Nie przelewało nam się. Jakoś żyliśmy z miesiąca na miesiąc, ale ani wyjechać na porządne wakacje, ani odłożyć jakąś godną kwotę… Moi uczniowie opowiadali, gdzie to nie byli latem czy zimą, a nas było stać raptem na tydzień w Karpaczu, raz w roku. Dzieciaki też marudziły, że ich koledzy mogą mieć to czy tamto, a oni nie. Czując, że nie spełniam się w roli głowy rodziny, zacząłem się rozglądać za inną pracą. To upokarzające, że zarabiałem tyle co kasjer w dyskoncie, mimo pięciu lat studiów, pisania magisterki i robienia specjalizacji pedagogicznej.
No i podczas imprezy z okazji urodzin kolegi wypłynął temat zmiany pracy. Sami swoi, więc poprosiłem, by dali mi znać, jeśli o czymś usłyszą.
– Ale co się stało? Przecież ty kochasz uczyć! – dziwił się Karol.
– Samą miłością żyć się nie da – westchnąłem. – Wydatki rosną. Dzieci coraz większe… Ubrania, dodatkowy angielski, podręczniki… W dodatku Asia marzy o balecie, Jasiek chcr chodzić na zajęcia z piłki nożnej, Krysia potrzebuje aparatu na zęby… Skąd na to wszystko brać? Nie z mojej nauczycielskiej pensji. Marlena jako sekretarka też worów pieniędzy nie zarabia, a pracy raczej nie zmieni. Gdy była na macierzyńskim, szef ufundował wyprawkę, zamiast wręczyć wypowiedzenie. I nie narzeka, gdy bierze zwolnienia na dzieci. Taki szef to skarb sam w sobie, ale szału finansowego nie ma.
– Cholera, nie wiedziałem, że jest tak kiepsko… – sapnął kumpel.
– No bez tragedii, ale gdyby coś się trafiło, nie pogardzę. Moja satysfakcja albo dobro całej rodziny – rozłożyłem ręce. – Wiesz, jak jest.
Siedem procent zysku tygodniowo? O, cholera!
Nie kontynuowaliśmy tematu. Rzadko mieliśmy okazję spotkać się w starym gronie, więc nie chciałem psuć nastroju narzekaniem. Już pod koniec imprezy Karol wręczył mi wizytówkę z numerem telefonu.
– Zadzwoń do mnie albo pod ten numer. Chyba będę miał dla ciebie dobrą propozycję – powiedział półgłosem.
Zdziwiłem się, że dopiero teraz o tym wspomniał, jakby nie chciał mieć świadków, ale zadzwoniłem już nazajutrz. Byłem ciekawy, co to za tajemnicza propozycja. Na wizytówce były tylko numer telefonu i trzy litery: W.A.Z. Jakby inicjały albo skrót od nazwy firmy.
Internet niczego mi nie podpowiedział.
– Stary, zaintrygowałeś mnie. O co chodzi? – zapytałem Karola, gdy odebrał.
– To nie rozmowa na telefon.
Roześmiałem się.
– Jesteś szpiegiem? Ty grab, ja sosna…
– Ej, chcę ci pomóc, a ty się nabijasz – zirytował się.
– Rany, gdzie się podziało twoje słynne poczucie humoru? Gdzie ten Karol zawsze pierwszy do żartów i robienia kawałów…
– Dorósł – uciął. – Teraz nie bardzo mogę gadać. Spotkajmy się po siedemnastej, w głębi parku, koło fontanny.
Konspirator za trzy grosze, ale okej. Stawiłem się punktualnie. Usiedliśmy na ławce, a Karol rozejrzał się czujnie. Mało nie parsknąłem śmiechem, ale był tak poważny, że wolałem go nie wkurzać.
– Ten numer telefonu z wizytówki – zaczął ściszonym tonem – należy do faceta, który zajmuje się inwestycjami. Można nieźle zarobić.
– Super, ale zapomniałeś, że ja nie mam czego inwestować. Mówiłem ci, że żyjemy z dnia na dzień.
– Nie trzeba wiele na początek. Ja też rozkręcałem się powoli, a potem inwestowałem na bieżąco to, co zarobiłem. Tak to działa. Pomału, ale do przodu.
