„Mąż w sekrecie pożyczył moje pieniądze bratu hazardziście. Trzymałam je na operację mamy, a on je oddał darmozjadowi”

Mój mąż wydał moje oszczędności fot. Adobe Stock, nenetus
Mój szwagier to czaruś i utracjusz. Ma 30 lat, mieszka z rodzicami, nigdy nie miał stałej pracy, ale jego rodzina jest nim zachwycona. Coraz to wymyśla nowe pomysły na biznes, z których oczywiście nic nie wynika. W dodatku jest hazardzistą...
/ 07.12.2021 13:37
Mój mąż wydał moje oszczędności fot. Adobe Stock, nenetus

To były moje pieniądze. Nawet nie nasze, tylko moje. Marek dobrze o tym wiedział. Jak mógł je ruszyć bez mojej wiedzy? Żeby chociaż miał jakiś sensowny powód. A on po prostu znowu dał się nabrać…

W naszej rodzinie od zarabiania pieniędzy jestem ja

Za to od zarządzania nimi – mój mąż Marek. On jest z wykształcenia księgowym i to naprawdę dobrym. Tylko że nigdy nie umiał pracować w grupie. W każdej firmie, w której był zatrudniony po kilku tygodniach popadał w konflikt ze wszystkimi. Marek nie toleruje niedoskonałości. Od wszystkich – i od podwładnych, i od szefów – wymaga w pracy tego, czego od siebie, czyli stuprocentowej nieomylności.

Akurat urodziłam Stasia, gdy Marek rzucił kolejną posadę. Wtedy doszliśmy do wniosku, że ponieważ i tak któreś z nas będzie musiało zostać z dzieckiem w domu – to zrobi to on. Mąż okazał się idealnym panem domu. Doskonale zajmuje się Stasiem i jego młodszą siostrzyczką Zuzią. W wystarczającym stopniu opanował tajniki kuchni – jego popisowe dania, uwielbiane przez dzieci, to spaghetti, pulpeciki z cielęciny i pomidorowa.

Wspaniale wychodzą mu też tarty – zarówno słodkie, jak i słone. Mąż założył działalność gospodarczą i trochę pracuje z domu. Co zarobi – to jego. Pieniądze na utrzymanie domu i dzieci przynoszę ja. Taki układ mi odpowiada, bo nigdy nie widziałam się w roli kury domowej, matki i żony. Kocham moje dzieci, ale gdybym spędzała z nimi 24 godziny na dobę – zwariowałabym.

Od dwóch lat prowadzę własną małą agencję reklamową

Postanowiłam spróbować działalności na własną rękę, gdy wielka firma, w której pracowałam przez dziesięć lat i przeszłam drogę od recepcjonistki do dyrektorki kreatywnej, pozbyła się mnie w ramach zwolnień grupowych.

– Dałam tej firmie z siebie wszystko. Więcej nie mam ochoty pracować dla kogoś a potem znowu zostać na bruku – zdecydowałam.

Korporacja wypłaciła mi pokaźną odprawę. Najpierw chciałam te pieniądze zainwestować w swój biznes, ale po namyśle uznałam, że od tego są kredyty.

– Marek, załóż jakąś lokatę. Niech te pieniądze sobie tam leżakują. Może przydadzą się na czarną godzinę, a może na jakieś wakacje życia? Nigdy nic nie udaje nam się zaoszczędzić, a teraz jest okazja – zdecydowałam.

Marek założył w naszym banku subkonto i tam trafiła odprawa. Nie interesowałam się nią więcej. Dawno już uznałam, że dość mam w pracy podpisywania umów, faktur. W domu mam biegłego księgowego, więc niech domowymi finansami zajmuje się on. Marek dbał o płacenie czynszu, rachunków, czasem coś przelał na małą lokatę. Potem oznajmiał mi dumny, że zarobił w trzy miesiące 30 złotych.

Moja firma powoli się rozkręca

Mam trzech pracowników i udaje mi się utrzymać i ich, i siebie. A także spłacać kredyt. Kokosów nie zarabiam, ale na spokojne życie wystarcza. Ostatnio jednak w naszej rodzinie pojawiły się kłopoty…

– Córeczko, już zupełnie nie mogę chodzić. Nie wiem co robić – moja mama to raczej opanowana osoba, ale tym razem w jej głosie wyczułam nutkę histerii.

Mama od lat ma kłopot z biodrem. Rehabilitacja, naświetlania, lasery – próbowała wszystkiego, ale to przynosiło ulgę tylko na jakiś czas. A ona zawsze była osobą bardzo aktywną, uwielbiała ruch – rower, spacery, pływanie. Z powodu chorego biodra nie mogła już od jakiegoś czasu robić tych wszystkich rzeczy, na które miała ochotę.

