Wszedłem do domu i rzuciłem klucze na stolik w przedpokoju. W mieszkaniu była cisza, jak makiem zasiał. Przywitało mnie tylko mrugające światełko automatycznej sekretarki. Kurczę! To było coś, czego akurat najmniej potrzebowałem po kilku godzinach podróży samolotem.
– Pewnie już mnie ścigają z biura – pomyślałem i postanowiłem zignorować mruganie do następnego poranka. Nawet ja czasami miałem dosyć, mimo tego, że... byłem pracoholikiem.
Pracoholik – rzadko jestem ze sobą taki szczery. Na co dzień wolę myśleć o sobie, jako o profesjonaliście. Mnóstwo pracy kosztowało mnie dotarcie na szczyt, ale dopiąłem swego. Dzisiaj mam 43 lata i stołek wiceprezesa w firmie produkującej urządzenia chłodnicze. Nasze lodówki stoją w milionach sklepów. Widzę je, kiedy robię zakupy, chociaż prawdę mówiąc, od dawna ich nie robię.
We wszystko zaopatruje mnie Helena. Nie, to nie jest moja żona, tylko gosposia. Gotuje, sprząta, pierze, prasuje. Urządza mi prywatne życie, chociaż mój ojciec twierdzi, że ja nie mam żadnego prywatnego życia. I mówi to zawsze z pogardą.
Tata najbardziej cenił rodzinę
Ojciec… Chciałem, żeby był ze mnie dumny. Nie dorastałem w zwyczajnej rodzinie. Bo w robotniczej dzielnicy Łodzi nie było czymś normalnym to, że rodzice się nie kłócili, a tata nie pił na umór. W domach kolegów pachniało rosołem i wódką. Ojcowie chodzili nieogoleni, w samych gaciach i rozdeptanych kapciach. Albo w ogóle ich nie było, bo szli w tango po melinach. Wiedziałem, kiedy w końcu wracali do domu, bo następnego dnia jeden czy drugi kumpel nie zdejmował koszulki na WF-ie, chcąc ukryć plecy naznaczone pręgami.
Mój ojciec nigdy mnie nie uderzył, nie podniósł głosu na mnie czy na matkę. Rodzina była dla niego rzeczą świętą. Chcieli mieć dużo dzieci, ale w czasie kiedy ja się rodziłem, nastąpiły komplikacje. Bardzo cierpieli z tego powodu. Liczyli na to, że ja będę miał większą rodzinę. A ja do tej pory nawet się nie ożeniłem. I dlatego mój ojciec uważa, że mimo stanowiska jestem nikim. I właśnie dlatego nie widziałem się z nim od 3 lat, czyli od śmierci mamy.
Nie zdążyłem się z nią pożegnać. Wiedziałem, że trafiła do szpitala, ale odkładałem wizytę w Łodzi, bo ciągle miałem coś do zrobienia. Starałem się wtedy o stanowisko wiceprezesa. Telefon od ojca zastał mnie w środku zebrania. Sekretarka stanęła w drzwiach blada. Po jej minie poznałem, że coś jest nie tak. Mama zmarła. Do Łodzi pojechałem dopiero na pogrzeb. Właśnie wtedy padły słowa, które mnie zraniły. Ojciec, zamiast wziąć mnie w ramiona, sztywno podał mi rękę. A po stypie wybuchnął:
– Urodziła cię, wychowała, a ty nie przyjechałeś do niej, gdy potrzebowała ciebie najbardziej! Co ty wyprawiasz? Zrobiłeś Boga z pieniądza?!
– Żałuję tego, co się stało, ale czy to źle, że chcę osiągnąć sukces? – krzyknąłem. – Dzięki temu pojechaliście do Egiptu!
– Matka nie chciała od ciebie zagranicznych wycieczek! Dobrze wiesz, że ponad wszystko na świecie pragnęła wnuka! Dlaczego się nie ożeniłeś? Ta Karolina to była świetna dziewczyna! A ty co? Zawróciłeś jej w głowie, a potem rzuciłeś?
– To ona ode mnie odeszła, tato! – przypomniałem mu.
– I wcale jej się nie dziwię! Prawie cię nie ma w domu. Twoje mieszkanie jest tak samo puste, jak twoje życie i serce! Nie tak cię wychowałem! U nas najważniejsza była rodzina! Dla mnie jesteś nikim! Zapamiętaj to sobie!
Nie mogłem uwierzyć, że powiedział coś takiego.
– To jest moje życie i ułożę sobie je tak, jak zechcę! – stwierdziłem wtedy przez zaciśnięte zęby.
I ułożyłem je tak, że wracałem właśnie do pustego mieszkania, którego mrok rozjaśniała tylko mrugająca automatyczna sekretarka! Ze złością wcisnąłem guzik odtwarzania. Byłem przygotowany na to, że usłyszę swoją asystentkę, gdy tymczasem odezwał się jakiś mężczyzna. I matowym głosem poinformował mnie, że… mój ojciec nie żyje!
