„W Warszawie znalazłem nowe życie i ciekawie urządzone mieszkanie. Kiedy przyjechała moja Ania, zrobiła z niego pobojowisko”

załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, mtrlin
„Byłem oszołomiony. Ci ludzie za szczyt mody i dobrego smaku uznali mieszkanie w złej i zatęchłej dzielnicy, w pokoju, w którym nie ma na ścianach tynku… W ciągu następnych tygodni kupiłem trochę rupieci. Nie wiem, na ile była to moja decyzja, a na ile presja Gosi, która pomagała mi w zakupach".
/ 28.04.2023 13:15
załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, mtrlin

– Kocham cię, Aniu – powiedziałem, a w słuchawce zapanowała niezręczna cisza.

– Kochanie? – jęknąłem, zastanawiając się, czy aby znowu nie skończyły mi się pieniądze na karcie.

– Tak, tak. Ja ciebie też – usłyszałem wreszcie roztargniony głos żony.

Poczułem, jak przepełnia mnie ulga.

– Bardzo za tobą tęsknię – westchnąłem.

– Jestem tu całkiem sam, wypruwam sobie żyły w pracy, wieczorami mam ochotę włosy rwać z tęsknoty. Czasami sobie myślę, żeby to wszystko rzucić i wracać.

Nie zachowuj się jak mały chłopczyk – zganiła mnie. – Dasz radę. A zresztą, przecież przyjedziesz na weekend.

– Nie mogę się doczekać… – odparłem.

Gdy żona się rozłączyła, przez chwilę wpatrywałem się komórkę

Cholera, wolałbym od Ani usłyszeć coś bardziej krzepiącego niż belferskie „Nie zachowuj się jak mały chłopczyk”! Mogłaby powiedzieć, że jest ze mnie dumna, że czeka… Bo ja naprawdę nie mogłem tutaj znaleźć sobie miejsca. Pierwsze tygodnie w stolicy były dla mnie bardzo ciężkie.

Co za moloch! Zakorkowany, rozedrgany, porażający tempem życia. Nasz Lublin to też spore miasto, ale Warszawa mnie przytłaczała. Tu nie było miejsca na chwilę wytchnienia, zwykłe ludzkie słabości.
Pomyśleć tylko, że cała ta historia zaczęła się od jednej głupiej rozmowy przed dwoma laty. Gdybym wtedy nie palnął głupstwa, teraz by mnie tu nie było. Zdarzyło się to tuż po odebraniu przeze mnie dyplomu inżyniera z lubelskiej politechniki.

– To jakie masz teraz plany? – spytała Ania tym swoim poważnym głosem. Kurczę, pytanie o przyszłość!

– No, chciałem oblać z chłopakami obronę… – bąknąłem nieśmiało.

– Och, nie bądź małym chłopcem! Za trzy lata skończysz trzydziestkę. Od pięciu gnieździmy się w jednym pokoju u moich rodziców. Żyjemy tylko z mojej skromnej pensji i z tego, co tobie się uda zarobić na budowaniu stron internetowych. Nie mamy samochodu, mieszkania, nawet na dziecko nie możemy sobie pozwolić. Nie mów mi więc proszę: „Chcę to oblać”.

Cała Ania! Konkretna i szczera do bólu. Cóż, taką właśnie ją sześć lat temu pokochałem. I dałem sobie wejść na głowę.

– Myślałeś już, gdzie będziesz pracował? – naciskała dalej.

Ech... Szczerze mówiąc, tyle miałem nauki przed obroną dyplomu, że ani mi było w głowie jeszcze dumać nad przyszłą karierą. Ale coś trzeba było powiedzieć. No to wypaliłem bez zastanowienia:

Mam zamiar pojechać do Warszawy!

