Dzisiaj podczas zakupów w sklepie pierwszy raz w tym roku usłyszałam „Last Chrismas” zespołu Wham! Kultowy szlagier, który najczęściej traktowany jest jako oficjalne otwarcie sezonu świątecznego. W dzieciństwie go kochałam.
Kiedyś była inna atmosfera
Z rozrzewnieniem wspominam świąteczne przygotowania z dzieciństwa. Pamiętam tą radosną krzątaninę, która zaczynała się w domu już na długo przed wigilią. Mama zawsze zagniatała mnóstwo ciasta na domowe pierniczki, a my z siostrą pieczołowicie wycinałyśmy gwiazdki, serduszka, kwiatuszki, mikołaje i renifery. Potem w całej kuchni rozchodził się charakterystyczny zapach przyprawy do pierników z wyczuwalnym cynamonem i nutką korzenną. Zawsze nie mogłyśmy się doczekać, aby rozpocząć zdobienie gotowych wypieków.
– Ciasteczka muszą wystygnąć i odleżeć. Tylko wtedy lukier będzie ładniej na nich wyglądał i pierniczki będą dobrze smakować – powtarzała mama, wyganiając nas ze śmiechem z kuchni.
– Ale jutro już na pewno będziemy je zdobić? – dopytywałyśmy jedna przez drugą, chichocząc.
Później był czas wielkiego sprzątania, w które angażowała się cała rodzina. Mama i babcia robiły porządki w szafkach i wycierały każdy, nawet zapomniany w ciągu roku, drobiazg. Do taty należało trzepanie dywanów, zakupy i przewiezienie choinki. Zawsze kupował ją tuż przed wigilią i wspólnie przystrajaliśmy ją rano 24 grudnia. Ubieranie drzewka było świetną zabawą dla całej naszej czwórki – taty, mnie, siostry i brata.
Teraz wszystko jest na mojej głowie
Dlaczego z takim rozrzewnieniem wspominam Boże Narodzenie sprzed lat, a teraz po prostu dostają białej gorączki na myśl o zbliżających się świętach? To chyba nie tylko sentyment do szczęśliwych czasów dzieciństwa, ale raczej rozczarowanie dzisiejszą rzeczywistością. Bo teraz już niemal nikt nie angażuje się w przygotowania, dlatego wszystko pozostaje na mojej głowie.
Dodatkowo ostatnie tygodnie roku stanowią prawdziwy młyn w mojej pracy. Wszyscy klienci chcą przed 1 stycznia wykorzystać budżety, dlatego mamy mnóstwo zleceń, z którymi zwyczajnie się nie wyrabiamy. Nadgodziny w biurze sprawiają, że do domu wracam wykończona i ostatnie o czym myślę to porządki, zakupy, gotowanie i pieczenie.
Mam ochotę wszystko rzucić
– Co roku obiecuję sobie, że przed świętami wezmę urlop i zawsze jest to samo. Szefowa biega nerwowo po firmie, telefony wciąż dzwonią, a terminy w programach świecą się na czerwono – powiedziała mi wczoraj koleżanka zza biurka obok.
– Mam to samo, a tu jeszcze czekają mnie generalne porządki w kuchni, robienie domowego bigosu i lepienie tysiąca uszek – doskonale ją rozumiałam.
– Tak, marzy mi się wyjazd na święta do jakiegoś ciepłego kraju. Wyobraź sobie. Tylko ja, mąż, córka, ogromny basen, drinki z palemką, zabiegi w SPA i pyszna kolacja w restauracji, której wcześniej nie muszę przygotować. Żadnych teściów, wścibskich ciotek, wymyślania prezentów dla dalekiej rodziny i zmywania góry talerzy – rozmarzyła się Dorota.
Ehh... Gdy przypominam sobie zeszłoroczną wigilię w wersji last minute, przechodzą mnie ciarki i sama marzę, żeby zostawić to wszystko i zarezerwować bilety do najbardziej odległego kurortu. A co tam, że nie będzie choinki, opłatka, barszczyku z uszkami i pasterki. Przynajmniej wreszcie mogłabym odpocząć i zyskać energię potrzebną na kolejne miesiące pracy dzielące mnie od wakacyjnego urlopu.
