Kiedyś, jeszcze jako dwudziestolatka, naiwnie wierzyłam w miłość. Wydawało mi się, że spotkam rycerza na białym koniu, a on otoczy mnie swoim męskim ramieniem i już zawsze będziemy razem. Szczęście miało nas prowadzić ku samym sukcesom, dzięki czemu życie mogłoby nas zwyczajnie rozpieszczać. Tyle tylko, że Karol okazał się raczej ropuchą niż księciem czy jego walecznym pomocnikiem.
Byłam młoda i głupia
Z początku byłam podekscytowana, że jakiś facet w ogóle się mną zainteresował. Starszy o dwa lata, lubiany na studiach – no po prostu dusza towarzystwa! A to, że nie uczył się najlepiej i ledwie zaliczał kolejne semestry? Wydawało mi się, że jest taki beztroski i uroczo zbuntowany, a jego luźny styl życia mi imponował. Nie wiedziałam tylko, że dorosłość wygląda nieco inaczej.
Ostatecznie wylądowałam w miejskiej bibliotece, a Karol? Cóż, Karol wiecznie czegoś szukał, bo według niego, pracy nie było. Ani w mieście, ani w okolicy, ani nawet zdalnie.
– Daj mi spokój – burczał, gdy zwracałam mu uwagę, że zamiast przeglądać ogłoszenia o pracę, on leży rozwalony na kanapie i ogląda telewizję. – Nic nie ma. Od roku się przecież w to wgapiam!
– Może szukaj w pokrewnych branżach? – zasugerowałam. – Ja wiem, że chciałeś pracować w wydawnictwie, ale… przecież można robić tyle innych rzeczy. Możesz poszukać pracy przy pisaniu tekstów na strony internetowe albo…
– Wiesz, ile za to płacą? – obruszył się. – To już ty więcej w tej swojej bibliotece zarabiasz!
I na tym zwykle kończyła się nasza rozmowa – ja odpuszczałam, a on wracał do przerwanego „seansu”.
Żyłam bez większej refleksji
Lata mijały, a u nas nic się nie zmieniało. Może tylko to, że ja w końcu awansowałam i zostałam dyrektorką biblioteki. Jakoś tak się poukładało, na miejscu wszyscy mnie lubili, a ja wreszcie czułam, że robię coś, do czego jestem stworzona. Tyle tylko, że wciąż wracałam do domu, gdzie przed telewizorem nadal zalegał mój mąż. Kanapa się postarzała, poplamiła, a on nie dawał jej dotknąć. Była jego królewskim tronem i nie chciał słyszeć nawet o wymianie obicia.
Stałej pracy nigdy nie miał. Czasem łapał jakieś fuchy od kolegów, niekiedy któryś z litości dawał mu coś na zlecenie. Nie potrafił się nigdzie zaczepić, twierdził zresztą, że etat by go ograniczał. Właściwie, to twierdził tak na początku, bo ostatnio nawet za bardzo nie rozmawialiśmy. On przyrósł do kanapy, praktycznie w ogóle się stamtąd nie ruszał.
A ja? Cóż. Przynosiłam pieniądze do domu, prałam, sprzątałam i… tak. Nic z tego nie miałam. Właściwie to wolałam nawet przesiadywać w pracy niż w mieszkaniu. Tam przynajmniej czułam, że mogę odetchnąć. Że wszystko to robię po coś i dla kogoś, a kolejne dni mają sens.
Któregoś grudniowego popołudnia nie wytrzymałam i uległam namowom najbliższej przyjaciółki. Ta już od dłuższego czasu próbowała mnie wyciągnąć na jakieś ciacho do kawiarni, ale uparcie odmawiałam, tłumacząc się brakiem czasu i obowiązkami.
– No daj spokój – mruknęła zirytowana, gdy znowu próbowałam uciec w swoją stronę. – Zaraz będą święta, ten coroczny kocioł, ciasta, zupy, ryby, prezenty i nie wiadomo co jeszcze. Chodź chociaż na moment. Rozerwiesz się i pogadamy.
Mam całe życie przed sobą
No i tak wylądowałyśmy w uroczej kawiarence na skraju mojego osiedla. Nie powiem, tego mi właśnie było trzeba – aromatycznej, gorącej kawy, którą ktoś przygotował za mnie.
– A jak tam Karol? – padło w końcu z ust Olgi. Tak, tego pytania obawiałam się najbardziej. – Znalazł jakąś pracę?
Machnęłam ręką.
– On już dawno nie szuka – przyznałam niechętnie. – Twierdzi, że nic nie ma w jego branży.
Przyjaciółka pokręciła głową z wyraźnym niesmakiem. Było mi głupio, ale co miałam zrobić?
– Ja to się tobie dziwię, że ty z nim jeszcze jesteś.
Parsknęłam cichym śmiechem.
– A gdzie niby mam pójść? – spiłam trochę pianki z kawy. – To przecież mój mąż.
– Małżeństwo nie jest wieczne – zauważyła. Popatrzyła mi prosto w oczy, aż się jakoś dziwnie poczułam. – Masz całe życie przed sobą, Aga! Nie marnuj go na tego lenia i nieroba!
Popatrzyłam na nią, niezdecydowana.
