Ukradkiem wyjęłam telefon i zerknęłam na wyświetlacz. Jasna cholera, wciąż zero zasięgu!
– Po co zeszliśmy nad wodę? – zapytał Kacper tonem zwiastującym marudzenie.
Bo od stuleci ludzie osiedlali się nad brzegami, a twoja mama nie ma pojęcia, gdzie jesteście, i ma nadzieję, że w ten sposób wrócicie na łono cywilizacji? Może nawet do wsi, tam również płynie rzeka, choć nie wiadomo, czy ta sama…
No nie, tego mu nie powiem
Ostatnie, czego mi teraz brakuje do szczęścia, to spanikowany siedmiolatek.
– Gdy byłam mała i przyjeżdżałam tu do cioci na wakacje, wszyscy opowiadali o skarbie – zaczęłam tajemniczym tonem i mały natychmiast nadstawił uszu. – Podobno wieźli go piraci, spławiając się łodzią znad morza w głąb lądu. Chcieli ukryć wszystko w jednej ze swoich skrytek, ale napadli ich zbójcy, wywiązała się bitwa, skarb fik! – do wody – i tyle go widzieli. A skoro już nazbieraliśmy tyle grzybów – potrząsnęłam koszykiem – i wracamy do domu, uznałam, że możemy się za nim rozejrzeć.
– Bo mamy dzisiaj szczęście, prawda?
To akurat jeszcze się okaże, pomyślałam, ale skinęłam głową. Zachciało mu się siku, mnie od razu też, więc weszliśmy trochę głębiej w las. I proszę, jakieś ruiny, pewnie po starym niemieckim gospodarstwie. Czyżby szczęście jednak nam sprzyjało i jakaś wieś była blisko?
– Patrz pod nogi – pokazałam synkowi resztki murów. – Ciekawe, co tu mogło być?
– Baza tych zbójców, którzy napadli piratów? – kombinował. – Czuję, że zaraz coś znajdziemy, mamo. Wracajmy na brzeg!
Szliśmy i szliśmy. Telefon wciąż nie miał zasięgu, grzyby robiły się coraz cięższe. Podobnie jak czekoladowy batonik, zostawiony na czarną godzinę, która, sądząc po słońcu opadającym coraz niżej, była blisko.
– Tata się zdziwi, jak po nas przyjedzie – powiedział Kacper. – Tyyyle nazbieraliśmy! A jak jeszcze przyniesiemy złoto i brylanty…
O tej godzinie pewnie już czeka na nas u ciotki, pomyślałam. Popija kawkę, zajada ciasteczka i nawet do głowy mu nie przyjdzie, żeby wyruszyć na wyprawę ratunkową. No i po co opowiadałam mu te historyjki o złocie piratów?! Rozżaliłam się trochę i już byłam bliska sięgnięcia po batonik, gdy Kacper wrzasnął:
– Skarb, mama! Skarb piratów!
Podskakiwał jak piłka, pokazując jakiś bury kształt w nadrzecznych krzakach. O, cholera, zdążyłam pomyśleć, a już ciągnął mnie do brzegu, gdzie zaczepiony o gałęzie tkwił spory worek z burego plastiku.
Toś sobie, głupia babo, narobiła bigosu...
– Jakieś śmieci, synu – próbowałam zbagatelizować znalezisko. – W czasach piratów nie było jeszcze folii. Szkoda czasu i atłasu, idziemy!
– Oglądałem z tatą film i mieli właśnie takie worki – zaparł się mały. – Do trzymania złotych monet, o!
– To na pewno nie był dokument – burknęłam, zastanawiając się jednocześnie, co możemy znaleźć w torbie.
Kacper nie może być przy otwieraniu. Nie ma mowy.
– Zostajesz tutaj i mnie ubezpieczasz – poinstruowałam go. – Wiesz, to może być WSZYSTKO.
– Wszystko? – spojrzał wielkimi oczami.
– Tak, nawet niewypał. W każdym razie nie ruszaj się na krok.
Chyba nie wiedział, co to „niewypał”, bo i skąd? Dość, że i tak był przejęty i grzecznie usiadł na zwalonym pniu. Zeszłam powoli ku wodzie i sięgnęłam po worek. Za ciężki na kocięta, chyba że dołożono kamień. Ale nie, kształt w środku był zwarty i regularny.
– Mamo – Kacper już nie mógł się doczekać. – Idziesz?
Sięgnęłam do kieszeni po nóż na grzyby i przecięłam trytytki zamykające torbę.
– Zaraz, synu – wpatrywałam się z niedowierzaniem w nadruk na wewnętrznym worku, tym razem parcianym.
– I co, i co? – gorączkował się syn. – Złoto piratów?
Rozcięłam płótno, jak szaleć, to szaleć. Moim zdumionym oczom ukazały się paczki banknotów. Wysokie nominały euro.
