„Byliśmy zgodnym małżeństwem, dopóki Anka nie sprzedała domu po rodzicach. Napływ gotówki przewrócił jej w głowie”

małżeństwo się kłóci fot. Adobe Stock, alfa27
„Patrzcie państwo, jaka od razu ważna się zrobiła. Zapomniała, kto ją wyciągnął z tego zadupia pod Kaliszem. A przecież gdyby nie ja, dalej by u ciotki w mięsnym zasuwała, to dzięki mnie dostała niezłą pracę w urzędzie miasta. No, ale to już się dla niej nie liczy”.
/ 23.05.2022 06:15
małżeństwo się kłóci fot. Adobe Stock, alfa27

Pod domem rozległo się ciche trzaśnięcie drzwi samochodu. „Oho, jaśnie pani wraca wreszcie do domu” – pomyślałem, podchodząc do okna. Dochodziła dwudziesta. Anka otworzyła bagażnik swojej nowiutkiej toyoty i zaczęła wyjmować kolorowe torby. Jedna, druga, trzecia… Wszystkie z nadrukami firmowych butików. Zaciągnąłem się papierosem i powoli wydmuchałem dym przez oczka bieluśkiej firanki. Moja żona nie znosi, kiedy palę w mieszkaniu, ale nie obchodzi mnie jej zdanie. Podobnie jak ona nie przejmuje się moim. A jeszcze niedawno między nami było całkiem normalnie i dobrze. Aż do tego dnia...

Takiej sumy się nie spodziewałem

Od rana zaliczyłem najwyżej cztery kursy, w dodatku na krótkich trasach. Koło czwartej, kiedy czekałem na kolejnego klienta, odezwała się moja komórka.

– Słucham? – szybko rzuciłem do telefonu.

– Tomuś? – zapytała moja żona. Zupełnie bez sensu, jakby nie wiedziała, do kogo dzwoni. – Bardzo jesteś zajęty?

– Jak cholera. A co?

– Może przyjechałbyś do domu? Zrobiłam twoją ulubioną wątróbkę z jabłkami…

– Może przyjadę – odparłem niezobowiązująco, żeby za bardzo się nie cieszyła. – Chyba, że mi wpadnie jakiś kurs. Jak na razie, niewiele dziś zarobiłem.

– To do zobaczenia! – W głosie Anki usłyszałem niecodzienne podekscytowanie.

„Co ona kombinuje?” – zastanawiałem się leniwie. „Przecież nie mam urodzin ani imienin. Pewnie chce wyciągnąć ode mnie forsę na ciuchy!” Gdy zaparkowałem pod naszym blokiem, Anka machała mi już z kuchennego okna. Nie mogła się mnie doczekać.

– Wreszcie jesteś! – zawołała na powitanie rozradowana. – Nie uwierzysz, co się stało!

– No co? – zapytałem, ruszając do łazienki. Anka za mną.

– Marzena dzwoniła! – Marzena to starsza siostra mojej żony.

– Znowu chce pieniądze? Jeszcze tamtego tysiaka nie oddała.

– Nie, nie o to chodzi – Anka podała mi ręcznik, żebym mógł wytrzeć ręce. – Znalazła kupca na dom rodziców...

Tego się nie spodziewałem! Odkąd cztery lata temu teściowie zginęli w wypadku, ich dom pod Kaliszem tkwił między nami a siostrą żony jak przysłowiowa kość niezgody. Tamta chciała dom zatrzymać, ale nie miała forsy, żeby spłacić siostrę. Z kolei Anka nie chciała ani domu, ani związanych z nim wspomnień, poza tym od dawna marzyła o własnym sklepie, więc zależało jej na kasie. Zresztą, Marzena mieszka w Miastku, my we Wrocławiu, ten Kalisz jakoś nam wszystkim „nie po drodze”.

