„Sąsiadka to żona celebryty. Ma kasy jak lodu, ale dla sportu kradnie w spożywczaku. Przyłapałam ją na gorącym uczynku”

kobieta, która kradnie w sklepie fot. Adobe Stock, pressmaster
„– Zamykam drzwi – wyjaśniłam zdziwionej dziewczynie. – Chyba, że chce pani, żeby ktoś tu wszedł i posłuchał, o czym rozmawiamy. Bo ja chciałam zapytać, kiedy ureguluje pani rachunek za te rzeczy, za które… zapomina pani czasem zapłacić. Ostatnio na przykład za wędzonego łososia. I za te pralinki, które ma pani teraz w torebce”.
/ 27.09.2022 08:30
kobieta, która kradnie w sklepie fot. Adobe Stock, pressmaster

Kiedy Jurek wrócił z Niemiec, z zarobionymi tam pieniędzmi, zdecydowaliśmy, że zainwestujemy je we własny biznes. Postanowiliśmy otworzyć sklepik spożywczy. Znalazłam osiedle, gdzie nie było praktycznie żadnej konkurencji, wynajęliśmy lokal i przez pierwsze dwa lata funkcjonowaliśmy bardzo dobrze. Problemy zaczęły się, kiedy dosłownie po drugiej stronie ulicy otworzono supermarket z sympatycznym owadem w nazwie.

– Musimy teraz jeszcze bardziej zabiegać o klientów – tłumaczyłam mężowi i synowi. – Pamiętajcie, klient to nie tylko nasz pan, to także nasz przyjaciel. Ludzie muszą się u nas dobrze czuć, trzeba zapamiętywać, co lubią, pytać jak im smakowało to, co ostatnio u nas kupili. Nie możemy konkurować z supermarketem cenami, ale możemy sympatycznym podejściem do klientów.

Zarówno Jurek, jak i Szymon bardzo się starali. No i ja także. Zawsze miło witaliśmy klientów, żartowaliśmy z nimi, sprowadzaliśmy ich ulubione produkty… Ale niestety, i tak spora część wolała kupować w wielkim sklepie, gdzie byli traktowani anonimowo, za to płacili nieco mniej.

Kradzież w naszym sklepie? To niemożliwe!

Poszłam tam raz, na zwiad. Owszem, podobał mi się duży wybór i korzystne ceny, ale bardzo stresowały mnie rozmieszczone w każdym kącie kamery i przyglądający mi się ochroniarze w uniformach przypominających policyjne mundury.

– W lepszych sklepach to przynajmniej chodzą w garniturach – mruknęłam do męża w domu. – A tam człowiek czuje się, jakby już był złodziejem w sali przesłuchań…

Oczywiście u nas nie było monitoringu. Klienci musieli czuć się swobodnie, zresztą nigdy nie zdarzyło się, żeby coś zginęło z półki. Do czasu…

– Mamo, ile mieliśmy opakowań szynki parmeńskiej? – zapytał pewnego razu syn, podnosząc się znad lady chłodniczej.

– Tej drogiej? – przypomniałam sobie rarytas, który sprowadzaliśmy specjalnie dla kilku wymagających klientów. – Zamówiłam sześć. Rano rozłożyłam. A co?

– Nic… Tylko jestem pewien, że dzisiaj jej nie sprzedawałem, a jest tylko pięć paczek.

Machnęłam na to ręką. Szymon pewnie nie pamiętał, że sprzedał tę szynkę. Ale on się uparł i w wolnej chwili sprawdził wszystkie rachunki nabite od rana.

Nie ma. Ktoś ją zwinął – oznajmił szeptem.

– Szynkę?! – syknęłam.

– Nie szynkę, tylko dwanaście złotych – poprawił z prychnięciem.

Fakt, tyle kosztowała paczka w detalu. Może i niedużo, ale chodziło o sam fakt…

Nie mogłam uwierzyć, że w naszym sklepiku doszło do kradzieży. Przecież to było nowe, eleganckie osiedle, mieszkali tu dość zamożni ludzie, często po pracy zajeżdżali swoimi samochodami za kilkadziesiąt tysięcy, by kupić mleko na śniadanie.

– Nie ma sensu chodzić po supermarkecie za jogurtem i kajzerkami – mówiły klientki. – Jasne, duże zakupy to tak, ale u pani, pani Krysiu, to się wszystko tak szybciutko kupuje! I do tego zawsze ma pani świeże warzywa i owoce, a w tych wielkich sklepach to nie wiadomo, ile co leży…

No i były u mnie rzeczy, których nie dostałoby się w sklepie na B. Niemieckie słodycze, lody, ekologiczny łosoś w plastrach.