– Eee, pieniądze – jęknął z zawodem Kacper, który znienacka pojawił się tuż obok.
Położyłam palec na ustach i rozejrzałam się dookoła. Jasna cholera! Nie dość, że jestem z dzieciakiem Bóg wie gdzie, a zaraz zapadnie zmrok, to jeszcze mam w ręku łup z jakiegoś napadu. Już go przecież nie odłożę, skoro zniszczyłam zamknięcie. Wróciliśmy z Kacprem do zwalonego pnia na górę. Wysypałam nasz grzybowy urobek z koszyka, wsadziłam tam torbę z kasą i zasypałam z powrotem darami lasu.
– Idziemy, Kacper. Jakbyś kogoś zobaczył, zaraz mów. A o tym – pokazałam koszyk – ani słowa!
– Tajemnica? – upewnił się.
Potaknęłam, złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą.
Co robić?
Policja na pewno już tego szuka, skoro był napad. Bandyci też. Co to auto z przyciemnianymi szybami robi na wiejskiej drodze? Najpierw zobaczyliśmy wydeptaną dróżkę, potem metalową siatkę, a chwilę potem obudził się mój telefon. Wróciliśmy do cywilizacji, ale co z tego, skoro mamy pod grzybami łup z napadu i tylko czekać, aż jakiś gangster nas znajdzie! Kto wie, czy już nas nie obserwują? Rozejrzałam się trwożnie. Gdzieś zamuczała krowa, czyli zbliżaliśmy się do wsi. Gdy zobaczyłam z daleka wieżę kościoła, wiedziałam, że jesteśmy prawie na miejscu. I wtedy pojawiło się auto. Duże, czarne, z przyciemnionymi szybami. Co robiło na polnej drodze?
– Auć, boli! – Kacper szarpnął dłonią.
– Cicho – ścisnęłam go jeszcze mocniej. – Nie gap się tam, idziemy.
Wpadałam w paranoję czy faktycznie samochód zwolnił i ktoś nam się przyglądał? Gdy odjechał, sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam na policję. Pies drapał kasę; skoro jest z banku, pewnie i tak mają spisane numery serii. Nie bardzo mogłam się dogadać, ale w końcu połączenie trafiło gdzieś, gdzie potraktowano mnie serio.
– Natychmiast będziemy – usłyszałam, gdy podałam adres ciotki. – Proszę zamknąć drzwi i nie ruszać się z domu.
Najpierw, kolego, to ja muszę tam dojść, burknęłam.
– Idziemy, chłopie – zarządziłam.
– Oddamy te pieniądze panom policjantom? – upewnił się.
– Albo paniom policjantkom – uściśliłam. – Nie są nasze, Kacper.
Nawet nie dyskutował, co napełniło mnie dumą, że dobrze go wychowaliśmy. A może po prostu kupa papierów kręciła go mniej niż złoto i brylanty?
Kiedy dotarliśmy, przed domem już stał radiowóz
– Coś ty narobiła, Kaśka?! – naskoczył na mnie mąż. – Policja na ciebie czeka!
– Sama ich wezwałam – oświeciłam go. – I też się cieszę, że cię widzę.
Bardzo był rozżalony, że musiał zostać za drzwiami pokoju, ale chyba Kacper opowiedział mu nasze przygody, bo gdy już policja spisała protokół i zabrała pieniądze, od razu rzucił się z pretensjami.
– Masz rozum, kobieto? Tyle kasy oddałaś? Mogliśmy żyć jak królowie.
– Masz na myśli Ludwika XVI? – postukałam się w czoło. – Nie wiesz, co się dzieje z ludźmi, którzy okradają bandytów?
– Dobrze postąpiłaś – poparła mnie ciotka. – Kradzione nie tuczy.
Bartek machnął ręką i poleciał do auta, rzucając, że dłużej na nas czekać nie będzie. No i wracamy. Kacper śpi na tylnym siedzeniu, obrażony mąż się nie odzywa zza kierownicy. A ja myślę, że miałam szczęście. Mogliśmy przecież wciąż błądzić po lesie, coraz bardziej głodni i wystraszeni. Znaleźliśmy skarb, oddaliśmy, komu trzeba. Kto wie, może nawet jakieś znaleźne dostaniemy? W sumie powinniśmy, nie? To dopiero Bartek by zrobił wielkie oczy!
Czytaj także:
„Mój mąż kradł i kłamał przez lata. Dziś dzieci i wnuki do niego lgną, bo jest bogaty. A ja? Zostałam sama z marną emeryturą”
„Mąż zdradził nie tylko moje zaufanie, ale całej rodziny. Kradł pieniądze mojego brata, gdy powierzył mu opiekę nad firmą”
„Mam bogatego męża, ale dla rozrywki kradnę w sklepach. Boję się, że kiedyś wpadnę, jednak to silniejsze ode mnie”