Odkąd pamiętam, zawsze byłam tą „drugą”, chociaż jestem pierworodną córką. A jednak to moja młodsza o siedem lat siostra przesłoniła rodzicom cały świat. Od dziecka miałam wpajane, jaka to Małgonia jest mądra i rezolutna. Gdy zaczęłam liceum, ona była w podstawówce. Nauka szła mi nieźle, ale Małgoni… cudownie!
Zawsze była chwalona i doceniana za najmniejsze osiągnięcie, a ja? Cóż, musiałam tego wysłuchiwać i opiekować się kochaną siostrzyczką. I choć zdałam maturę z dobrym wynikiem i dostałam się na wymarzone studia, nie zrobiło to na rodzicach wrażenia. Przyjęli to jako coś zupełnie oczywistego. Zamiast pochwały, usłyszałam od matki, że nie po to tyle wydaje na moją edukację, bym stała w miejscu, a nauka to mój obowiązek i tyle.
Mijały lata, Małgonia dostała się do tego samego liceum, które i ja ukończyłam. „No, ale dawniej to ono nie było na takim wysokim poziomie” – tłumaczyła wszystkim mama. Chyba popełniłam błąd, bo studiowałam w miejscu zamieszkania. Gdybym wyjechała, może okazaliby mi więcej troski i bardziej mnie docenili.
Nigdy nie miałam dobrego kontaktu ze swoją siostrą. Początkowo sądziłam, że to kwestia różnicy wieku, potem, że wyjazd siostry na studia ochłodził nasze stosunki. Ale tak naprawdę to przez rodziców, a zwłaszcza matkę, nasze relacje tak wyglądały. Jak? Widywałyśmy się po prostu wtedy, kiedy było trzeba: w święta, na imieninach i innych imprezach rodzinnych. Czasem dzwoniłyśmy do siebie, ale tylko, gdy czegoś konkretnego potrzebowałyśmy.
Gdy wychodziłam za mąż, mama miała mi za złe, że moją druhną została koleżanka z liceum, a nie… Małgosia. Nie zrobiłam tego celowo, po prostu miałam swoje towarzystwo, ona do niego nie należała, nie mówiąc o tym, że była wtedy za młoda.
To mąż pokazał mi, że jestem wartościowa
Po ślubie trochę odżyłam, nie musiałam już wysłuchiwać ciągłego gadania mamy o wspaniałej siostrze, przynajmniej nie tak często. Usamodzielniłam się, miałam kochającego męża, urodziłam córeczkę. Jednak w żaden sposób nie dorównywałam siostrze (w oczach rodziców). To ona zawsze była w centrum ich uwagi i na piedestale. To w niej pokładali swoje nadzieje i inwestowali w nią oszczędności. Utrzymywali ją na studiach, bo nie mogła znaleźć pracy. Zresztą, jak twierdziła mama – wyjechała tam, żeby się uczyć, na pracę miała czas.
Małgonia ochoczo korzystała z tych przywilejów. Kto by nie korzystał? Tylko mi było przykro, bo nikt nie pamiętał o tym, że ja pracowałam już na pierwszym roku. Co prawda, tylko dorywczo, jako hostessa, ale zawsze coś. Rodzice nie widzieli, że świetnie sobie radzę, to było oczywiste.
Gosia długo nie mogła znaleźć sobie faceta. Żaden jej nie pasował. Ten nie, bo pochodził nie z takiej rodziny, tamten nie bardzo, bo nie skończył studiów. Widać było w tym wybrzydzaniu wpływ mamy, która tak „świetnie” jej doradzała. Jak mnie to denerwowało! Nigdy nie potrafiłam się z nią dogadać. Zawsze ścierałyśmy się o wszystko. Nieraz zwykła duperela potrafiła nas poróżnić. Mama nigdy mnie nie rozumiała, nie znała moich potrzeb, ale i nie potrafiła zwyczajnie wysłuchać tego, co mam do powiedzenia. Liczyła się tylko ona… i jej mała Małgonia.
Mała, bo z czasem wyszło, że mama tak ją niańczy, że Gosia ledwo herbatę umie sobie sama zrobić.
– Jeszcze przyjdzie czas na gotowanie, na razie ma ważniejsze rzeczy na głowie – tłumaczyła ją przed wszystkimi mama.
Było mi przykro, bo mnie traktowała pod tym względem zupełnie inaczej.
Na szczęście oparcie i zrozumienie znalazłam w mężu, który zawsze mnie wspierał. To on pokazał mi, że jestem piękną, wartościową i zaradną kobietą. Wspólnie stworzyliśmy nasz azyl i założyliśmy rodzinę. Byliśmy szczęśliwi, choć czasem żałowałam, że nigdy nie dorównam siostrze i nie zadowolę rodziców. Bo i czym? Studiami na uniwersytecie, gdy ona dostała się na politechnikę? Etatem nauczycielki, gdy ona planowała wielką karierę? Może mężem z niezamożnej rodziny?
Pewnego dnia mama zadzwoniła do mnie znienacka. Zapytała tylko krótko o Dominikę, moją córcię, i przeszła do konkretów: Małgonia jedzie na wymianę do Brukseli ze studenckiego Erasmusa! Ta wiadomość mnie zaskoczyła. Mama „piała” do słuchawki:
– Wiesz, jaka to dla niej szansa?! Bruksela! Słyszysz? Bruksela!
– Tak słyszę, wiem, jest stolicą Belgii – odpowiedziałam spokojnie.
– Nie bądź złośliwa, nie każdy może pojechać na taką wymianę! – oznajmiła, niemalże pękając z dumy.
