„W tajemnicy przed narzeczonym przepuściłam nasze oszczędności. Chciałam je odpracować i wpakowałam się w niezłe bagno”

kobieta, która wydała oszczędności fot. iStock by Getty Images, ArtistGNDphotography
„Wypchnął mnie na mokrą, błotnistą drogę i odjechał. Dopiero, po kilkunastu metrach przyhamował, uchylił drzwi i wyrzucił moją kurtkę i torebkę. Czapka, szalik i rękawiczki zostały w samochodzie… Próbowałam się dostać do jakiejś stacji benzynowej albo gdzieś, gdzie jest telefon. Moja komórka musiała wypaść, kiedy facet wyrzucał torebkę”.
/ 26.06.2023 15:15
kobieta, która wydała oszczędności fot. iStock by Getty Images, ArtistGNDphotography

Ma na imię Waleria, ale mówimy na nią Waleriana, bo działa na ludzi identycznie, jak lekarstwo na nerwy. Nigdy nie narzeka, nie poucza, nie mądrzy się. Wszyscy ją lubią, więc w jej małej kawalerce zawsze ktoś pije dobrą kawę, zwierzając się Walerianie z rozmaitych smutków, a potem wychodzi pocieszony i w dobrym humorze. Waleriana jest babcią mojego narzeczonego. Tylko dzięki niej przetrwaliśmy ciężki kryzys, chociaż w pewnym momencie tak się zaplątaliśmy we wzajemnych kłamstwach, żeśmy się mało nie podusili.

Zbieraliśmy kasę na własne mieszkanie. Inni jeździli na narty, opalali w ciepłych krajach albo bawili w każdy weekend, my ściubiliśmy kasę, chociaż, jak się ma niecałą trzydziestkę, to wymaga żelaznego charakteru. Niestety, w oszczędzaniu gotówki oboje jesteśmy raczej z masła niż ze stali! Więc po pewnym czasie na zmianę zaczęliśmy podbierać ze swoich kont…

Najpierw ja wypłaciłam parę setek na obłędne skórzane kozaki. Dopóki nie uzupełniłam braku gotówki, zakładałam je dopiero w aucie, a po pracy znowu zmieniałam na stare. Nic by się nie wydało, gdyby Jędrek nie wpadł kiedyś do mojego biura – zapomniał kluczy i nie mógł się dostać do mieszkania.

– Są super! – powiedział, patrząc na moje nogi. – Skąd je masz? Nie mówiłaś, że kupiłaś nowe buty!

– Bo nie kupiłam – zaczęłam się plątać. – Pożyczyłam od koleżanki.

– Buty pożyczasz? Po co?

– Mamy ten sam numer, tylko ją cisną w palcach i na podbiciu... Ja mam trochę szerszą stopę, to obiecałam, że je trochę rozchodzę.

– Ciebie nie cisną? Bo, jak masz szeroką stopę, to dla ciebie są jeszcze bardziej niewygodne…

– Są niewygodne, tak, cisną okropnie, ale ona tak prosiła… żal mi jej było. Obiecała, że mi pomoże w bilansie, dlatego się zgodziłam.

Nie wiem, czy uwierzył w te głupoty. Spieszył się, więc o nic więcej nie pytał. Po jakimś czasie przyjął do wiadomości, że kozaki są moje.

– Odkupiłam dosłownie za grosze – powiedziałam. – Koleżanka jednak nie dała rady ich nosić.

Tak się zaczęły drobne kłamstewka, potem kłamstwa, a jeszcze potem zwyczajne oszustwa... Widocznie nasza prawdomówność była jak domino – raz poruszone, zaczęło się walić w całej rozciągłości!

Ten pierścionek od razu mi się spodobał

Jędrek z kolei miał totalnego bzika na punkcie elektronicznych gadżetów. Telefony, laptopy, kamerki, gry – to go kręciło i podniecało czasami nawet bardziej niż seks!  Kupował, próbował, wymieniał, testował... Całymi godzinami badał funkcje i możliwości kolejnego cacka. Odlatywał wtedy kompletnie!

Pewnej nocy obudził mnie dziwny dźwięk. Boso, na palcach poszłam do przedpokoju i zobaczyłam smugę światła spod drzwi kuchennych. Cicho je otworzyłam.

Jędrek siedział przy stole i ustawiał na nowym telefonie jakieś melodyjki. Kiedy mnie zobaczył, natychmiast próbował ukryć swoją zabawkę. Zachowywał się jak dziecko przyłapane na czymś niedozwolonym; zaczerwienił się, podniósł z krzesła, znowu usiadł, aż wreszcie uznał, że najlepiej będzie, kiedy zaatakuje pierwszy.

– Czego ty nie śpisz? – naskoczył na mnie, jakbym zrobiła coś złego. – Skradasz się, jak jakiś złodziej, o mało zawału nie dostałem! Czy w tym domu człowiek ma prawo do odrobiny prywatności? Czy musi się ze wszystkiego tłumaczyć? Noo, proszę, proszę… wierć mi dziurę w brzuchu. Ty to potrafisz!