Ale tym razem miałam wrażenie, że sytuacja jest poważniejsza. Wiedziałam, dlaczego mama wpadła w panikę. Od dawna śmiertelnie bała się, że z powodu wypadku czy choroby straci możliwość poruszania się, i że to będzie jej koniec. Miała prawo mieć takie lęki.

Jej mama, moja babcia, w wieku 78 lat przewróciła się i złamała kość udową. Była w doskonałej formie, zarówno fizycznej, jak i umysłowej. Byliśmy pewni, że przed nią jeszcze mnóstwo dobrych lat, że doczeka mojego ślubu, narodzin prawnuków. Marzyła o tym. Nic z tego.

Lekarze przez tydzień zwlekali z operacją. Gdy w końcu moja mama prośbą i groźbą przekonała ich, by babcię zoperowali, było już za późno. W tym wieku leżenie bez ruchu jest zabójcze. Organizm babci zaczął powoli, ale sukcesywnie „gasnąć”. Najpierw wysiadły nerki, potem płuca… Babcia zmarła tydzień po operacji. A mama do dziś z jednej strony ma wyrzuty sumienia, że nie zareagowała szybciej, a z drugiej – boi się, że czeka ją taki sam los.

– Mamuś, spokojnie, coś wymyślimy. Nie panikuj – przekonywałam ją. – Koleżanki mąż jest ortopedą. Pojedziemy do niego i na pewno coś zaradzi.

Owszem, zaradził. Natychmiastową wymianę stawu biodrowego.

– W naszej klinice koszt operacji to około 25 tysięcy złotych. Ale dostanie pani endoprotezę najwyższej jakości – zachwalał lekarz, a moja mama pobladła.

– A skąd ja wezmę tyle pieniędzy – załamała ręce.

Lekarz powiedział, że możemy starać się o operację finansowaną przez NFZ.

– Ale to pewnie potrwa – uprzedził.

Obdzwoniłam wszystkie szpitale w województwie. Najbliższy wolny termin był dostępny za … 13 miesięcy.

– Kochanie, ja tyle nie wytrzymam bez ruchu. To się źle skończy. A ja nie chcę umierać! Mam jeszcze tyle do zrobienia… – mamie zaczął łamać się głos.

Widziałam, że wpada w panikę. wtedy podjęłam decyzję. Uznałam, że to jest właśnie ta czarna godzina, i że dam mamie na operację pieniądze z mojej odprawy.

– Kochanie – zwróciłam się do męża – postanowiłam, że dam mamie 25 tysięcy na operację. I tak nam jeszcze trochę zostanie tych oszczędności. Okej?

To były moje pieniądze.

Marek o tym wiedział, więc w zasadzie nie pytałam go o zdanie, tylko oznajmiałam mu decyzję. Przez myśl mi nie przeszło, że mąż może się sprzeciwić. Dlatego nie oczekiwałam od niego odpowiedzi, raczej pytania, na jakie konto ma przelać pieniądze.

– Czy to na pewno przemyślana decyzja? – to zdanie zaskoczyło mnie w pół drogi do kuchni.

Odwróciłam się.

– Marek, moja mama potrzebuje tej operacji. Po to były te pieniądze. Gdyby zachorowała twoja mama albo twój tata, też bym się nie zastanawiała. Zdrowie jest najważniejsze.

– Widzisz, bo jakby ci to powiedzieć… Chwilowo nie mamy tych pieniędzy – byłam pewna, że źle słyszę.

Albo że to głupi dowcip mojego męża.

– Żartujesz? – zapytałam, ale jego mina mówiła wszystko.

Nie żartował.

– Bo ja… Widzisz… Ja pożyczyłem te pieniądze Andrzejowi. Wiesz, na rozkręcenie tego biznesu, o którym wspominał w święta…

No tak, Andrzej. Szwagier Andrzej.

Czaruś i wieczny utracjusz

Oczko w głowie rodziców mojego męża. Andrzej był osiem lat młodszy od Marka. Urodził się, gdy ich mama miała 45 lat i już straciła nadzieję, że kiedykolwiek doczeka się drugiego dziecka.

– Mój mały cud – mówiła o nim zawsze z zachwytem.

I rozpieszczała go do granic możliwości. A mój mąż dorastał w przekonaniu, że opieka i zaspokajanie zachcianek braciszka, to jego obowiązki.

– Marek, no daj mu tę piłkę, jesteś starszy i mądrzejszy – napominała go mama, gdy nie chciał dać bratu do zabawy prawdziwej futbolówki, którą dostał od dziadka i z której był bardzo dumny.

