Matka mojego męża, Barbara, jest naprawdę hojną kobietą. Może sobie na to pozwolić i nie musi rezygnować ze swoich potrzeb, aby ufundować coś komuś innemu. Praktycznie w całości zapłaciła za nasz dom, zostawiając nam jedynie kwestię urządzenia go, chociaż i tutaj skrupulatnie przez następne miesiące obdarowywała nas rzeczami, których nam jeszcze brakowało.
Stać ją na wszystko
– Oj, dzieciaki, promocja była to wzięłam, bierzcie i się cieszcie. W każdym domu powinien być porządny zestaw garnków, wyrzućcie już te starocia. To jeszcze chyba z waszego studenckiego mieszkania! – powiedziała, gdy któregoś dnia wpadła do nas niespodziewanie z kolejnym pudłem.
– Mamo, dziękujemy, ale naprawdę nie trzeba... Już naprawdę dużo nam dałaś – mąż był lekko zakłopotany podobnymi sytuacjami, ale z drugiej strony wiedział też, że hojność jego matki to dla nas ogromne odciążenie.
– Wiem, że to głupie, że jesteśmy dorośli i nadal mama nam wszystko funduje, ale... wiesz, ile zarabiamy. Na takie garnki moglibyśmy sobie pozwolić pewnie najwcześniej za rok, jak już spłacimy raty za lodówkę, kuchenkę i wakacje dla dzieci – tłumaczył się przede mną.
– Wiem, Jacuś, wiem... No cóż, nic, tylko się cieszyć, że mamy takie wsparcie.
Niestety, wsparcie nie było za darmo... Właściwie, może i było, ale Barbara, sama będąca zamożną osobą, nie do końca miała świadomość, że nie każdy może sobie pozwolić na taką rozrzutność.
Wszystkich mierzyła swoją miarą
Gdy mówiliśmy, że planujemy wakacje nad Bałtykiem, parsknęła tylko z niezadowoleniem.
– Dajcie spokój, dzieci muszą zwiedzić trochę świata! Co tam zobaczą w jakiejś Ustce czy innym Władysławowie? Tylko budki z lodami, brudne plaże i wąsatych facetów z tanimi piwami! Moja koleżanka z pracy zabrała ostatnio swoje dzieciaki na Mauritius! Ależ tam pięknie... – westchnęła zachwycona teściowa.
Gdy pytała, dlaczego jeszcze nie wymieniliśmy zepsutego tłumika w aucie, a my odpowiadaliśmy, że nie mamy na to teraz pieniędzy, irytowała się.
– No już dajcie spokój, nie bądźcie tacy skąpi! Przecież to pierwsza potrzeba. W ogóle przydałby wam się nowszy samochód dobrej marki, to wtedy nie będzie tyle napraw.
Tak, teściowa funkcjonowała na zupełnie innej planecie. Dorobiła się małej fortuny na zakładzie prywatnych ubezpieczeń i nawet nie myślała o odpoczynku, nawet gdy znacząco przekroczyła już wiek emerytalny.
Wszystkie podobne uwagi jakoś znosiliśmy. Po prostu staraliśmy się je ignorować. Niestety, Barbara oczekiwała od nas również kosztownych prezentów na wszelkie okazje: urodziny, imieniny, święta... Nie widzieliśmy sensu w dyskutowaniu na ten temat, bo przecież sama tak bardzo nas obdarowywała. Czuliśmy się zwyczajnie zobowiązani, dlatego nierzadko zadłużaliśmy się na kartach kredytowych, żeby uczcić urodziny teściowej prezentem na jej poziomie. Problem w tym, że jej poziom odbiegał od naszego o co najmniej kilka stopni. Po kilku latach takich praktyk, stawaliśmy się coraz bardziej zadłużeni.
Musiałam odmawiać dzieciom przyjemności
W miesiącach, w których bieżące wydatki przytłaczały nas najbardziej, raty za luksusy teściowej stawały się dla nas dużym obciążeniem. To było kilkaset złotych w naszym domowym budżecie, bo prezenty dla Barbary nigdy nie kosztowały mniej niż kilka tysięcy rocznie. Te pieniądze z chęcią wydałabym na dodatkowe zajęcia czy nowe ubrania dla dzieci... Sytuacja była frustrująca i uciążliwa, ale ja również czułam się bardzo zobowiązana wobec teściowej.
– Trudno, może w końcu doprosimy się o jakieś podwyżki i to wszystko spłacimy. Wtedy będzie trochę luźniej – zapowiadał smutnym głosem mąż, ale nie zapowiadało się na to, żeby jego fantazje miały się spełnić w najbliższym czasie.
Wyjątkowo stresującym okresem były święta, bo prezentów było wtedy najwięcej, a ten najdroższy zawsze wędrował do teściowej.
– Dlaczego babcia dostaje takie wielkie prezenty, a my tylko klocki? – zapytał mnie któregoś dnia markotnie synek.
– Bo babcia bardzo nam pomaga i bardzo ją kochamy, więc chcemy się jej odwdzięczyć – próbowałam mu wyjaśnić.