W oczach żony pojawiło się coś na kształt podziwu, więc brnąłem dalej:

– Pojadę pierwszy, znajdę pracę w jakiejś korporacji. Wiesz, w końcu jestem teraz informatykiem, specjalistą od sieci komputerowych. Ty popracujesz jeszcze trochę na poczcie, a ja zawalczę o etat. Jak tylko go dostanę, biorę kredyt, kupuję mieszkanie, a ty do mnie przyjeżdżasz.

Aż pokraśniała. Jej oczy rozbłysły, przysunęła się i pocałowała mnie w czoło.

A ja? Sam nie wiem, skąd się we mnie wzięło tyle twórczej inwencji. Przecież ani myślałem wyjeżdżać z Lublina! Ale tamtego dnia nie chciałem się z Anią pokłócić.

Niestety, ona kupiła ten pomysł. I już nie dała go sobie wyperswadować. Więc dwa dni później, chcąc nie chcąc, rozesłałem pod jej czujnym okiem swoje CV do dwudziestu warszawskich firm. „Oczywiście nie odpiszą mi, bo kto w kryzysie zatrudniałby świeżo upieczonego inżyniera?” – kombinowałem. Nieźle się zdziwiłem, kiedy parę dni później… jedna z nich zaprosiła mnie na rozmowę.

Wynająłem w stolicy pokój z kuchnią w starej kamienicy na warszawskiej Pradze. Co za dziura! Dwadzieścia metrów kwadratowych, tynk odłażący ze ścian, nieszczelne i wypaczone okna. W bramie zakapturzone postacie pijące alpagi. Skansen!

Jedyna pociecha, że spędzałem całe dnie w pracy. Musiałem. Byłem zatrudniony na umowę śmieciową, mogłem wylecieć z dnia na dzień…

Tylko weekendy w Lublinie dodawały mi sił

Nareszcie czułem się mężczyzną. Już nie byłem studentem na utrzymaniu żony. Teraz to ja przynosiłem pieniądze. W oczach Ani dostrzegałem coś, czego nie było tam wcześniej – szacunek.
Raz nie pojechałem... Znajomi z pracy wyciągali mnie na integrację i nie dali sobie przetłumaczyć, że Ania czeka.

– Chyba żona pozwala ci czasem zrobić sobie wolne? – żartowali.

Zadzwoniłem więc do Ani. Powiedziałem prawdę, nigdy jej nie okłamywałem. Rozumiem, że była zawiedziona; zresztą ja też wolałbym wrócić na weekend do domu. Ale musiałem przecież ułożyć sobie jakoś relacje z nowymi znajomymi.

Najpierw poszliśmy do klubu. Parę drinków szybko rozładowało napięcie. Kuba i Łukasz naśmiewali się wprawdzie z mojego małomiasteczkowego braku obycia, lecz szybko odkryłem, że nie ma w tym złośliwości. Chyba mnie polubili.

Zresztą Gośka zdradziła mi, że Kuba dwa lata temu przyjechał do Warszawy z Olsztyna, a Łukasz do niedawna dojeżdżał tu pociągiem z Radomia. Byli właściwie takimi samymi „słoikami” jak ja!

Nad ranem straciłem czujność i zaprosiłem ich do siebie. Już w taksówce oprzytomniałem i zdałem sobie sprawę, że to błąd. Jak zobaczą tę norę, w której mieszkam… Jednak było za późno.

– Super! – zawołał Łukasz na widok brudnej, odrapanej kamienicy.

Stara Praga! No, no, chłopie. Widać, masz jednak styl – dorzucił Kuba.

– Fajnie, że odsłoniłeś na ścianie gołe cegły! – piszczała po wejściu do środka Gośka. – Jak na fotografiach Saudka!

– I te okna! Drewno, nie jakieś plastiki.

– A jakie wstawisz meble? – dopytywał Łukasz. – Może odnowione starocie?

– Półki na książki możesz wziąć z magazynu – zawołała Gośka. – Będzie ekstra. Połączenie art deco z socrealizmem!