– No nie płacz, to dziecko, musi czasem coś popsuć – strofowała go, gdy Andrzejek godzinę później wrzucił piłkę pod nadjeżdżającego tira.

– Andrzejek chce iść do kina – wołała mama i pomimo że Marek miał do odrabiania lekcje, posłusznie rzucał wszystko i szedł.

Pracę domową robił wtedy w nocy

Gdy na studiach mój mąż dorabiał korepetycjami, większość zarobionych pieniędzy oddawał bratu. A ten prowadził życie playboya. Kumple go uwielbiali, bo zawsze stawiał wszystkim lody, a potem piwo. Zawsze i wszędzie był w centrum zainteresowania. Dowcipny, wygadany, przystojny. Rzeczywiście miał dar zjednywania sobie ludzi, starych, młodych, kobiet, mężczyzn.

Wszystko umiał załatwić, wszędzie się wkręcić.

„Gdzie diabeł nie może, tam Andrzeja pośle” – mówiło się w rodzinie.

Liceum skończył tylko dzięki temu, że rodzice znaleźli takie, gdzie płaciło się wyśrubowane czesne, a nauczyciele robili wszystko, żeby uczniowie przechodzili z klasy do klasy. Do matury nie przystąpił.

– Wiesz, on ma bardzo wysokie IQ i wybitny umysł, ale testy to nie jest jego bajka. Matura w formie testów promuje przeciętniaków – tłumaczył mi Marek.

A ja się zastanawiałam, czy on naprawdę wierzy w te brednie. Rok temu Andrzejek skończył 30 lat. Ciągle mieszka z rodzicami, nigdy nie miał jeszcze stałej pracy. Ojciec załatwił mu już wiele posad. Pracował przy produkcji filmów reklamowych, był przewodnikiem turystycznym, baristą, recepcjonistą… Nigdzie nie poznali się na jego talencie.

– Oni nie zasługują na naszego Andrzejka – powtarzała urażonym tonem teściowa.

Kilka razy próbowała mnie przekonać, żebym zatrudniła go u siebie, ale zawsze udało mi się jakoś wykręcić. Od roku Andrzej planował własny biznes. Słuchaliśmy o nim na każdym rodzinnym spotkaniu. Pomysł ewoluował już tyle razy, że przestałam nadążać. Ogólnie chodziło o coś związanego z internetem. Raz miał to być sklep, raz wideoblog…

– Brawo Andrzejku, ty to masz łeb – zachwycał się teść.

– Moje słoneczko, wiedziałam, że jeszcze pokażesz, na co cię stać – wtórowała mu teściowa.

Nawet mój mąż, wydawałoby się twardo stąpający po ziemi księgowy, z dumą klepał brata po plecach.

„Czy tylko ja widzę, że król jest nagi?” – myślałam, ale nic nie mówiłam.

Już raz, parę lat temu, popełniłam ten błąd i ośmieliłam się skrytykować Andrzeja. Cały klan męża solidarnie rzucił mi się do gardła. Od tamtej pory nie wypowiadałam się już na temat szwagra. Rodzinną tajemnicą był hazardowy nałóg Andrzeja. Zaczęło się od automatów – gdy miał 16 lat, na obozie przegrał na nich całe kieszonkowe.

A także kieszonkowe kilku kolegów, którzy pożyczyli mu pieniądze. Wtedy wybronił go Marek. Z własnej kieszeni pooddawał kolegom pieniądze. Rodzice się nie dowiedzieli. Nieświadomy skłonności Andrzeja ojciec zabrał go pewnej niedzieli na wyścigi konne.

W jeden dzień chłopak przegrał wszystkie pieniądze, jakie dostał na osiemnaste urodziny. Od tamtej pory był stałym bywalcem wyścigów. Gdy któregoś dnia mama zauważyła, że z domu zniknęły srebrne sztućce po prababci – w końcu dała się przekonać Markowi, że Andrzejek ma problem. Rodzice wysłali go na terapię. Pomogła. Andrzej stracił zainteresowanie końmi…

Tyle że w czasie terapii poznał kumpla, który pokazał mu uroki kasyna! Od tej pory Andrzej spędzał w nim całe noce. Rodzicom wmawiał, że pracuje z przyjacielem nad kolejnym projektem. Do swojego „biura” wyniósł z domu stacjonarny komputer, laptop, mikrofalę. Gdy pewnej niedzieli przyszliśmy na obiad a w salonie nie było telewizora – Marek wziął brata na poważną rozmowę.