– A ja i Zosia ci nie pomagamy? I nas tak bardzo nie kochacie? – gdy Jaś złożył usta w podkówkę, myślałam, że pęknie mi serce.
Co odpowiedzieć dziecku na takie pytanie?
Postanowiłam pogadać z mężem
– Jacek, musimy w tym roku przyhamować z prezentami dla mamy. Słuchaj, to nie jest do końca w porządku. Powinno się dawać takie, na jakie kogoś stać, a nie zapożyczać się dla utrzymania pozorów – wygarnęłam mężowi poirytowana.
– No wiem, wiem... Ale przecież to i tak nic w porównaniu z tym, co wydalibyśmy na to wszystko, co nam podarowała – odparł niepewnie i podrapał się po głowie.
– No... Tak, masz rację. Ale może przynajmniej w tym roku kupimy coś odrobinę tańszego niż zwykle? Nie chcę wydać całej premii świątecznej na jak najdroższy prezent dla mamy, a dzieci znowu obdarować byle czym. To przecież na nie powinniśmy wydawać najwięcej.
– Dobrze, poproszę mamę o listę rzeczy, które chciałaby dostać, w różnych przedziałach cenowych. Wybierzemy po prostu coś mniej kosztownego – mruknął Jacek.
Tak też zrobił i to już następnego dnia. Teściowa bez problemu zgodziła się na takie rozwiązanie i obiecała, że wyśle swój „list do Mikołaja” drogą mailową, wieczorem. Gdy zasiadłam przed laptopem i zobaczyłam wiadomość od teściowej, naprawdę byłam pełna optymizmu. Liczyłam, że w końcu uda nam się znaleźć coś, co na pewno jej się spodoba i może nie będziemy musieli wydawać na to majątku. Niestety, im bardziej wczytywałam się w wiadomość od Barbary, tym bardziej rzedła mi mina... Najtańszą pozycją na liście były luksusowe perfumy za prawie 600 złotych.
Westchnęłam głęboko. Znałam te perfumy, sama o takich marzyłam. Teściowa zużywała je jak dezodorant z drogerii i spryskiwała się nimi, nawet idąc do warzywniaka. „Może jakby umiała oszczędzać, nie musiałaby non stop kupować kolejnych?”, pomyślałam ze złością.
Budżet nie jest z gumy
Długo biłam się z myślami. „A może tańszy prezent uzna po prostu za skąpstwo? Może pomyśli, że jesteśmy niewdzięczni i chcemy na niej oszczędzić, kiedy ona jest taka hojna?”, analizowałam w głowie. „Z drugiej strony, takie głupie perfumy to przecież kupa kasy! Sobie wzajemnie nie kupujemy prezentów za tyle, a co dopiero dzieciakom. Dlaczego dla teściowej mamy wiecznie naginać budżet?” Gorączkowo obliczałam budżet, który moglibyśmy przeznaczyć na tegoroczne prezenty, ale w żadnym scenariuszu nie chciał się rozciągnąć.
– Jacek, mamy problem. Ta lista...
– No...? – mruknął mąż znad gazety, którą czytał w łóżku.
– Tam najtańsza rzecz kosztuje sześć stów... – powiedziałam nieśmiało. – Wiem, że dla mamy to pewnie nie fortuna, ale...
– Co takiego? – zdenerwował się Jacek. – Przecież prosiłem ją, żeby wybrała też drobne rzeczy!
– No, może dla niej to właśnie są drobne rzeczy.
– To ile kosztuje najdroższa rzecz z tych jej zachcianek, przepraszam bardzo? – mąż był coraz bardziej rozjuszony.
– Porcelanowy komplet filiżanek. Ponad dwa i pół tysiąca – odparłam i zaczęłam się śmiać.
Złość męża w jakiś sposób dodała mi otuchy. Jeśli nawet on uważa prezenty zasugerowane przez swoją matkę za zbyt drogie, to znaczy, że jesteśmy na dobrej drodze. I faktycznie, Jacek był tak zniesmaczony wiadomością, którą wysłała nam Barbara, że prawie do samych świąt się dąsał. Perfum oczywiście nie kupiliśmy. Zamiast tego, po raz pierwszy wybraliśmy mamie prezent w granicach naszych możliwości.
Wywołaliśmy u fotografa piękne rodzinne zdjęcie, które zrobiliśmy sobie na zimowym spacerze tuż przed świętami, i oprawiliśmy je w naprawdę elegancką ramę. Liczę, że teściowa doceni intencje, zamiast wyliczać cenę rozpakowanego prezentu. Ale na wszelki wypadek, żeby nie wyglądał na zbyt tani, wybraliśmy złotą ramkę...
Czytaj także: „Mąż cieszy się z awansu jak dziecko. Nigdy mu nie powiem, że to moja zasługa, bo przespałam się z jego szefem”
„Zarabiałam więcej od męża, ale udawałam utrzymankę. Miarka się przebrała, gdy zaczął leczyć kompleksy moim kosztem” „Przyszła teściowa na urodziny kupiła mi pakiet badań. Chciała sprawdzić, czy jestem dziewicą wartą jej synka”