Myślałem, że go uduszę. Przecież sam chciał ten towar, prawie nagrał mi robotę, a teraz wybrzydza, że trefny i gorący. Miałem nadzieję, że weźmie to, co mu przyniosłem. Weźmie, choćby i za mniejszą kasę. Co prawda, nie uśmiechało mi się to za bardzo, ale akurat byłem bez grosza. A ten mówi, że w ogóle nie przyjmie.
– Stary, czy ty nie rozumiesz, że ja działam legalnie? – zapytał, odsuwając to, co położyłem na ladzie. – Przecież policja jest u mnie codziennie. Jak nie ofiacjalnie, to tajniaka wysyłają. Ja nie mogę tu tego trzymać, bo za chwilę mnie zgarną, nie rozumiesz?
– Ale mówiłeś, że masz klienta – czepiałem się wszystkiego. – To opchnij to na pniu. Zejdzie i na magazynie ci leżeć nie będzie.
– Stary, daruj sobie, ja tu od rana mam dziś nalot – powiedział. – Zabieraj to i spadaj, ale już! Dam ci znać, jak się powietrze oczyści.
Byłem wkurzony. I co ja mam teraz zrobić? Zasada jest jasna – towaru do domu się nie przynosi. Jeszcze ojciec mnie tego nauczył, zanim poszedł siedzieć. Zresztą, matka by mnie z tym na zbity pysk wywaliła. Została mi tylko jedna opcja. Kulawy Maciek. Paser, ale taki nielegalny, nie to co Zdzisiek. Tamten prowadził normalny interes, ten sprzedawał i kupował tylko od znajomych. Metę miał we własnej piwnicy, za drzwiami szafy. Nie wiem jakim cudem jeszcze go nie namierzyli. Sprytny był, i tyle.
Nie lubiłem do niego chodzić. Zdzierał jak zawodowy lichwiarz, za towar płacił grosze, a sprzedawał z potrójnym zyskiem. Poza tym, interesy z Kulawym Maćkiem to zawsze było duże ryzyko. On lubił mieć ludzi w garści i korzystać z wiedzy na ich temat. Iść do niego, to jak podpisać kontrakt na przynajmniej kilka zleceń. A to mi się nie uśmiechało.
Matce trzeba dać i długi pospłacać
Tym razem jednak nie miałem wyjścia. Musiałem się tego pozbyć, a poza tym potrzebowałem szmalu. Matka powiedziała, że darmozjada trzymać nie będzie. A pewnie – starszy brat jeździ na tirach, siostra się uczy. Ja tam ją rozumiem…
– Jak szkoła, to szkoła, ale jak się przestałeś uczyć, to masz mi się do czynszu dorzucać – oznajmiła mi.
Kulawy Maciek obejrzał, co mu przyniosłem, cmokał i krzywił się.
– Gorące – pokręcił głową niezadowolony. – Trudno sprzedać będzie…
– Jakie trudno, taki towar to każdy weźmie – zaoponowałem.
– Jak takiś cwany, to sam se to opyl – przesunął towar w moją stronę.
– Przecież wiesz, że ja się handlem nie zajmuję – wzruszyłem ramionami. – Daj spokój z tymi gadkami, powiedz lepiej, ile sypniesz.
– Za to? – skrzywił się z pogardą. – Ze dwie stówki mogę dać.
– Oszalałeś?! – nie mogłem uwierzyć w to, co powiedział. – Toż to za osiem pójdzie, z pocałowaniem ręki.
– To opychaj – spojrzał na mnie szyderczo. – Biorę za dwie albo wcale.
Super! Nie dość, że matce musiałem co najmniej dwie stówy odpalić, to jeszcze wisiałem stówę u Józka w knajpie. A za co żyć?
– Daj chociaż ze cztery– zaryzykowałem. – Wiesz, że pójdzie za więcej.
– Trzy – powiedział. – A to też tylko pod warunkiem, że mi na jutro skręcisz rower. Mam już klienta, chce konkretny model.
– A namiary?
– Gdybym miał wszystko, to nie musiałbym ci doli odpalać – Kulawy Maciek roześmiał się nieprzyjemnie. – Na rano. I coś zarobisz. A teraz masz trzy stówy i spadaj, bo klienta muszę szybko znaleźć.
Zaniosłem kasę matce, oddałem dług i znowu zostałem bez grosza. Z tego wszystkiego upiłem się u Józka, znowu się zadłużając. Oczywiście najpierw skręciłem dla Maćka ten rower. To znaczy, znalazłem go, a ukradłem nad ranem. Niby pewna robota, czysta, ale wiadomo – wystarczy, że jakiś głupi pies na klatce zaszczeka, a człowiek może wpaść. A i na ulicy roweru ukryć się nie da. Ja tam wolę mniejsze fanty.
W warsztacie oferują dwa tysiaki na czarno…
Ale zrobiłem swoje, i fakt, Kulawy Maciek nawet mi coś tam odpalił. Oczywiście grosze, gdybym skręcił ten rower dla siebie, to miałbym pełną kieszeń. Ale co było robić?
Matka też mi głowę suszyła, że się za taki fach wziąłem.
– No jak? Po ojcu przecież odziedziczyłem – próbowałem żartować, wcinając gorącą grochówkę.
– I jak ojciec siedzieć pójdziesz, tak? – złapała się pod boki.
– Matka, o co ci chodzi? – zapytałem zły, bo się poparzyłem.
– O to, że trzeba się było uczyć. I wtedy uczciwą pracę byś znalazł! – naskoczyła na mnie.