– Nad czym ty myślisz?! – ofuknęła mnie. – Przecież ty go nawet nie kochasz, a on odbiera ci całą radość z życia! Ty jesteś taka fajna babka, wokół tylu innych, naprawdę fajnych facetów, a ty się z tą zakałą musisz zadawać! Uwolnij się od niego! Niech sobie dalej żyje w tym swoim nieróbstwie, ale dlaczego ty masz harować za niego?
Przygryzłam wargę.
– No ale… wyrzucić go z domu? Tak teraz? – pokręciłam głową. – Zaraz przecież święta…
– I bardzo dobrze! – skwitowała Olga. – Pora zrobić wreszcie porządek! Raz w życiu zrobisz coś dla siebie i pozbędziesz się niepotrzebnych elementów z domu!
To była trudna walka
Do domu wracałam trochę zgnębiona. Rozumiałam, co miała na myśli Olga, ale… wciąż się wahałam. Miała rację – naprawdę nie kochałam już Karola. Mało tego, byłam niemal pewna, że on też nie żywi do mnie żadnych cieplejszych uczuć. Tyle że… jakoś tak przywiązałam się do obecnego stanu rzeczy. To wciąż był mój mąż, w którym zakochałam się kilkanaście lat temu.
Choć wiedziałam, że decyzja o rozstaniu byłaby rozsądna, nie potrafiłam się przemóc. Rozum walczył we mnie z pewnego rodzaju przyzwyczajeniem. Nie znałam innego dorosłego życia niż to u boku Karola. Tyle tylko, że trudno było to nazywać „życiem u boku” – raczej nadskakiwaniem, sprzątaniem i służeniem, w zamian za które nie usłyszałam ani jednego „dziękuję”. Wciąż jednak było mi go trochę żal. Nie radził sobie z obecną sytuacją. Nie potrafił się odnaleźć w życiu zawodowym, pewnie czuł coś w stylu bezradności. Czy mogłabym być dla niego aż tak okrutna?
Kiedy weszłam do domu, jak zwykle grał telewizor. Karol leżał na kanapie, a kiedy drzwi się za mną zamknęły, nawet nie uniósł głowy. Wokół niego leżało pełno śmieci i porozrzucanych ubrań, które jak zwykle nie trafiły do kosza w łazience. On natomiast z zaangażowaniem zmieniał kanały. I wtedy, dokładnie w tamtej chwili, wszelkie wyrzuty sumienia przestały mieć znaczenie.
Zrobiłam to!
– Wiesz co, Karol, mam dość – oświadczyłam, stając w progu salonu. – Zabierasz swoje rzeczy i się wyprowadzasz.
Mąż popatrzył na mnie w zdumieniu – jakby dopiero teraz zobaczył mnie naprawdę. Wcześniej ciekawił go wyłącznie telewizor. Dopiero te beznamiętne słowa, które wypowiedziałam najbardziej stanowczym tonem, na jaki było mnie stać, zadziałały. A on wciąż nie dowierzał. Nie rozumiał, że wraz ze starym meblem i szkodliwymi nawykami, wyrzucam z domu także zbędny balast, jakim był od dawna. W końcu święta do czegoś zobowiązywały.
– O czym ty mówisz, Aga? – wybełkotał.
– Żadne „Aga”! – ucięłam. – To mój dom. Wiesz dobrze, że odziedziczyłam go po babci. Poza tym, to ja opłacam rachunki, sprzątam i naprawiam wszystko, co się zepsuło! Mam cię dość i chcę rozwodu. Dlatego zabieraj swoje rzeczy i wynocha!
Karol wstał i rozejrzał się niepewnie po pokoju, chyba dalej nie do końca rozumiejąc.
– Tego rupiecia też zabieraj. – Wskazałam na kanapę. – Psuje mi wystrój.
Dawno nie miałam tak udanych świąt. Wigilię spędziłam co prawda sama, ale na pierwszy dzień świąt wpadła Olga z mężem i córeczką. Było trochę śmiechu, babskich pogaduszek i swobodnej atmosfery. Pierwszy raz nie musiałam się też wstydzić obecności męża, który siedział na swojej zniszczonej kanapie w rozciągniętym dresie.
Teraz zaczynam wszystko od nowa. Mam spokój, czyste mieszkanie i zdecydowanie mniej obowiązków domowych. Choć trochę mnie to zdziwiło, Karol nawet nie zadzwonił. Myślałam, że będzie próbował wrócić, szukać na mnie sposobu, ale w ogóle straciłam z nim kontakt. Nie, żebym się mocno przejmowała, ale to było coś nowego. Może wreszcie się ogarnął i coś ze sobą zrobił?
Olga namawia mnie, żebym poszukała sobie kogoś, ale ja na razie daję sobie czas. Wolę skupić się obecnie na sobie i na pracy. A jeśli po drodze spotkam jakiegoś miłego przystojniaka, koniecznie z własną pensją, to czemu nie?
Agnieszka, 38 lat
Czytaj także:
„Zazdrościłam koleżance z biura drogich butów i torebek. Potem odkryłam tajemnicę i zaczęłam jej współczuć”
„W Wigilię tułałam się od domu do domu. Zjadłam 5 kolacji, bo moja rodzinka zamiast się radować, odwala jakąś szopkę”
„Przez 40 lat użerałem się z tym samym wrednym sąsiadem. Jedno zdarzenie sprawiło, że zrozumiałem, ile dla mnie znaczy”