Wszystko było na ostatnią chwilę
W tamtym roku uroczystą kolację mieliśmy jeść, jak zawsze, u mojej mamy. Każdy miał przywieźć jakieś danie lub ciasto. Dzięki temu przygotowania byłyby mniej męczące. Okazało się, że mama niefortunnie poślizgnęła się i złamała nogę, a organizacja wigilii siłą rzeczy spadła na mnie.
Nie miałabym może nic przeciwko świątecznym przygotowaniom, gdybym wcześniej o nich wiedziała i mogła je rozplanować w czasie. W firmie miałam oczywiście gorący okres i do domu wracałam nie około między 19 a 20. Córki z utęsknieniem czekały, żeby opowiedzieć mi, co nowego słychać w przedszkolu i szkole, gdy przejmowałam je od niani, którą byliśmy zmuszeni wynająć na kilka godzin, podczas których nie miał kto zająć się dziećmi.
– Mama, mama a wiesz… – krzyczały jedna przez drugą, gdy tylko słyszały skrzypienie drzwi wejściowych.
Nasze mieszkanie jest niewielkie. Dziewczynki mają wspólny pokój, do tego nasza sypialnia, kuchnia i naprawdę niezbyt przestronny pokój dzienny szumnie zwany przez nas salonem. W święta na niecałych 50 m2 musieliśmy pomieścić naszą czwórkę, siostrę z narzeczonym, rodziców, ciocię Zosię, teściów i brata z rodziną. To znaczy jego, bratową, dwójkę rozbrykanych dzieci i Cezara, czyli zwariowanego psa.
Szefowa nie chciała nawet słyszeć o chociaż dwóch dniach urlopu, dlatego sprzątałam, gotowałam i piekłam wieczorami. W wigilię byłam tak wykończona, że zwyczajnie padałam na twarz.
Nikt nie chciał pomóc
Próbowałam podpytać gości, co przywiozą na kolację, ale nikt się nie kwapił
– Mogę przywieźć jakąś na szybko zrobioną sałatkę. Wiesz, ile my teraz z Bartkiem mamy zajęć? Sesja się zbliża, wykładowcy codziennie robią kolokwia, a kolejki w bibliotekach sięgają drzwi wyjściowych – powiedziała moja siostra.
– Z tego, co wiem, teraz nikt nie siedzi godzinami w czytelniach i nie przepisuje ręcznie informacji z zakurzonych encyklopedii. Przecież jest Internet, są bazy danych, uczelniane grupy z notatkami. A książki chyba zamawia się elektronicznie i wystarczy je odebrać w wypożyczalni albo nawet specjalnym urządzeniu – odpowiedziałam z nutką sarkazmu, bo doskonale wiedziałam, że ściemnia z tym ogromnym natłokiem nauki. Zwłaszcza, że słyszałam w tle śmiechy ludzi, czyli Marta była na jakimś spotkaniu, a nie pilnie przygotowywała się do kolokwium.
– Chyba nie myślisz, że będę teraz piekła makowce lub lepiła pierożki. Chcesz, żebym zawaliła egzaminy przez gotowanie? – powiedziała i szybko się rozłączyła.
Nie mogłam o pomoc poprosić mamy, która w gipsie z trudem poruszała się pomiędzy pokojem łazienką i kuchnią. Ciocia Zosia ma swoje lata, ale nie jest obłożnie chorą staruszką, dlatego liczyłam, że może przyrządzi swoje popisowe śledzie w śmietanie i upiecze sernik. Podczas rozmowy telefonicznej nie wspomniała jednak o tym nawet słowem, a mnie głupio było samej poprosić ją o zrobienie czegoś na święta.
Liczyłam jedynie na teściową i bratową
Ta pierwsza była na emeryturze i nie oszukujmy się, ale miała naprawdę dużo wolnego czasu. Na co dzień spędza go na spotkaniach z koleżankami, warsztatach ceramicznych i innych zajęciach, które kocha.