– I jeszcze łososia – powiedziała właśnie pani Karolina, efektowna trzydziestolatka, po czym przesunęła go po ladzie w moją stronę.

Działało to tak: klient brał, co chciał, z półek, a potem podchodził do kasy i stawiał koszyk, żebym go mogła podliczyć zakupy. Niektórzy jednak nie chcieli targać koszyków i przynosili drobne zakupy w rękach, właśnie jak ta ładna blondynka, do której zresztą ukradkiem wzdychał mój syn.

Przecież stać ją te produkty...

– Daj sobie spokój! – fuknął raz na niego ojciec. – Wiem, gdzie ona mieszka. W tamtym bloku, na parterze. Wychodziła kiedyś ze swoim facetem, chyba z mężem. Poznałem go, to gość z telewizji! Myślisz, że jak jest z kimś takim, to w ogóle cię zauważy?

No więc naszą klientką była celebrytka, a przynajmniej partnerka celebryty. Tym bardziej było mi miło, że kupuje łososia u mnie, a nie w drogich delikatesach.

– Pięćdziesiąt dwa, dwadzieścia, pani Karolino – powiedziałam uprzejmie, pakując jej zakupy do siatki.

Zapłacę kartą – uśmiechnęła się i sięgnęła do torebki…

I wtedy coś zobaczyłam. Charakterystyczny fiolet opakowania czekolady Milka. To było bardzo dziwne, bo kilka minut temu pani Karolina stała przy półce ze słodyczami i oglądała właśnie te czekolady. Po co je oglądała, skoro już wcześniej miała taką w torebce? A może…

Przypomniałam sobie paczkowaną wędlinę. Ją też łatwo wsunąć do damskiej torebki, a przecież nikt u nas nie patrzy klientom na ręce. Postanowiłam baczniej przyglądać się pani Karolinie, choć oczywiście nie dałam nic po sobie poznać.

– Dziękuję i życzę miłego dnia – pożegnałam ją uprzejmie.

Dwa dni później znowu przyszła. Przywiązała przed sklepem psa i zaczęła brać towar z półek. Udawałam, że przecieram butelki z winami i, stojąc tyłem, obserwowałam ją w wypukłym szkle. Nie do wiary! Pani Karolina wzięła dwie paczki migdałów, po czym szybkim ruchem wsunęła jedną z nich do torebki, a drugą odłożyła na miejsce. Potem, jak gdyby nigdy nic, podeszła do kasy i zapłaciła za kilka innych produktów.

Byłam zszokowana! Dlaczego kobieta, która mieszka w apartamencie za milion i jeździ mercedesem, kradnie drobiazgi w moim sklepiku? Przecież stać ją na te migdały, czekoladę i wędlinę.

– Nie wiem, może to kleptomanka – prychnął mąż. – Jednak musimy coś z tym zrobić!

– Ale co? – nie miałam pomysłu.

– Monitoring odpada, klienci poczują się urażeni. A przecież nawet jak zobaczymy, że znowu kradnie, nie możemy jej kazać otworzyć torebki!

– To może wezwiemy wtedy policję?

– Oszalałeś! – aż się zachłysnęłam.

– Wzywać policję na klientkę?! Równie dobrze możesz podpalić sklep! Albo wywiesić tabliczkę „Nienawidzimy naszych klientów, idźcie do supermarketu”.

– Słuchajcie… – odezwał się milczący dotąd Szymon. – Mnie się nie chce wierzyć, że ona kradnie…

– Bo się w niej zadurzyłeś! – wpadł mu w słowo Jurek.

– Czekaj, tato, nie skończyłem! – żachnął się syn. – Nie wierzę w to, ale możemy to sprawdzić. Zawsze jesteśmy w sklepie w dwie osoby, więc jak przyjdzie pani Karolina, to jedna osoba będzie na kasie, a druga się schowa na zapleczu z kamerą…

Postanowiłam z nią sobie pogadać

Uznaliśmy, że pomysł jest całkiem niezły. Należało po prostu nagrać całą wizytę pani Karoliny, żeby mieć ewentualne dowody.

– Masz to? – zapytałam syna kilka dni później. – Jestem pewna, że zwinęła łososia! Normalnie wsunęła go do torebki!

Niestety materiał dowodowy tego nie potwierdził. Na filmie pani Karolina stała tyłem, a torebkę miała z przodu, tak jak to było widać z zaplecza.

– No to nie wiem, co dalej… – westchnął Jurek. – Ona niedługo wyniesie nam cały sklep!

Wiedziałam, że ani mąż, ani syn nic z tym nie zrobią. Ta klientka była naprawdę atrakcyjna. Widziałam, jak działała na mężczyzn – wszystkich onieśmielała jej uroda i praktycznie jedli jej z ręki. Ale ja jakoś byłam niewrażliwa na jej wdzięki.

