Odkąd tylko pamiętam, miałam w życiu pod górkę. Mieszkałam wraz z matką w małej kawalerce, bo mój ojciec zostawił nas, gdy miałam 3 lata – pewnego dnia po prostu trzasnął drzwiami i wyprowadził się do młodszej o 20 lat kochanki. Niewiele z tego pamiętam, był to dla mnie bardzo traumatyczny okres.
Moja rodzicielka totalnie załamała się rozstaniem, zaczęła zaglądać do kieliszka i chodzić w brudnych ubraniach. Zaniedbała też mnie: często byłam głodna, a momentami musiałam uciekać się do proszenia sąsiadów o jedzenie lub nocleg, bo bałam się zostać sama w domu z matką, która była w ferworze swojego nałogu.
– Ojciec odszedł przez ciebie, wszystko było dobrze, dopóki nie zdarzyła nam się wpadka. Tak: jesteś wpadką. Nie kocham cię ja, nie pokocha cię nikt inny. Nie można kochać kogoś takiego – pewnego dnia usłyszałam od niej te słowa.
Rozpłakałam się rzewnie. Matka była całym moim światem, w końcu dzieci uważają rodziców za kogoś w randze samego Boga. Mijały w ten sposób dni, miesiące lata, a ja nie widziałam końca tej spirali nienawiści do mojej osoby. Do dziś nie mogę zrozumieć, czym sobie na to zasłużyłam i dlaczego musiało paść akurat na mnie. Do końca życia nie zapomnę więc tego, co ta kobieta mi wyrządziła i jaka pusta i zepsuta w środku się przez nią czułam.
– Jesteś beznadziejna. Zniszczyłaś mi życie! – słyszałam każdego dnia.
Dzień, który zmienił wszystko
Gdy miałam 10 lat, musiałam chodzić do szkoły sama, a na stole nigdy nie czekało na mnie ciepłe śniadanie. Byłam pod ciągłym monitoringiem dzieci w szkole, słyszałam wiele obraźliwych wyzwisk ze względu na moje ubrania, stare, poniszczone i zdecydowanie za małe.
Jedyne osoby, które się mną interesowały to moja wychowawczyni i sąsiadka mieszkająca naprzeciwko nas. Tylko one pytały się mnie, jak się czuję i czasami dawały mi coś do jedzenia, gdy widziały, jakim wzrokiem spoglądam na dzieci jedzące piękne i kolorowe kanapki zrobione przez ich kochające matki.
Czasami udawało mi się zostać w świetlicy szkolnej, gdzie mogłam pobawić się zabawkami, których nigdy nie miałam nawet szans mieć.
Choć dzieci nieustannie mnie gnębiły, nie chciałam wracać do domu ze szkoły. Wiązało się to z poczuciem strachu i bezsilności: nie wiedziałam, w jakim stanie będzie matka w momencie mojego powrotu. Tego feralnego dnia, gdy przekroczyłam próg naszej klatki i zaczęłam powoli przemierzać schody, usłyszałam krzyki. Były to głosy mojej wyrodnej matki i naszej sąsiadki z naprzeciwka. Schowałam się na półpiętrze, żeby tylko mnie nie zauważyły, bo bałam się każdego głośniejszego dźwięku.
– Jak ty możesz się tak prowadzić, czy ty widzisz, jak się stoczyłaś? Twoje dziecko chodzi brudne i zagłodzone, a ty niczym się nie przejmujesz, nie myślisz o sobie, a przede wszystkim o swoim dziecku – wykrzykiwała zdenerwowana sąsiadka.
– Co ci do tego, jak my żyjemy, to nie jest twój zasmarkany interes – odparła sfrustrowana matka.
– Jest to mój interes, bo twoje dziecko przychodzi do mnie z płaczem. Czy ty widziałaś, jaka ona jest wychudzona? To są same kości i skóra – kontynuowała sąsiadka.
Nagle zauważyła mnie kobieta, która chyba tylko według papierów była moją matką. Sąsiadka szybko osłoniła mnie własnym ciałem i zaprowadziła do swojego mieszkania. Matka nawet nie protestowała: najwidoczniej było jej to na rękę. Usiadłam w kuchni i zjadłam ciepły obiad przygotowany przez kobietę z naprzeciwka.
– Muszę coś z tym zrobić. Dziecko, nie pozwolę, żebyś żyła w taki sposób, nie zasługujesz na to – powiedziała ze smutkiem w głosie.
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ten dzień był wielkim przełomem w moim życiu i trybikiem, który napędzi całą maszynę zmian.
Poczułam, że zasługuję na miłość
W ciągu kilku następnych dni działo się bardzo dużo rzeczy, a wszystko było zawrotnie szybkie. Sąsiadka wykonała kilka telefonów i w przeciągu dwóch dni pojawił się ktoś od Rzecznika Praw Dziecka i kurator.