Byłem oszołomiony. Ci ludzie za szczyt mody i dobrego smaku uznali mieszkanie w złej i zatęchłej dzielnicy, w pokoju, w którym nie ma na ścianach tynku…

Dziwne miasto, ta Warszawa

W ciągu następnych tygodni kupiłem trochę rupieci. Nie wiem, na ile była to moja decyzja, a na ile presja Gosi, która pomagała mi w zakupach. No i końcowy efekt – nowy wystrój mojego mieszkania – naprawdę przypadł mi do gustu.

– Biedaku mój! Jak ty żyjesz? – jakiś czas później załamała ręce Ania, która w marcu odwiedziła mnie po raz pierwszy, odkąd zamieszkałem w stolicy. – Te odrapane ściany, stare meble… – wyliczała wstrząśnięta. – Przysyłałeś mi wszystkie pieniądze, a sam klepałeś biedę!

Wtedy pierwszy raz zdałem sobie sprawę, że oddaliliśmy się od siebie.

Następnego dnia na wieczór zaprosiłem z pracy paru przyjaciół. Miał być Łukasz, Kuba, Gośka i jeszcze kilka osób. Chciałem, żeby poznali Anię. Wróciłem trochę wcześniej, otworzyłem drzwi i…

– Niespodzianka! – rzuciła się na mnie umorusana farbą żona.

Nie wierzyłem własnym oczom

Ściany pomalowane kakaową farbą olejną, w oknach koronkowe firanki, a w miejscu moich starych, z takim trudem zdobytych magazynowych regałów – jakaś zrobiona ze sklejki chała… I jeszcze wazoniki, amorki, aniołki i inne pierdoły. Rany!

Z trudem opanowałem chęć mordu. Na szczęście zaraz i tak przyszli goście. Najpierw osłupieli, a potem – rzecz jasna – żartom nie było końca.

– Jaka urocza półeczka! – piała na widok mebla Gośka. – To chyba IKEA?

– A ten amorek? – dorzucał Kuba.

– Jaki piękny! Pozłacany!

I tak przez cały wieczór. Ale najgorsze, że jedyną osobą, która nie załapała, co się tu odbywa, była moja biedna żona. Moja mądra, poukładana i twardo stojąca na nogach Ania kraśniała z radości i chętnie tłumaczyła, jak znaleźć sklep z plastikowymi kwiatami.

Sam już nie wiedziałem, czy wściekać się na nią, czy na tych prześmiewców, którzy z niej kpili. Tylko co miałem zrobić? Wyrzucić ich, a potem tłumaczyć Ance, jaki obciach zrobiła z mojego domu? Nie mogłem! Nie zrozumiałaby... Jak miałem jej wyjaśnić, że się tak bardzo zmieniłem?

Nazajutrz Ania wróciła do Lublina

Ku swemu przerażeniu żegnałem ją z ulgą. Czułem się przez to winny, jakbym ją oszukiwał, zdradził. Rany, czy znajdziemy jeszcze wspólny język? Czy damy radę żyć pod jednym dachem? Z trudem powstrzymałem się przed sięgnięciem po telefon i wybraniem numeru Gośki.

Wieczorem zadzwoniła Ania. Mówiła o tym, że ta Warszawa nie taka straszna, a moi znajomi przypadli jej do gustu.

– Kocham cię… – szepnęła.

Wstyd powiedzieć, ale długo nie mogłem zdobyć się na odpowiedź. Jakby mi mowę odjęło. Wreszcie jakoś wydusiłem

– Tak, tak. Ja ciebie też.

Czytaj także:
„Nie wiem, czy przyjdę na ślub chrześniaka, bo zaprosił mnie bez partnerki. Boi się, że jej obecność wkurzy moją byłą żonę”
„Zbliżała się data ślubu, a Darek za nic nie chciał wziąć się w garść. Musiało dojść do tragedii, żeby się opamiętał”
„Rodzice mieli w nosie mnie i moje osiągnięcia. To siostra była ich oczkiem w głowie. Do czasu, gdy wyznała im swoją tajemnicę”
 

Redakcja poleca

REKLAMA