Finał był taki, że dom wynajmowali za grosze robotnicy z Białorusi czy Ukrainy, a Marzena ciągle siedziała w naszej kieszeni. Po rozwodzie została sama z dwójką dzieciaków i ledwo wiązała koniec z końcem. I teraz nagle zdecydowała się sprzedać ukochaną chałupę!

Co twojej siostrze się tak nagle odmieniło? – spytałem, siadając przy kuchennym stole.

Anka nałożyła mi kopiasty talerz wątróbki z ziemniakami i usiadła naprzeciwko.

– Przyznała się, że od paru miesięcy spotyka się z nowym facetem. Właśnie on pomógł jej znaleźć kupca. Zgadnij, ile gość zaoferował?

– No, ile?

– 620 tysięcy! – Anka grzmotnęła z triumfem pięścią w stół. – Po odliczeniu opłat dla notariusza i innych takich wypada po 300 tysięcy dla każdej z nas!

– O rany – jęknąłem, bo rzeczywiście, takiej sumy się nie spodziewałem. Jeszcze trzy lata temu mogliśmy liczyć najwyżej na 450 tysięcy za dom. Ale zaraz coś mi przyszło do głowy: – Słuchaj, to może uda się od kogoś innego uzyskać więcej? Nie lepiej się wstrzymać jeszcze trochę albo potargować?

Anka nie była zachwycona.

– Facet Marzeny od kilku miesięcy  negocjuje z klientami. Tylko jednemu naprawdę zależy. Albo sprzedajemy teraz, albo wcale.

Widzę, że już podjęłaś decyzję – stwierdziłem, nie kryjąc złości. – Ale nie oczekuj ode mnie, że będę cię wozić po urzędach.

– Nie trzeba, dam sobie radę. Marzena i ten jej Tadek prawie wszystko już załatwili. Ja muszę tylko pojechać do Kalisza, żeby złożyć podpis na kilku papierkach – to mówiąc, Anka wstała obrażona i wyszła do pokoju, z hukiem zamykając za sobą drzwi.

No, no, jaka od razu ważna się zrobiła. Zapomniała, kto ją wyciągnął z tego zadupia pod Kaliszem. A przecież gdyby nie ja, dalej by u ciotki w mięsnym zasuwała, to dzięki mnie ma teraz pracę w urzędzie miasta.

– Wychodzę na piwo! – rzuciłem w kierunku pokoju.

Nagle zapałała miłością do siostry

Później nastąpiło kilkanaście cichych dni: bez żony w łóżku (bo kiedy się obraża, śpi na kanapie), bez obiadków i kolacyjek. Wreszcie postanowiłem połknąć dumę i kupić żonie kwiatek na zgodę. Niemały wpływ na tę decyzję miał niepokojący dźwięk, jaki przy zmianie biegów zaczął wydawać silnik mojego peugeota. Najwyższy czas pomyśleć o kupnie nowego wozu…

Wielki bukiet czerwonych róż nie zrobił na Ance wrażenia. Ledwo na mnie spojrzała, zajęta rozmową z siostrą przez telefon. Nigdy tak często do siebie nie wydzwaniały!

– Ucałuj chłopców! Pa, siostrzyczko! Pa! – zakończyła.

„Myślałby kto, że tak się kochają” – pomyślałem i przytuliłem ją.

– Przepraszam, skarbie – wymruczałem jej w ucho. – Nie gniewaj się. Popatrz, jakie kwiatki ci kupiłem. To jak, zgoda?

– Zgoda – powiedziała Anka, wywijając się z moich objęć.

Potem rozsiadła się w fotelu i sięgnęła po pilota od telewizora.

– Kochanie, włóż kwiaty do wazonu – zarządziła żona. – I zrób mi herbatki z cytryną.

Byłem w szoku. Ale kiedy znaleźliśmy się w łóżku, Anka z powrotem zamieniła się w kobietę, w której się zakochałem...

Rano, przy śniadaniu, zapytałem o sprzedaż domu. I dopiero wtedy mnie zatkało.