– A co to w ogóle za inwestycje? Tak się czaisz, jakby to było niezbyt legalne…
– Jezu, a co cię to obchodzi? Facet jest skuteczny, i to się liczy. Inwestuje to tu, to tam, raz w złoto, raz w nieruchomości, raz w tanzańskie opale. Ważne, że wychodzę na tym jakieś siedem procent tygodniowo.
– Rocznie chyba…?
– Tygodniowo – powtórzył.
Może pojedziemy na prawdziwe wakacje…
Otworzyłem szerzej oczy. Nie słyszałem o inwestycjach, które zwracałyby się w takim tempie. Oprocentowanie w bankach leżało i kwiczało. Inflacja była większa niż to, co oferowano na różnego rodzaju lokatach. Inwestowanie w nieruchomości przestawało się opłacać, bo ceny mieszkań rosły jak szalone. Tymczasem Karol proponował mi coś, co mogło się szybko zwrócić i pomnożyć. Coś w miarę pewnego, skoro sam już to przetestował.
Miałem jakieś oszczędności. A raczej żelazną rezerwę na czarną godzinę. Inflacja ciągle zmniejszała wartość tych pieniędzy, ale chcieliśmy je mieć na wszelki wypadek. W razie utraty pracy, choroby, jakiegoś nagłego większego wydatku. To nie była kasa na zachcianki, więc zasadniczo była nie do ruszenia, ale… Gdyby tak ją zainwestować i pomnożyć? I znowu zainwestować powiększoną kwotę, i znowu… W ciągu roku uzbierałbym blisko cztery razy tyle.
Część można by dołożyć do oszczędności i żyć spokojniej, bez obaw o nieprzewidziane katastrofy. Część przeznaczylibyśmy na remont mieszkania, o który błagało od lat, zwłaszcza kuchnia. A za resztę wyjechalibyśmy na prawdziwe wakacje. Takie, na których nie będziemy odmawiać sobie i dzieciakom atrakcji, gdzie pakiet all inclusive zawiera gwarancję ładnej pogody i ciepłej wody w morzu.
Kusiło. Nawet bardzo. Powstrzymywało mnie to, że nie znałem i nie poznam szczegółów. Nie zadawać pytań, nie dociekać… Nie podobały mi się takie sekrety. Nie jestem do bólu zasadniczy i szara strefa nie jest mi obca, ale starałem się żyć uczciwie. Kokosów tak nie zbiję, ale przynajmniej sumienie będę miał czyste.
Karol zbywał moje wątpliwości.
– Daj spokój. Widać ten gość ma swoje powody, że się nie chwali. Może i działa na granicy prawa – wzruszał ramionami – ale moim zdaniem to nie tyle kwestia legalności, co wiedzy. Może nie chce, by ktoś go uprzedził, bo wtedy sukces łatwo się zmieni w porażkę. Takie szare ludki jak my nie mają bladego pojęcia o inwestycjach wysokiego ryzyka. Znasz to pojęcie z gazet i telewizji, i tyle. Nie wiesz, w co zainwestować, kiedy wyjąć, gdzie przenieść… A on wie. On się orientuje, tylko potrzebuje kapitału. Gdy go dostanie, wsadzi, gdzie trzeba, wyjmie i przeniesie, a ty dostaniesz swój przelew na konto. On weźmie swoją działkę za wiedzę, ty swoją za inwestycję, i wszyscy będą zadowoleni.
Czemu mnie nie tknęło, że to dziwne? Taki zdolny inwestor, a potrzebuje kapitału? Czemu sam go sobie nie uskłada? To jak sprzedawanie komuś pewnego systemu na wygraną w lotka. Skoro system taki pewny, czemu go sprzedawać, zamiast skorzystać samemu?
Ale zaufałem kumplowi, który był niejako gwarantem całego interesu.
– Hm, tylko musiałbym mieć zgodę Marleny na wzięcie kasy. To nasze środki na czarną godzinę.
