W czasach, gdy poznali się moi rodzice, nie było telefonów komórkowych ani internetu, poza tym dzieliły ich setki kilometrów. a jednak ta piękna, nastoletnia miłość trwa do dziś!
Był rok 1986. Pochodząca z wioski na Mazurach Zosia właśnie skończyła pierwszą klasę liceum. Ta zawsze grzeczna i cicha dziewczyna tym razem uległa namowom przyjaciółki i zgodziła się zrobić coś szalonego. Obie z Ireną postanowiły bez wiedzy rodziców wyjechać na tydzień w góry, bo nigdy nie odwiedzały południa Polski. W ogóle nie wyjeżdżały poza swoje okolice, dlatego tak im zależało, by plan się powiódł.
Zosia okłamała rodziców pierwszy raz w życiu (powiedziała im, że jedzie ze swoją drużyną harcerską na obóz). Spakowała plecak, namiot i pewnego lipcowego ranka ruszyła z Ireną, by zakosztować przygody. Podróżowały pociągami (po drodze było kilka przesiadek), aż dotarły do celu – do małej wioski pod Żywcem, gdzie kiedyś spędzał wakacje o kilka lat starszy brat Irki, niejaki Marek…
Na początku traktowała go jak kolegę
Dziewczyny pokręciły się po wsi, aż wreszcie udało im się znaleźć idealne miejsce na obozowisko – piękną, dużą łąkę nad rzeką. Nie chciały jednak rozbijać namiotu bez zgody jej właściciela, dlatego zapukały do stojącego nieopodal drewnianego domku.
– Dobrze, i tak tej łąki nie używam – machnął ręką starszy pan, który im otworzył. – Zresztą latem tyle tu młodzieży przyjeżdża, że już mi się mylą. Połowa mówi do mnie wujku…
Dziewczynom było na wujkowej łące jak u Pana Boga za piecem. Wodę przynosiły ze studni gospodarza, który podtykał im też jaja od swoich kur, czasem podarował świeży chleb czy ser. W słoneczne dni pluskały się w rzece i opalały, wieczorami zaś grały w kości i śpiewały przy ognisku. Najbardziej były zadowolone z tego, że są same i nikt im nie przeszkadza. Czwartego dnia ten spokój zakłóciła grupa hałaśliwych chłopców, którzy zaczęli rozbijać swoje namioty na drugim końcu łąki.
Janek tradycyjnie w lipcu wybrał się z bratem i kolegami pod Żywiec. Jak co roku rozbili się na łące wujka Mańka. Te wakacje były jednak wyjątkowe. We wrześniu Janek zaczynał ostatnią klasę szkoły górniczej, a zaraz potem rozpoczynał pracę w kopalni. Wkrótce miało więc zacząć się dla niego dorosłe życie i całkiem nowe obowiązki.
Widok obcego namiotu na skraju łąki nie zrobił na chłopcach wrażenia. Nie zależało im na nowych znajomościach, bo byli tam całą paczką. A jednak ciekawość zwyciężyła… Pod wieczór, gdy grali w piłkę, Staszek celowo kopnął ją w stronę jaskrawoniebieskiej „warty”.
– Co robisz?! – fuknął na kumpla Janek, ruszając za zgubą.
Tuż przed wejściem do dwuosobowego namiociku dostrzegł siedzącą na składanym stołku dziewczynę. Zaplatała w warkocz długie jasne włosy i niezbyt przyjaźnie zerkała na Janka. Ale jego uderzyło wówczas nieznane mu dotąd uczucie i nagła pewność, coś jak piorun z nieba: „To jest kobieta mojego życia!”. Tymczasem schylił się po piłkę, i powiedział: „Cześć” – bo nic innego nie przyszło mu do głowy. Natychmiast namówił chłopaków na sąsiedzką wizytę.
Było miło, siedzieli z dziewczynami aż do północy, popijając herbatę z menażek i pogryzając suchary Beskidzkie. Irena chętnie podtrzymywała rozmowę, Zosia zaś tylko bąkała coś od czasu do czasu, dając do zrozumienia, że nie w smak jej nowe towarzystwo. Była jednak na nie skazana, ponieważ Irka nalegała na wspólne spędzanie czasu. Zaprzyjaźniła się ze Staszkiem…
Po tym wieczorze Janek wytrwale przekonywał do siebie Zosię: zapraszał ją na spacery, pomagał nosić wodę ze studni, rozpalać ognisko. Rozstali się jednak zwyczajnie, po koleżeńsku. On odprowadził dziewczyny na stację i prosząc o adres Zosi, obiecał, że napisze list. „Miło by było… – pomyślała. – Ale jak nie napisze, to trudno”.
Wsiadł na motor i przyjechał
Po powrocie do domu i do zwykłych, codziennych zajęć w gospodarstwie szybko zapomniała o kolegach ze Śląska. Do momentu, gdy dwa tygodnie później Marek – od roku pracujący w gminie jako listonosz – przyniósł list w niebieskiej kopercie. Zosia spojrzała na nadawcę, lecz minęła chwila, zanim skojarzyła, kim jest nadawca. Chłopak pisał w ciepły sposób o tym, że to były najlepsze wakacje w jego życiu i bardzo się cieszył, że poznał Zosię. Pytał, kiedy mogliby się spotkać.