– Konieczna będzie identyfikacja zwłok. Prosimy, aby przyjechał pan do miejskiej kostnicy…
Słuchałem skamieniały. Tata nie żyje? To niemożliwe! Był krzepki jak dąb i miał tylko 68 lat! Do diabła, nie był stary! Mógł jeszcze pożyć dwadzieścia, nawet trzydzieści lat! I mógł nacieszyć się życiem i… wnukami.
Jak oszalały zbiegłem na parking i wsiadłem do auta. Dopiero kiedy wyhamowałem przed budynkiem kostnicy, zdałem sobie sprawę, że jest środek nocy.
– Boże, dlaczego ja mu nie dałem tych cholernych wnuków? – rozmyślałem, siedząc do rana w samochodzie i nie mogąc zmrużyć oka. – Przecież on niczego więcej ode mnie nie chciał. Jego koledzy chodzili grać w piłkę z wnukami, chwalili się laurkami! On siedział w pustym mieszkaniu i nie miał do kogo otworzyć gęby. A ja nawet nie zadzwoniłem przez te ostatnie lata, żeby mu powiedzieć, jak bardzo go kocham... Miał rację, jestem egoistą i durniem! I jest już za późno, żeby mu o tym powiedzieć…
Zawiodłem rodziców, zamieniając swoje życie w wyścig po władzę i pieniądze. Rzadko bywałem w rodzinnym domu, a powinienem cieszyć się rodzicami, póki jeszcze mogłem. No i poślubić Karolinę. Ojciec miał rację mówiąc, że postąpiłem z nią jak ostatni gnój...
– Nie chcę być dłużej z tobą, bo się boję, że zamiast naszego dziecka urodzę kiedyś kalkulator! – powiedziała mi odchodząc.
Świtało, kiedy podjąłem decyzję. Za późno, aby zmienić się dla ojca, ale zrobię to dla siebie.
Teraz wszystko się zmieni
Zadzwoniłem do Karoliny. Miałem nadzieję, że jest sama…
– Paweł? Wiesz, która jest godzina? – powiedziała zdziwiona.
– Słuchaj, mój ojciec nie żyje, a ja postanowiłem zacząć wszystko od nowa! Żeby był ze mnie dumny, gdziekolwiek teraz jest! – bełkotałem. – Chcę mieć rodzinę! Z tobą! Chcę mieć dzieci. Dwoje albo nawet troje! Dasz mi jeszcze jedną szansę? Błagam!
– Ja… Myślę, że mogę się nad tym zastanowić… – odparła. – Przykro mi z powodu twojego taty. Mam do ciebie przyjechać?
– Tak… To znaczy, ja przyjadę do ciebie. A teraz muszę pójść zidentyfikować ciało – odparłem.
Ruszyłem w kierunku kostnicy. Chciałem jak najszybciej powiedzieć zmarłemu tacie, że zmieniam swoje życie!
– Syn Adama K.? – sprawdzono mój dowód.
– Tak… Jak to się stało? Dlaczego leży tutaj? – zapytałem.
– Na ulicy. Zawał.
Wpatrywałem się w twarz zmarłego, w końcu wydukałem:
– To nie on! To jego sąsiad, Stanisław T.! Dlaczego myśleliście, że to mój tata?!
– Miał przy sobie tylko kartę bankomatową na nazwisko Adam K. Sprawdziliśmy, jest pan osobą upoważnioną do korzystania z konta, stąd telefon.
Szok zmieniał się w euforię! Ojciec żyje i na nic nie jest za późno! Mogę mu powiedzieć, że go kocham, zdąży pójść z wnukami do parku! Jak oszalały pognałem do jego mieszkania.
Otworzył mi w piżamie i nie zdążył nic powiedzieć, gdy zamknąłem go w ramionach.
– Cieszę się, że żyjesz! Byłem idiotą, ale już nie jestem! Wszystko naprawię! Ożenię się z Karoliną i będę miał dzieci!
Wzruszony uściskał mnie także, a potem stwierdził:
– Wejdź i powiedz mi wszystko, bo nic z tego nie pojmuję oprócz tego, że nagle odzyskałeś rozum.
– Stasiek nie żyje? – był zszokowany. – Dałem mu swoją kartę, żeby mi wyjął pieniądze z bankomatu i kupił lekarstwa. Trochę jestem przeziębiony…
Ta śmierć uświadomiła mi, jak ważne jest, aby „spieszyć się kochać ludzi”. I nie być na świecie samemu. Bo dla kogo ja niby pracowałem? Teraz to zrozumiałem. Założę rodzinę i przysięgam, że już nigdy tego nie schrzanię!
Czytaj także:
„36 lat temu zakochany listonosz przestał przynosić mamie listy. Mało brakowało, a nie byłoby mnie przez to na świecie”
„Byliśmy zgodnym małżeństwem, dopóki Anka nie sprzedała domu po rodzicach. Napływ gotówki przewrócił jej w głowie”
„Mój piętnastoletni syn pije. Chowa po szafkach puste butelki, a potem kłamie, że to kolegi. Gdzie popełniłam błąd?”