– Stary, jaką czarną? Na złotą godzinę. Złotą! Myślisz, że okazje będą czekać w nieskończoność, aż ci żonka da zielone światło? – Karol się ożywił i zaczął gwałtownie gestykulować. – No weź, nie bądź pantoflarzem! Za tydzień pokażesz jej siedem procent zysku i będziesz bohaterem we własnym domu. Ale musisz zdecydować się szybko. Kobiety zawsze dzielą włos na czworo…
– Rozumiem, ale daj mi chociaż parę godzin. Oszczędności nie zebrały się w pięć minut, więc nie mogę zadecydować o ich wydaniu w sekundę. Ryzyko…
– Jakie ryzyko? Nie ma ryzyka, stary! W tym rzecz!
Kto jak kto, ale Karol nie wepchnąłby mnie na minę
Wróciłem do domu na piechotę, zastanawiając się po drodze. Skoro to taka pewna, bezpieczna inwestycja, to czemu Karol robił z niej tajemnicę? Chyba im więcej chętnych do inwestowania, tym większy kapitał, prawda? I tym większy zysk owego speca. Poza tym nigdy dotąd nie robiłem niczego wbrew żonie czy za jej plecami, zwłaszcza jeśli dotyczyło to poważnych kwestii, takich jak wspólne oszczędności. Ściubiliśmy je przez wiele miesięcy, odmawiając sobie przyjemności, byle mieć zabezpieczenie „w razie czego”. Z drugiej strony, te procenty zarobku nęciły. Wreszcie przestałbym się czuć jak życiowy nieudacznik, mógłbym czymś zaimponować rodzinie.
Bo niestety, tak siebie postrzegałem. Jak frajera, który za żenującą pensję uczy dzieciaki, które mają to gdzieś, bo mają lepsze telefony, ciuchy i wakacje niż ich nauczyciel. Stanowiłem dowód na to, że nauka wcale nie popłaca…
– Karol? Jak mogę wysłać kasę? Coś trzeba podpisywać?
Umowa, którą Karol przyniósł, wydała mi się dziwna. Napisana po hiszpańsku, więc nie zrozumiałem ani słowa. Karol znowu zbył moje wątpliwości, mówiąc, że to dokładnie taka sama umowa jak jego. Dostał tłumaczenie tekstu od teścia i nie ma w nim nic podejrzanego. Z bijącym mocno sercem podpisałem i oddałem mu dwadzieścia tysięcy, które podjąłem z konta bankowego, nic nie mówiąc żonie. W głowie miałem mnóstwo pytań i obaw, ale przecież przede mną siedział Karol. Człowiek, którego znałem dwie dekady, a piętnaście lat się przyjaźniliśmy. Tyle czasu trzymaliśmy się razem.
Kto jak kto, ale on nie wepchnąłby mnie na minę. Wiedział, że pieniądze, które mu wręczyłem, to cały mój rodzinny kapitał. Wiedział, jak ważne jest dla mnie, aby inwestycja się powiodła. Nie zawiódłby mnie, nie on. Wpisałem na umowie mój numer konta bankowego, mając nadzieję, że po tygodniu zobaczę na nim z powrotem swoje pieniądze, powiększone o owe magiczne siedem procent.
Dwa dni później Karol zadzwonił.
– Słuchaj… a nie miałbyś ze trzech kolegów… też chętnych do zainwestowania?
– Nie wiem, musiałbym popytać. A co? Facet rozszerza działalność? Potrzeba mu więcej kasy? Już nie robi z tego tajemnicy?
– Lepiej popytaj… – głos Karola brzmiał jakoś niepewnie, więc zacząłem drążyć.
Wykręcał się, próbował zmienić temat. W końcu ostro zażądałem prawdy.
– Dałem ci wszystkie nasze oszczędności, więc gadaj, co się dzieje!
No to powiedział, a ja mało nie zemdlałem. Okazało się, że w umowie, spisanej po hiszpańsku, istniała klauzula o tym, że aby odzyskać pieniądze, należy wprowadzić trzech innych chętnych, którzy zainwestują przynajmniej taką samą kwotę, jaką się samemu włożyło. Inaczej się nie odzyska nawet tego, co się „zainwestowało”.
Zostałem frajerem do sześcianu
– Karol, to… to jakaś pieprzona piramida finansowa! W coś ty mnie wkręcił?!