Zosia wiedziała, że nie spotkają się prędko albo nawet wcale, bo dzieli ich kilkaset kilometrów. Opowiedziała więc Jankowi, co dzieje się w domu, o swoich planach na przyszłość (chciała być lekarzem), o książkach. Zaczęli pisać do siebie regularnie. Początkowo te listy były Zosi obojętne. Dopiero po jakimś czasie przyłapała się na tym, że niecierpliwie wyczekuje listonosza.
W ostatnim liście Janek wyznał, że się zakochał i bardzo chciałby znów ją zobaczyć. Pytał, czy może liczyć na wzajemność. Zosia odpisała z kolei, że traktuje go jak kolegę, że jest bardzo sympatyczny – i tyle. Potem zastanawiała się, czy rzeczywiście tak jest. Postanowiła więc w następnym liście napisać kilka cieplejszych słów. Niestety, listy od Janka przestały przychodzić. „Pewnie obraził się na mnie albo znudził tym pisaniem – zastanawiała się. – Albo znalazł sobie od razu kogoś innego”.
Czekała miesiąc, dwa, trzy. Brakowało jej listów od Janka, a jednocześnie była rozgoryczona, że chłopak tak się zachował. „Widocznie pomyliłam się co do niego” – myślała ze złością. Nie napisała więcej ani słowa.
Janek od powrotu z wakacji myślał tylko o Zosi. Pisał do niej długie listy, przelewając na papier wszystkie swoje uczucia. Ku jego wielkiej radości ona odpisywała szybko na każdy z nich. W końcu uznał, że nadszedł moment na miłosne wyznanie. Z drżącym sercem wrzucił list do skrzynki i czekał na odpowiedź. Czekał tydzień, dwa, lecz dziewczyna nie pisała. „Obraziła się? Wystraszyłem ją? Jest zła?” – zastanawiał się Janek.
Napisał kolejny list, w którym przepraszał za to, że ją uraził. Prosił, aby napisała cokolwiek, bo on nie może znieść tego milczenia. Zosia nie reagowała. Napisał następne pięć listów, które pozostały bez odpowiedzi. Przez milczenie Zosi jego uczucie wcale nie osłabło, Janek nie mógł już o niej zapomnieć. No i w końcu podjął decyzję…
Był koniec marca. W niedzielny poranek Zosia siedziała w kuchni nad zadaniem domowym, gdy kątem oka zobaczyła jakąś sylwetkę przechodzącą za oknem. Po chwili ktoś zapukał do drzwi. Gdy je otworzyła, nie mogła uwierzyć: na progu stał Janek.
– Witaj, Zosiu – powiedział. – Możemy porozmawiać?
Oboje byli zdezorientowani, niepewni, z jakiego powodu to drugie się nie odzywało. Janek pytał, czemu nie odpisywała. Zosia tłumaczyła, jak bardzo bolało ją jego milczenie i przysięgała, że żadnych jego listów nie otrzymała. W końcu do Zosi dotarło, kto mógł być autorem tego nieporozumienia. Po południu razem wybrali się do domu listonosza.
Szalał za nią od dawna
– Cześć – powiedziała dziewczyna, wściekła na kolegę. – Chyba jesteś nam winien wyjaśnienie.
Miała rację! Brat Ireny podkochiwał się w niej od dawna, ona jednak nie bardzo go lubiła. Jako listonosz szybko dostrzegł w Janku konkurenta – i z zazdrości przestał przekazywać Zosi jego listy! Nie wysłał też tego ostatniego, który ona napisała. Tamtego dnia bardzo oboje przepraszał, tłumacząc się i kajając. Podobno sam chciał się przyznać, bo gryzły go wyrzuty sumienia, lecz bał się reakcji Zosi.
– Pójdę na skargę, Marek! Ludzie nie powinni mieć do ciebie zaufania – krzyknęła ze złością.
– Daj spokój, Zosiu, chodźmy – Janek odciągnął ją do bramki. – Nie widzisz, jak on cierpi? Musiał chyba za tobą szaleć, żeby zrobić coś takiego. Nie mścij się. On się bał, że oddasz serce komuś innemu… Ja bym zrobił to samo, żeby mieć cię dla siebie. I zrobię o wiele więcej – obiecał, przytulając ją po raz pierwszy.
W zeszłym roku wreszcie udało mi się namówić rodziców, żeby pokazali mi miejsce, gdzie zaczęła się ta najbardziej romantyczna historia w naszej rodzinie. Pojechała też jedna z moich sióstr. Najbardziej poruszył nas wątek zazdrosnego Marka i kradzionych listów – jak z Harlequina! Wujkowa łąka wyglądała tak, jak ją sobie wyobrażałam. Tylko domek stał pusty i zniszczony.
W oczach taty zalśniły łzy.
– Patrz, Zosieńko… – zwrócił się do mamy – trzydzieści sześć lat. Zobaczyłem cię i od razu wiedziałem. A ty na początku nawet nie chciałaś na mnie patrzeć!
– I tak mało brakowało, żeby to szczęście nas ominęło. Gdybyś nie był taki zdeterminowany, gdybyś nie wsiadł na ten motor, nie byłoby naszych dzieci… A kto wie, co jeszcze nas czeka!
Czytaj także:
„Znalazłem Ilonę w barze, zabrałem ją do domu i pozwoliłem zostać. Broniłem się przed miłością, bo mogłaby być moją córką”
„Po rozwodzie wciąż mieszkam ze swoim oprawcą. Bliscy nie chcą mi pomóc ze strachu, że wprowadzę się do nich z synem”
„Facet wyjeżdżał zza rogu, przytarł mi auto i zwiał. Powinnam mu podziękować, bo dzięki niemu spotkałam dawną miłość”