– Bardzo się cieszę. Może chociaż jej uda się coś osiągnąć…
– Coś? Ona tam będzie pół roku! Wiesz, jak podszkoli angielski, a jakie złapie kontakty?! – ciągnęła mama.
– Tak, tak… – mruknęłam.
– Tylko nie wiem, jak poradzimy sobie z tą rozłąką – nagle posmutniała. – Ale przecież samolotem to tylko dwie godziny, Małgonia sprawdzała.
Głupio mi, ale poczułam ulgę, gdy się rozłączyła. Wcale nie byłam zazdrosna, nigdy przecież źle nie życzyłam swojej siostrze, ale nie mogłam już dłużej słuchać zachwytów matki.
Powiedziała, że musimy porozmawiać
Małgonia rzeczywiście wyjechała. Była zadowolona, a mama wariowała jeszcze bardziej niż wtedy, gdy Gośka siedziała na miejscu. Nauczyła się nawet Skype’a obsługiwać, żeby nie zapomnieć, jak ukochana córcia wygląda. Godzinami potrafiła opowiadać, jak to świetnie jej tam idzie, i jak to trudno studiować w obcym kraju.
Małgonia pierwszy raz przyleciała po trzech miesiącach, tylko na kilka dni, bo miała przerwę w zajęciach. Widziałam ją w sobotę u mamy, ale nie wyglądała na szczęśliwą. Cóż, może tęskni? Może jej tam ciężko? Nie miałam okazji nawet zapytać, bo mama nie odstępowała jej na krok. Przez cały weekend rozmawialiśmy tylko o Brukseli. Może Gosia nie tryskała radością, ale za to nasza rodzicielka była w siódmym niebie.
Po wizycie u mamy, rozsiadłam się wygodnie na kanapie, chciałam pozbierać myśli po tak emocjonującym dniu. Nagle na równe nogi zerwał mnie dźwięk mojej komórki. Któż to?
– Cześć, to ja – powiedziała Gośka.
– Cześć, co tam? – byłam zaskoczona.
– Mogę do ciebie przyjechać? Mam… sprawę… – wydukała.
– Coś się stało? – nie rozumiałam, przecież dopiero się widziałyśmy.
– Tak, ale… Właściwie to nie jest rozmowa na telefon – wyjaśniła.
– Okej, czekam w domu, przyjeżdżaj – zdziwiłam się jeszcze bardziej.
Gośka nigdy nie miała aż tak silnej potrzeby spotkania się ze mną.
Przyjechała po dwudziestu minutach. Od progu widać było, że coś ją gnębi. Już na wejściu się rozpłakała.
– Co się stało? – nie wytrzymałam.
– Aniu… Ja jestem w ciąży… – wyjąkała, ukrywając twarz w dłoniach.
„No i masz ci los!” – pomyślałam.
Nie rozumiałam, jak to się mogło stać...
W pierwszej chwili nie mogłam w to uwierzyć. Jak to się mogło stać, że nasza przykładna Gonia zaliczyła taką wpadkę? I że akurat do mnie z tym przyszła. Ale gdy spojrzałam na nią, jak stoi taka bezradna i zapłakana, zwyczajnie żal mi się jej zrobiło. W końcu to moja siostra.
– Gosiu, ale ciąża to przecież nie koniec świata, to nie żadna choroba… – próbowałam ją uspokoić.
– No tak, ale ta wymiana, ten wyjazd i w ogóle… – jąkała się.
– Przecież do porodu zdążysz wrócić. A potem jakoś będzie – ciągnęłam.
– Jakoś? Ale jak ja to powiem rodzicom? A zwłaszcza… mamie? – zapytała ze strachem w oczach.
No fakt, mama pewnie nie będzie szczęśliwa, w końcu wymarzyła sobie dla Małgoni zupełnie inną przyszłość. To znaczy... Na pewno chciała mieć wnuki, ale chyba nie w taki sposób. „Co się stało to się nie odstanie” – pomyślałam i wzięłam siostrę za rękę.
– Tak czy inaczej, to twoje dziecko i powinnaś je urodzić i wychować – powiedziałam. – A co z ojcem?
– No właśnie… – i znowu się rozpłakała. – Problem w tym, że on o niczym nie wie. Nic mu jeszcze nie mówiłam.
– To nie ma na co czekać, musisz mu powiedzieć – poinstruowałam ją.
Gdy Gośka się pozbierała, postanowiła powiedzieć o wszystkim rodzicom. Nie miała łatwo. Oczekiwania rodziców wobec niej były wysokie.
Mama początkowo wpadła w panikę i nie mogła w to uwierzyć. Za bardzo liczyła na naukową karierę Małgoni. Długo ją trzeba było uspokajać. Na szczęście, z czasem przyjęła do wiadomości, że życie napisało inny scenariusz. Zmieniło się też jej nastawienie. Ostatnio powiedziała Gosi:
– Trzeba było brać przykład ze starszej siostry. Najpierw nauka, potem małżeństwo, a dopiero wtedy dzieci…
Po tylu latach w końcu usłyszałam od matki jakąś pochwałę… Szkoda tylko, że kosztem siostry, która przestała być jej oczkiem w głowie.
Czytaj także:
„Rodzice traktowali mnie jak posługaczkę i opiekunkę dla siostry. Gdy raz się postawiłam, wyrzucili mnie na bruk”
„Rodzice kochali tylko mnie, moją siostrę traktowali jak balast. Kiedy uciekła, nawet jej nie szukali”
„Przy własnej siostrze czułam się jak Kopciuch. Modliłam się, by w jej życiu choć raz coś się nie udało”