– W czwartek otworzyłam subkonto w banku. Wiesz, żeby kasa ze sprzedaży leżała osobno i żebyśmy jej nie przejedli – oświadczyła Anka. – A jutro jadę do Kalisza, żeby podpisać papiery. W ciągu dwóch tygodni powinno być po wszystkim.

– Po wszystkim? – zapytałem.

– No, dom sprzedany, a trzysta tysiączków na moim koncie.

– Na twoim koncie?

– Ojej, a jakie to ma znaczenie? Moje, twoje, nasze… – Anka starała się zbagatelizować sprawę. – Wreszcie będę mogła otworzyć własny butik! Super, prawda?

– Super… – powtórzyłem.

Po co nam to było?

Od tego czasu minęło pół roku. Anka ma swój wymarzony butik: niecałe dwadzieścia metrów, na których sprzedaje odzież dla puszystych pań. O dziwo, interes dobrze się kręci. W dodatku zrobiła prawo jazdy i od miesiąca śmiga po Wrocławiu własnym autem. Nie pokazuję tego po sobie, ale naprawdę mi zaimponowała. Ja też mam nowy samochód. Sprowadziłem z Niemiec sześcioletniego mercedesa – za własne, ciężko zarobione pieniądze. Od żony nie wziąłbym ani grosza.

Za trzy miesiące urodzi się nasze dziecko, ale czy to coś  zmieni? Nie jestem pewien, czy jeszcze kocham Ankę. Od kiedy dostała kasę ze sprzedaży domu rodziców, stała się jakby obcą kobietą. Gdzie podziała się tamta miła, cicha, kochana dziewczyna, która wieczorem czekała na mnie z ciepłą kolacją?

– Wróciłam – moja bizneswoman właśnie weszła do domu. – Jadłeś coś? – rzuciła sucho.

– Tak, w barze mlecznym.

Wtedy zadzwoniła jej komórka. Wyszedłem z kuchni pewien, że to siostra Anki i rozmowa jak zwykle się przeciągnie. Chwilę później wróciłem po wodę. Moja żona wyglądała, jakby miała stracić przytomność. Podsunąłem jej krzesło, pomogłem usiąść. Była blada i z trudem łapała powietrze. Wyłączona komórka wysunęła się z jej dłoni.

– Rany boskie, kto dzwonił? Co się stało? – zapytałem.

Odezwała się tak cicho, że ledwo mogłem zrozumieć, co mówi.

Boże, po co nam to było… To wszystko przez to…

– Co ty mówisz? O co chodzi?

– Dzwonił narzeczony Marzeny. Jej starszy syn został pobity. Leży na oddziale intensywnej terapii. Jest w bardzo ciężkim stanie. Bawił się nowym iPhonem, kiedy go napadli i skopali.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Na usta cisnęło mi się tylko jedno: po co 14-letniemu gówniarzowi Marzena kupiła taki gadżet? Kiedyś nie było jej stać na samochodzik dla niego i było dobrze!

– Tomek, to wszystko przez te pieniądze – odezwała się Anka. – Bez nich byliśmy dużo szczęśliwsi, Marzena miała zdrowe dzieci… Ty mnie kochałeś. A teraz? Jesteśmy jak obcy ludzie.

Milczałem, głaszcząc ją po ręce. W sumie, jakby zmyć tę warstwę makijażu, przebrać w normalne, mniej eleganckie ciuchy, to znów wyglądałaby jak moja kochana Anula spod Kalisza…

Czytaj także:
„Brat chciał wzbogacić się na mogile rodziców i wciągnął mnie w perfidne oszustwo. Podstępem wyłudził ode mnie 15 tysięcy”
„Zgodziłam się wziąć ślub z kolegą, żeby mógł odziedziczyć fortunę po ciotce. Jest tylko jeden problem... nie kocham go”
„Uwiódł mnie na wakacjach i podrzucił narkotyki do walizki. Na lotnisku zniknął, a mnie otoczyła policja”

Redakcja poleca

REKLAMA