Jednocześnie zebrał ze stołu porozkładane instrukcje, pudełka, jakieś malusieńkie śrubokręciki, okulary i uciekł do sypialni.

– Nie będę się spowiadał. Na to nie licz! – rzucił na koniec, chociaż o nic nie spytałam. – Każdy ma jakieś tajemnice, ja nic złego nie robię!

Kiedy się kładłam do łóżka, leżał odwrócony do ściany i udawał, że śpi. Ani myślałam go „budzić”.

Takie „odwrócone” noce zdarzały się nam coraz częściej, bo albo on, albo ja ukrywaliśmy swoje grzechy. Ja kupowanie ciuchów, perfum, bielizny i butów, on – smartfonów, tabletów i innych bajerów. A konto topniało, jak lód na wiosnę. Czułam się usprawiedliwiona, bo przecież Jędrek też miał za uszami, ale z drugiej strony wiedziałam, że powinnam iść do psychologa i powalczyć z tą potrzebą kupowania.

Nie panowałam nad tym. Upychałam w szafie, komodzie, nawet w kanapie kolejne paczki i pudełka, bo to, co przyniosłam do domu okazywało się niepotrzebne, czasami nieładne, od czapy, bez sensu…

Rosły sterty śmieci, a ja i tak musiałam zajrzeć do kolejnego lumpeksu albo, co gorsza, markowego butiku. Kiedy wyciągałam kartę i uszczuplałam konto, pocieszałam się, że niedługo jakoś to uzupełnię. Jak? Nie miałam pojęcia!

Prawdziwy problem zaczął się jednak dopiero wtedy, gdy odkryłam sklep jubilerski. Zobaczyłam tam prawdziwe cuda! Na brylanty, naszyjniki z pereł, bransoletki ze szlachetnymi kamieniami oczywiście nie było mnie stać, więc na początku tylko je oglądałam przez pancerną szybę, ale z biegiem czasu zaczęła we mnie kiełkować jedna myśl.

Gdybym zdecydowała się na jeden pierścionek z diamentem… to byłaby przecież niezła lokata na czarną godzinę. Takie rzeczy powinny być w rodzinie; przekazuje się je z pokolenia na pokolenie, są świetnym zabezpieczeniem materialnym. Babcia Waleriana opowiadała, że jej rodzina przetrwała wojnę dzięki biżuterii prababki. Więc i ja, zamiast kupować śmieci, powinnam pomyśleć o czymś naprawdę wartościowym. To jest bardzo dobry pomysł!

Zaczęłam wypatrywać pierścionka. Szukałam w necie na rozmaitych aukcjach, odwiedzałam galerie handlowe, ale przede wszystkim zaglądałam do już zaprzyjaźnionego jubilera, który orientował się, że zachorowałam na prawdziwy klejnot!

Pewnego dnia powitał mnie:

– Mam dla pani prawdziwe cacko… Rarytas! Klientka oddała właśnie do wyceny, chce to sprzedać.

Pierścionek był przecudny! Piękny brylant w platynowym koszyczku migotał i skrzył się wszystkimi kolorami tęczy. Pasował na mój palec, jakby był dla mnie robiony… Od razu go pokochałam!

– Jest jeden problem – powiedział jubiler. – Niestety, to komplet z kolczykami. Całość zjawiskowa, ale kosztuje sporo… Co pani na to?

To miała być łatwa i szybka kasa

Przymierzyłam te kolczyki. Rozjaśniły mi oczy, wygładziły twarz, wkręciły się w samo serce! Zdrowy rozsądek przegrał z pragnieniem posiadania tych śliczności. Wiele kobiet zrozumie, o czym mówię! 

Na koncie zostały smętne resztki. Zrozumiałam, co zrobiłam i następnego dnia zaczęłam rozglądać się za jakąś dodatkową pracą. Pytałam wszystkich, czy o czymś nie słyszeli.

– Jakieś oczekiwania? – zapytała jedna z dziewczyn.

– Kasa! – odpowiedziałam – Muszę mieć szybką kasę. Jestem gotowa na ciężką pracę, byle zarobić.

– Może będę coś dla ciebie miała – zastanowiła się. – I może nawet wcale aż tak ciężko nie będzie…

Po trzech dniach zaprosiła mnie do bufetu. Chyba coś znalazła.

– Zarobisz niezłe pieniądze, jeśli będziesz otwarta i dyspozycyjna. Wchodzi w grę najbliższy weekend.

– Co mam robić?

– Wyjechać z moim znajomym. To starszy pan, cholernie bogaty i samotny, więc potrzebuje miłego towarzystwa, rozumiesz? Dobrze płaci. Jak się nawet trochę z nim pomiziasz, to ci korona z głowy nie spadnie. Zresztą, rób, jak uważasz!

Powiedziałam, że się zastanowię.

Nie zadzwoniłabym do tego faceta, gdyby nie sprawa z mieszkaniem. Następnego dnia odwiedził nas gospodarz, z propozycją kupna M-3, które wynajmowaliśmy.