– Dziękuję i życzę miłego dnia – powiedziałam do niej grzecznie przy kolejnej wizycie. – Ach, pani Karolino, chciałabym jeszcze o coś panią zapytać. Mogę?

Byłyśmy w sklepie same, ale na wszelki wypadek przekręciłam klucz w drzwiach.

Co pani robi? – zmarszczyła czoło.

– Zamykam drzwi – wyjaśniłam. – Chyba, że chce pani, żeby ktoś tu wszedł i posłuchał, o czym rozmawiamy. Bo ja chciałam zapytać, kiedy ureguluje pani rachunek za te rzeczy, za które… zapomina pani czasem zapłacić. Ostatnio na przykład za wędzonego łososia. I za te pralinki, które ma pani teraz w torebce.

– Co takiego? – zachłysnęła się. – Jak pani śmie! To ja przychodzę tu, żeby was wesprzeć, żebyście nie zbankrutowali, choć mam obok supermarket. A pani mnie od złodziejek wyzywa?! Ja tego tak nie zostawię!

– Spokojnie – uśmiechnęłam się. – Nie użyłam słowa „złodziejka”. Zakładam, że jest pani bardzo zajętą osobą i czasem pani o czymś zapomina. Na przykład o podaniu mi przy kasie wszystkich artykułów. Te pralinki kosztują 18 złotych. Płaci pani gotówką czy kartą?

Wściekła się jeszcze bardziej i zażądała wypuszczenia ze sklepu.

– Zaraz zadzwonię na policję, że mnie tu pani bezprawnie przetrzymuje! – zagroziła. – A mój mąż pracuje w telewizji! Wykończymy was, zobaczy pani! Będziecie musieli zwinąć ten swój nędzny biznesik!

– Proszę zadzwonić – ledwie trzymałam nerwy na wodzy. – Chętnie pokażę policji nagranie. Mąż też może obejrzeć.

– Jakie nagranie? – nagle przestała krzyczeć.

– Z kamery. Syn nagrał panią wczoraj. Przy tym łososiu. Wszystko pięknie widać. Może pani zadzwonić po męża, to też sobie obejrzy.

Taka ładna, a złodziejka...

Blefowałam, ale co miałam zrobić? Miałam przeciwko sobie rozwścieczoną, wpływową kobietę, która obiecała mnie zniszczyć.

– Wie pani… właściwie to ma pani rację – zaczęła zupełnie innym tonem. – Rzeczywiście jestem zajęta i zdarza mi się zapominać o różnych rzeczach. Mogłam zapomnieć zapłacić za tego łososia. Tu jest sto złotych. Proszę nie wydawać mi reszty.

Zachowałam kamienną twarz i nie wzięłam banknotu. Bałam się, że to jakiś podstęp. Sto złotych za łososia?

Niech to będzie na koszt firmy – powiedziałam uprzejmie. – Nie użyjemy nagrania, ale mam prośbę: proszę tu więcej nie przychodzić. I nie radziłabym psuć nam opinii wśród sąsiadów – dodałam. – Będziemy wiedzieli, kto za tym stoi, jeśli ubędzie nam klientów.

Otworzyłam drzwi i patrzyłam jak kobieta odchodzi. Szła szybko, ale widziałam, że trzęsą jej się nogi. „Skoro się tak zdenerwowała, to chyba mi uwierzyła” – pomyślałam.

– Ale przecież tak naprawdę nic na nią nie mamy – jęknął mąż, kiedy mu opowiedziałam, co zrobiłam. – Jak weźmie prawnika i nas oskarży…

– Nie weźmie – stwierdziłam stanowczo. – Ma sławnego męża, nie mogą sobie pozwolić na skandal. Kto by pomyślał, że taka zamożna, elegancka kobieta może kraść żywność w osiedlowym sklepiku – westchnęłam.

– No… – zadumał się syn. – A tak mi się podobała. Taka ładna i złodziejka.

Spojrzeliśmy z Jurkiem na jego smętną minę i wybuchnęliśmy śmiechem. A sformułowanie „taka ładna i złodziejka” jeszcze długo było naszym prywatnym, rodzinnym żartem, kiedy coś nas niemile zaskakiwało.

Czytaj także:
„Mąż wprowadzał w domu pruski dryl. Był oschły, zasadniczy, przemocowy. Przeżyłam szok, gdy odkryłam, że córka się go boi”
„Wanda bardzo mi się podobała, była piękna, elegancka i miła. Miała tylko jeden feler: zarabiała więcej ode mnie”
„Zarobiliśmy dolary za granicą i kasa uderzyła nam do głowy. Kupiliśmy nowe mieszkanie, które dziś czyści nam portfele”

Redakcja poleca

REKLAMA