– A czego niby miałem się nauczyć? – prychnąłem. – Co tu da się robić? Samochodówkę skończyłem, i co? Tomek mi w warsztacie robotę daje za dwa tysiące. Jak ja za to przeżyję?
– Teraz za dwa tysiące, potem by ci dołożył – upierała się mama.
– Tak, chyba w gębę – wzruszyłem ramionami. – Matka, jest jak jest. Taki mam zawód, i tyle. A u ojca byłaś?
– Byłam – wzruszyła ramionami i zabrała talerze. – Apelację chce składać. A na papugę skąd wziąć?
– A ma chociaż szansę wygrać? – zainteresowałem się.
– Mówi, że ma – powiedziała. – Andrzej się podobno wybronił.
Andrzej to kumpel ojca, razem wtedy wpadli na robocie. Co prawda dowodów przy nich nie znaleźli, ale przecież obydwaj mają na policji całą książkę, nie tylko kartotekę. Przymknęli ich, i tyle. Coś tata mówił, że sprawa była poszlakowa. Pewnie na tym chce się oprzeć.
– No, to spróbować trzeba – powiedziałem, wstając. – Dobra, idę się rozejrzeć. Chłopaki mówili, że Maciek ma klienta dobrego, chętnych do roboty teraz szuka.
– Źle się to skończy – mama pokręciła głową, ale mnie nie zatrzymywała.
Wiedziała, że i tak pójdę, a zresztą, co miałem robić? Za coś trzeba żyć.
Powiem wam, że gdybym wiedział, że mogę pracować i mieć kasę, to ja bym wcale nie kradł. Ja nawet nie wiem, czy to lubię. Robię, bo robię – ojciec kradł, ja kradnę. Jak wielu tutaj. A w warsztacie to Tomek na czarno mnie chciał zatrudnić, i to za marne grosze. Cały dzień od rana do nocy w smarach miałem siedzieć, harować jak wół, i co bym z tego miał? Wielkie nic! Matce na czynsz bym oddał, do garnka coś wrzucił, i tyle. A ze swojego fachu to coś tam zawsze więcej wyciągnę.
Obym nie skończył jak ojciec...
Ale to ciężki zawód. Naprawdę. Trzeba i oko, i nerwy mieć mocne, żeby nie wpaść. Czasem, gdy towar jest nagrany, to tylko idę na robotę, oddaję zamówiony towar i spokojna czaszka. Ale to rzadko. Najczęściej sam szukam, a to zajmuje czas. No i nie zawsze jest łatwo. A jak już znajdę, to potem trzeba robotę przygotować. Najczęściej w nocy albo nad ranem, bo najbezpieczniej. A znów jak włam na chatę robić, to w ciągu dnia, gdy klientów nie ma, bo pracują. Tak to się robi.
Ten włam do dobra fucha, ale niebezpieczna. Tu już trzeba być ekspertem i fachowcem, żeby wejść, śladów nie zostawić i jeszcze zabrać szybko to, co coś warte. Bo nie wszystko da się opylić. A czasu mało, nie będę przecież w mieszkaniu stał i oglądał, co zabrać! Wielu ludzi ma teraz alarmy, zawsze się też jakaś wścibska sąsiadka trafi. Poza tym, swoich przecież okradał nie będę, na miasto by trzeba jechać. Więc na chaty to ja rzadko idę, chyba że chłopaki mają coś nagrane i mnie zabiorą.
Sam mniejsze rzeczy organizuję. Radia, telefony, laptopy. Najchętniej z wozów wyciągam, bo ludzie to debile, na zakupy idą, a torba w samochodzie zostaje. Leży i niemal prosi, żeby brać. To biorę. Ale robota to dopiero połowa. Bo przecież muszę to potem opylić.
I właśnie tutaj jest problem. Na bazarku z towarem nie stanę, zachwalać go nie będę. Wiem, kto takie trefne rzeczy skupuje, ale – jak teraz – zawsze się trafi, że nie wezmą. Zdzisiek jest na celowniku, to wiadomo, że przez najbliższe dni ode mnie nic nie przyjmie. A inni takich cen nie dają… Poza tym, to zawsze strach – paser musi być zaufany, żebym sam siebie nie wydał. Mało to chłopaków tak właśnie wpadło?
Zostaje Kulawy Maciek, ale on nie jest honorny. Swoich okrada, chłopaków cygani. Wszyscy wiedzą, jak jest, ale gdy nóż na gardle, to i tak do niego idą. I on to wie, że zawsze ktoś mu coś przyniesie – i żyłuje dalej. Od pijaczków też bierze, bo tym to wszystko jedno za ile towar idzie, byle na flaszkę i zagrychę było.
Oj, powiem wam, że ciężki to jest kawałek chleba, naprawdę ciężki. A i kokosów wcale nie da się na tym zbić, jak kiedyś. Może z czasem, jak się wyrobię, mistrzem będę i na chaty będę chodził, to i w kieszeni mi coś zaciąży. Ale na razie muszę się małymi rzeczami zadowolić, towar szybko z rączki do rączki przerzucać. I liczyć na to, że mnie nie zameldują obok tatusia…
Czytaj także:
„Sąsiadka to żona celebryty. Ma kasy jak lodu, ale dla sportu kradnie w spożywczaku. Przyłapałam ją na gorącym uczynku”
„Gdy ja bawiłem się na weselu syna, złodzieje plądrowali mój dom i kradli koperty. Boje się, że zrobił to ktoś z rodziny”
„Mąż chciał, żebym... kradła. Mówił, że będziemy żyli jak królowie, ale co to za życie z takimi wyrzutami sumienia?”