– Nie wezmę drogo – namawiał. – Państwo już wiecie, jak się tu żyje, rozejrzeliście się, lokalizacja niezła, wszędzie blisko… Wam pierwszym proponuję, bo tak wypada, ale kłopotu ze sprzedażą nie będzie, bo i metraż, i rozkład, i wszystko inne  z górnej półki. Więc jak będzie?

Na szczęście Jędrka nie było wtedy w domu, bo po wyjściu właściciela z pewnością czekałaby mnie rozmowa o kasie. Jędrek zapytałby, ile mogę dołożyć, ja odpowiedziałabym, że nic, i wtedy by się zaczęło! Uznałam, że nie mam wyjścia…

Głos faceta w telefonie brzmiał dosyć przyjaźnie, więc zapytałam, czego ode mnie oczekuje.

– Sympatycznego towarzystwa – zachichotał. – Ja sam jestem także sympatyczny, więc nie pożałuje pani! Tylko proszę się ładnie ubrać…

Faktycznie, furę miał luksusową! Pierwszy raz jechałam takim autem… Właściciel mniej mi się podobał. Nie lubię takich grubasów obwieszonych złotem i zbyt pewnych siebie. On taki właśnie był!

Powinnam od razu uciekać, ale pocieszałam się w duchu, że po prostu ma taki styl bycia i to nic nie znaczy. Zapytałam, gdzie jedziemy.

– Zobaczysz, malutka – wysapał, a ja się o mało nie wściekłam, bo nawet Jędrkowi nie pozwalam do siebie mówić „malutka”, więc tym bardziej temu obleśnemu spaślakowi!

Dość szybko znaleźliśmy się na wylotówce. Prowadził pewnie, szybko, ale niezbyt bezpiecznie. Wyraźnie się popisywał… 

– A teraz, wysiadka! – krzyknął. – Masz nauczkę za to, że tylko szybka kasa ci w głowie!

Wypchnął mnie na mokrą, błotnistą drogę i odjechał. Dopiero, po kilkunastu metrach przyhamował, uchylił drzwi i wyrzucił moją kurtkę i torebkę. Czapka, szalik i rękawiczki zostały w samochodzie…

Próbowałam się dostać do jakiejś stacji benzynowej albo gdzieś, gdzie jest telefon. Moja komórka musiała wypaść, kiedy facet wyrzucał torebkę… Mijały mnie samochody, ale bałabym się zaryzykować jazdę z kimś nieznajomym. Dopiero widok starszej kobiety mnie przekonał.

– Gdzie panią zawieźć? – zapytała. – Widzę, że coś się wydarzyło. Pomogę, jeśli potrafię… Zostawię pani numer telefonu, gdybym była potrzebna, jako świadek.

Nie wiem, co mi przyszło do głowy, żeby ją poprosić o podwiezienie do Waleriany. Jakiś instynkt mi podpowiedział, że tak będzie najlepiej.

Waleriana wzniosła ręce do nieba na mój widok, ale zaraz oprzytomniała. Otulona pledem, napojona herbatą z malinami i kieliszkiem nalewki, przestawałam dygotać. Opowiedziałam jej o wszystkim. Wzdychała, kręciła głową, ale nie mówiła, że jestem głupia albo sama sobie winna. To było oczywiste!

– Boję się, że Jędrek się do mnie zniechęci i odejdzie. Bardzo go kocham, a wszystko się tak poplątało...

– Przesadzasz. Ale samo się nic nie plącze ani nie rozplątuje. Aj, dzieci, dzieci… Śpij, rano ci powiem, co wymyśliłam. Będzie dobrze.

Siedziała przy mnie, dopóki mocno nie zasnęłam. Uspokoiła mnie, wyciszyła, jak prawdziwa waleriana!

Rano dostałam jajecznicę.

– Dzwoń do Jędrka – nakazała. – Wszystko mu powiesz. Całą prawdę. Tylko wtedy wam pomogę.

To była długa i trudna rozmowa. Pierwszy raz byliśmy ze sobą całkiem szczerzy. Ale było warto. Wybaczyliśmy sobie wszystko. Babcia Waleriana pożyczyła nam brakującą kasę na mieszkanie. Moje brylanty na razie spoczęły w jej szufladzie. „Do czasu spłaty długu albo do czasu narodzin waszej pierwszej córki”. Tak zdecydowała...

Najlepsze było to, co powiedziała, kiedy zobaczyła biżuterię:

– Ale cudo! Rozumiem cię… Żadna babka by się temu nie oparła.

Czytaj także:
„Żona przepuściła nasze oszczędności na ciuchy i bzdury. Nie rozumie, ile muszę harować, żeby spłacić jej zachcianki”
„Mąż utopił nasze oszczędności, bo zachciało mu się być koneserem sztuki. Nauczka przyszła szybciej, niż się spodziewał”
„Mąż w sekrecie pożyczył moje pieniądze bratu hazardziście. Trzymałam je na operację mamy, a on je oddał darmozjadowi”

Redakcja poleca

REKLAMA