałam śledzie i rzeczywiście… pachniały wanilią!
– Co do nich dodałaś? – spytała mama, patrząc na mnie z rozbawieniem.
– No jak to co? Żelatynę! – sięgnęłam do szafki i wyjęłam pojemnik, w którym zawsze była żelatyna.
Stawiałam ją po lewej stronie, lekko w głębi. Mogłabym ją wyjąć z zamkniętymi oczami! Ot, przyzwyczajenie!
– Kochana, przecież to jest cukier waniliowy! – zaśmiała się mama.
Cukier? Jakim cudem? Przecież powinien stać po prawej stronie… Tu gdzie teraz stoi… pieprz czarny?!
– Boże, kto mi poprzestawiał te wszystkie pudełka? – wykrzyknęłam.
Chyba niepotrzebnie, bo przecież doskonale znałam odpowiedź na to pytanie.
Moja kochana mamusia!
– Mamo, jak mogłaś to zrobić bez mojej wiedzy i zgody? – jęknęłam.
– No cóż, tak moim zdaniem jest znacznie wygodniej. A pojemniki masz przecież podpisane. Trzeba było czytać – odparła rodzicielka takim tonem, jakbym to ja zrobiła coś złego.
– Ja nie czytam napisów! – wrzasnęłam. – Sięgam po przyprawy intuicyjnie, bo stoją na tych samych miejscach od wielu lat!
– No to teraz będą stały na innych – oznajmiła mama dumnie.
Ręce mi opadły. Nie miałam nawet siły się z nią kłócić.
– Tyle śledzi pójdzie do śmieci… – prawie się popłakałam.
– A dlaczego? – zainteresowała się moja córka, wchodząc do kuchni.
– Bo pachną wanilią! – poinformowałam ją. – Kto je śledzie na słodko?
– Szwedzi… – odparła rezolutnie.
– A mamy w rodzinie jakiegoś Szweda? Bo jakoś sobie nie przypominam – odparłam niezbyt grzecznie.
– Nie, ale może znajdę jakiś fajny przepis w internecie. Jest dużo fajnych opcji. Poczekajcie… – córka już sięgała po swojego smartfona.
Jakoś nie wierzyłam, że jej się to uda, ale… znalazła! Przepis na śledzie z wanilią, w rodzynkach, daktylach i mandarynkach. Coś niesamowitego.
– Przedziwna kombinacja, ale wiesz co? Jest nawet całkiem niezła! – oceniłam, kiedy już zasiedliśmy do stołu i spróbowałam tego wynalazku.
Czytaj także:
„Syn wymusił, żebyśmy zameldowali w domu jego dziewczynę. Spraszała gości i kochanków, a my nie mogliśmy się jej pozbyć”
„Miałam kiepską pracę, a moje życie uczuciowe kulało. Rodzice myśleli, że będę starą panną, ale wszystko zmienił... wypadek”
„Dzięki koleżance z siłowni czułem się jak król. Chwaliła mnie i ciągle flirtowała. Żona przestała się dla mnie liczyć”