– Sam się wkręciłem! – krzyknął z rozpaczą. – A raczej teść mnie wkręcił. Doskonale wiedział, w co mnie pakuje, bo sam się już naciął, ale słówkiem nie pisnął. Ja odzyskałem pieniądze, bo namówiłem czterech kolejnych do inwestowania, nawet nie wiedząc, że to konieczny wymóg, ale teraz zainwestowałem więcej niż wy wszyscy razem, więc ja też wdepnąłem.
Kląłem, na czym świat stoi, bo właśnie uświadomiłem sobie, że albo muszę wrobić kolejnych jeleni, żeby odzyskać oszczędności, albo przyznać się żonie, że nadużyłem jej zaufania i straciłem nasze pieniądze. Szybko uznałem, że pierwsza opcja nie wchodzi w grę. Nie potrafiłbym namówić kogoś do udziału w szemranym interesie, wiedząc, że to ściema. Pozostawało pogodzenie się z utratą pieniędzy i wyznanie żonie prawdy.
Wraz z Karolem umówiliśmy się na spotkanie z prawnikiem, ale pan mecenas nie miał dla nas dobrych wieści. Podpisaliśmy umowę. Nikt nam pistoletu do głowy nie przystawiał. Za naiwność się płaci. Niby mogliśmy iść do sądu, ale sprawa ciągnęłaby się długo, byłaby kosztowna, bez gwarancji na sukces. Mogliśmy walczyć dla zasady albo odpuścić i zająć się swoim życiem.
Nigdy wcześniej tak się nie czułem. Wcześniej miałem się za nieudacznika, teraz za frajera do sześcianu. Nie ma takich dobrych inwestycji, tak mi podpowiadała intuicja, której nie posłuchałem. Chciwość mnie oślepiła i dostałem nauczkę.
Postanowiłem nie zgłaszać tego na policję, nie wplątywać się w jakieś międzynarodowe sprawy sądowe. Karol też machnął ręką na pieniądze i… na teścia, którego nie chce znać. Ja przyznałem się Marlenie i przepraszałem ją gorąco, obiecując, że już nigdy więcej nie zrobię czegoś podobnego. Dość się wstydu najadłem na całe życie. Westchnęła ciężko.
– To tylko pieniądze. W życiu można stracić znacznie więcej. Odpracujemy to. Uczciwie.
Mój Boże, chyba nigdy nie kochałem mojej żony tak bardzo, jak w tamtym momencie! Niesamowite, że nie walnęła mnie w pusty łeb, na co zasłużyłem, tylko wybaczyła, przytuliła i powiedziała, że przejdziemy przez to razem. Byłem nieprawdopodobnym szczęściarzem.
Wzięliśmy się do roboty. Udzielałem korepetycji maturzystom i pisałem artykuły do magazynu historycznego. Nie było z tego wielkich pieniędzy, ale zawsze coś. Ziarnko do ziarnka. Nie zrezygnowałem z pracy nauczyciela. Dotąd nie trafiła mi się propozycja, która przyćmiłaby fakt, że lubię swój niepopłatny i niewdzięczny zawód. Nie zerwałem też znajomości z Karolem. Wiem, że nie wpuścił mnie na minę świadomie. Obaj zostaliśmy oszukani, a on stracił jeszcze więcej niż ja, bo nie tylko kasę, ale też spokój w rodzinie.
Po tamtej przygodzie żyjemy dalej od pierwszego do pierwszego, jak miliony ludzi. Nie stać nas na wiele rzeczy, mamy jednak siebie nawzajem, jesteśmy zdrowi, kochamy się. Najważniejsze, że mamy dach nad głową i ciepły obiad na stole. A w kolejne wakacje pojedziemy nad morze. Nasze, polskie. Na to, że zimne, nic nie poradzę. Ale postaram się udzielić więcej korepetycji, byśmy nie musieli się ograniczać z małymi szaleństwami.
Czytaj także:
„Podstępny hochsztapler wcisnął mi lokatę, przez którą straciłem pieniądze. Wkurzyłem się i poszedłem na wojnę z bankiem”
„Zostawiłam męża dla bogatego faceta. Mój kochanek stracił pieniądze, więc… wolałabym wrócić do byłego”
„Skradziono nam pieniądze na nowy dom. Sama podałam złodziejom adres i kwotę, którą mam schowaną w szafie”