Bratowa też nie przepracowuje się. Obecnie nie pracuje, ponieważ nie chce posyłać młodszego syna do przedszkola. Pięciolatek to jednak nie niemowlak, który wymaga stałej uwagi, dlatego spokojnie mogłaby coś ugotować czy upiec. Wydawało mi się, że doskonale to rozumie i przyjedzie do nas z kolejnymi pysznościami, które połączymy z tym, co już zrobiłam.
Niestety, bardzo się zawiodłam. Teściowa przywiozła jedynie… makowiec kupiony w sklepie i dwie paczki pierników. Takich zwyczajnych ciastek w opakowaniu, a nie samodzielnie upieczonych. Siostra w końcu nie zrobiła nawet tej sałatki.
– Przepraszam, ale miałam urwanie głowy i nie miałam czasu siedzieć w kuchni. Ale na pewno nagotowałaś pyszności, to mojego gyrosa i tak nikt by nie jadł.
– Hmm, no nie gotowałam aż tak dużo, bo myślałam, że inni też się nieco zaangażują w przygotowania – mruknęłam tylko i poszłam do kuchni.
W efekcie tylko ciocia Zosia stanęła na wysokości zadania i rzeczywiście wręczyła mi dużą blachę swojego pysznego sernika i sałatkę ze śledzi. Reszta rodziny przyjechała niemal z pustymi rękami.
To było bezczelne
Najbardziej rozczarowała mnie jednak bratowa. Zjawili się z Tomkiem, synami i psem, rozrzucając buty i robiąc prawdziwe pobojowisko w naszym mieszkaniu.
– To jeszcze nie nakryte do stołu? Myślałam, że mamy być na 16 – mruknęła Monika i rozsiadła się w fotelu.
– Tak, na 16. Zaraz będziemy podawać – odpowiedziałam, niemal gotując się ze złości.
Całą wigilię biegałam pomiędzy kuchnią a stołem w salonie. Musiałam jeszcze dogotować zamrożonych uszek i na szybko dokroić ciasta, bo wcześniej myślałam, że jednak inni też coś przyniosą. Nikt, oprócz niezawodnej cioci Zosi, nawet nie ruszył się, żeby mi pomóc.
Wszyscy świetnie się bawili i przekomarzali przy stole, a ja tylko czekałam, żeby to spotkanie wreszcie się skończyło, bo byłam zwyczajnie przemęczona.
Podczas pożegnania goście w ogóle nie pomyśleli, żeby pomóc mi posprzątać ze stołu czy pozmywać. Kolejno żegnali się i wychodzili. Ale najgorsza znowu była bratowa. Tuż przed wyjściem, pierwszy raz tego wieczoru, przyszła do mnie do kuchni. W ręce trzymała puste pojemniki.
– Zapakujesz mi trochę tych pyszności na drogę? Wiesz, chłopcy twierdzą, że nikt nie robi lepszej ryby niż ciocia Bożenka – powiedziała przymilnie, wzięła widelec i zwyczajnie zaczęła pakować sobie jedzenie na wynos.
Nic się nie odezwałam, ale to było już zwyczajne przegięcie.
Nigdy więcej takiej szopki
Tego dnia obiecałam sobie, że nigdy więcej takich świąt.
– Na przyszły rok na pewno nie robię wigilii – powiedziałam mężowi po wyjściu wszystkich gości, a on ze zrozumieniem pokiwał głową i poszedł ścierać podłogę w przedpokoju, gdzie śnieg wniesiony przez gości narobił plam.
Teraz zaczyna się grudzień, w sklepach pojawiają się już przystrojone choinki, a do mnie zadzwoniła teściowa. Z pytaniem, czy powtarzamy wigilię u nas w tym roku, bo w zeszłym było tak odświętnie i rodzinnie. I co ja mam niby zrobić?
Czytaj także: „Teściowa robi listy swoich prezentów, a w nich perfumy po 600 zł. Myśli, że wolę wydać kasę na nią, niż na własne dzieci?” „Znajomi wymyślili, że wezmą ślub w Boże Narodzenie. Nie rozumieją, że wolę spędzać ten czas z rodziną”
„Marzą mi się bajkowe święta jak z reklamy. Mam dość telewizora, gotowych dań i rozmów o polityce przy stole”