Dokładnie obejrzeli całe mieszkanie, w którym żyłam przez wiele lat z matką i przeprowadzili z nią rozmowy. Po kilku godzinach nie mieli już żadnych wątpliwości, że ta kobieta nie jest w stanie poradzić sobie sama ze sobą, a co dopiero: z uczennicą podstawówki. Przez cały ten czas siedziałam cichutko u sąsiadki, żeby nie stało mi się nic złego i abym nie miała kontaktu z matką.
– Obiecałam sama sobie, jak i tobie, że będzie lepiej i będziesz mogła uwolnić się od tego piekła – powiedziała sąsiadka cichym głosem.
– Dziękuję – odparłam załamanym głosem.
Zaczęłam głęboko w sobie powoli odczuwać ulgę. W końcu byłam na drodze, która pozwoli mi być szczęśliwą dziewczynką z daleka od toksycznej matki.
Po całym zajściu osoby, które rozmawiały z matką przyszły do mnie, a ja zauważyłam w ich oczach żal i smutek.
– Teraz będzie tylko lepiej – usłyszałam ciepły głos.
– Dziękuję, za szybką interwencję z państwa strony. Żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej – powiedziała sąsiadka.
– A co się ze mną teraz stanie? – zapytałam cichym głosikiem.
– Poszukamy Ci nowego, lepszego domu, w którym będziesz czuła się bezpiecznie i będziesz traktowana z szacunkiem i miłością, na którą zawsze zasługiwałaś, ale nie mogłaś jej dostać.
Nigdy nie byłam tak szczęśliwa!
Jeszcze przez tydzień mieszkałam razem z sąsiadką, bo kuratorzy, zamiast zabrać mnie najpierw do domu dziecka, postanowili pójść mi na rękę. Cały czas snułam marzenia i chodziłam z głową w chmurach. Nie wiedziałam, jak może wyglądać życie w domu, w którym emanuje miłość i szacunek do drugiej osoby.
Byłam jednocześnie podekscytowana, ale i wystraszona. Była to dla mnie wielka zmiana, a ja miałam dopiero 10 lat.
W końcu nastał ten dzień. Przyjechało po mnie miłe, starsze małżeństwo, które aż promieniowało radością i szczęściem. Gdy ich zobaczyłam, nie miałam żadnych wątpliwości, że będzie to zmiana na lepsze i wszystkie strachy, które miałam wtedy w głowie odeszły.
– Dzień dobry, słodzinko – przywitali się kojącym głosem.
Nic nie odpowiedziałam, lecz zamiast tego bez chwili zastanowienia podbiegłam i przytuliłam się do nich. Zrozumiałam wtedy, co znaczą łzy szczęścia i jaką człowiek może odczuwać radość.
– Chyba was od razu polubiła. Bardzo się cieszę, że takie niewiniątko wreszcie mogło trafić na kogoś takiego – rzekła sąsiadka.
Pojechaliśmy szybko do naszego domu: choć wtedy słowo „naszego” wydawało mi się bardzo dziwne. Gdy dojechaliśmy, zobaczyłam zielone ściany, duży ogród i dwa biegające wesoło golden retrievery, aż przepełnione energią.
– To jest twój nowy dom, słoneczko – powiedzieli z radością nowi rodzice.
Weszliśmy do budynku, gdzie od razu rzuciły mi się w oczy duże okna z pięknym widokiem na całą działkę. Nie mogłam wyjść z zachwytu. Było pięknie: lepiej niż kiedykolwiek byłam w stanie sobie wymarzyć. Od tamtego dnia codziennie czułam całkowicie nowe uczucie – miłość.
Jadłam obiady razem z rodzicami, zabierałam ze sobą śniadanie do szkoły, miałam nowe i czyste ubrania, a co wieczór dostawałam całusa w czółko i słyszałam dwa najważniejsze słowa: „Kocham Cię”. Niedługo później zostałam oficjalnie adoptowana.
Mogłam wreszcie zostawić za sobą smutek i strach przed powrotem do domu, bo od tamtej chwili jedyne, co mi towarzyszyło to miłość i troska, którymi byłam darzona przez najlepszych rodziców, jakich mogłam sobie wyobrazić.
Wszystkiego było pod dostatkiem, a wieczny gwar i wspólne zabawy wydobyły mnie z wiecznego smutku. Zrozumiałam, co to znaczy być kochaną i kochać. Dziś zaś zamierzam zaskoczyć swoich rodziców i przekazać tę miłość swojej własnej córce. Ciekawe, jak zaskoczy ich wynik badania USG...
Czytaj także:
„Babcia przepisała dom na kościół. Ja się kiszę w wynajmowanej kawalerce, a ta emerytka rozdaje innym majątek”
„Siostra adoptowała Jasia, a potem go poślubiła. Po latach miłość matczyna ustąpiła miejsca tej romantycznej”
„Bratowa na swoich dzieciach nie oszczędza, ale mojemu synowi przynosi używane zabawki w prezencie. Co za tupet”