Andrzej znowu poszedł na odwyk

Przez kilka miesięcy był spokój. Szwagier z entuzjazmem opowiadał o spotkaniach Anonimowych Hazardzistów, o tym, jak bardzo są pomocne, jak się dzięki nim zmienił. Jak widać znowu przekonał wszystkich. Nawet Marka…

Po rewelacji męża wzięłam trzy głębokie oddechy.

– Błagam, powiedz, że to nieprawda. Przecież wiesz, tak samo dobrze jak ja, że nie ma żadnego biznesu. Jeżeli Andrzej potrzebuje gotówki, to wiadomo, że znowu zaczął grać.

– Kochanie, nie tym razem. Na hazard nie potrzebowałby aż takiej kwoty. Mówię ci, pokazał mi biznesplan. Tylko wiesz, żaden bank nie da hazardziście kredytu. To nie pożyczka, tylko inwestycja. Jestem pewien, że 60 tysięcy, które zainwestowałem, zwróci się w dwa lata...

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. 60 tysięcy? Moja odprawa to było 35…

– Marek, co ty mówisz? Jakie 60 tysięcy? – ciągle jeszcze wierzyłam, że mój mąż się przejęzyczył.

– Uruchomiłem linię kredytową na naszym koncie. Płacimy za nią rok w rok, a nigdy nie skorzystaliśmy. Uznałem, że najwyższa pora.

Tego już było za wiele.

– To były moje pieniądze! – wydarłam się. – Rozumiesz? Moje! Nie nasze, tylko moje! Jak mogłeś… Dlaczego nie zapytałeś? Czy ty postradałeś rozum?

Przestałam krzyczeć dopiero, gdy zobaczyłam przerażone dzieci, stojące w drzwiach salonu.

– Nic się nie stało, mamusia się troszkę zdenerwowała. Ale już się uspokoiłam, widzicie? Wracajcie do łóżek, zaraz przyjdę wam poczytać. No już, sio.

Gdy Staś i Zuzia zniknęli za drzwiami, spojrzałam na Marka.

– Masz odzyskać te pieniądze jak najszybciej. A raczej to, co z nich zostało. Dla Andrzeja przepuszczenie takiej kwoty to kwestia kilku dni… A ty kiedy mu dałeś te pieniądze? – dopiero teraz przyszło mi do głowy, żeby o to spytać.

– Dwa tygodnie temu.

– Marek… Dwa tygodnie? I przez cały ten czas nie przyszło ci do głowy, żeby mi powiedzieć, że właśnie wyrzuciłeś w błoto wszystkie moje oszczędności? A nawet więcej? Ja nie wiem, co teraz będzie… – nagle poczułam, że nie mam już siły.

Wstałam i poszłam do dzieci. Zasnęłam w łóżku Zuzi i tam zostałam do rana. Śniadanie zjedliśmy w milczeniu. Nie chodzi o to, że się obraziłam. Ja naprawdę nie wiedziałam, co miałabym powiedzieć.

Nagle przypomniałam sobie o mamie i jej operacji

– O mój Boże, przecież mama już się zapisała na tę operację. Mam jej teraz powiedzieć, że kasa na jej nowe biodro zasiliła kiesę naszego lokalnego kasyna? A może ty jej to powiesz?

– Magda, skąd wiesz, że Andrzej przepuścił te pieniądze. Jestem pewien, że nie.

– To jak nie, to masz natychmiast do niego iść i wycofać swoją „inwestycję”. Porozmawiamy wieczorem.

W pracy zalogowałam się do banku. Nie robiłam tego od kilku lat. Hasło na szczęście było to samo. Choć w sumie, co z tego? Nie było czego ratować. Stan konta: minus 25 tysięcy. Stan subkonta: 25,50 zł. Z bezsilności zaczęłam płakać. Moja sekretarka Hania podniosła wzrok znad klawiatury. Na szczęście nie przyszła zapytać, co się stało. Co bym jej odpowiedziała? Że mam męża imbecyla?

Po przyjściu do domu nawet nie zdjęłam płaszcza, tylko od razu poszłam do salonu i stanęłam nad mężem. Spojrzał na mnie skruszony…

– Nie mam tych pieniędzy, ale nie denerwuj się, odzyskam je. Andrzej bardzo się przejął, mówi, że wycofa zaliczkę za wynajem biura i odda nam 25 tysięcy na operację mamy…

Nie dałam mu dokończyć.

– A reszta gdzie?

– No, zainwestowana pewnie… – Marek bezradnie rozłożył ręce.

Sama już nie wiedziałam, czy mój mąż jest idiotą czy kłamcą? Kazałam mu się ubierać. Dzieci zaprowadziłam do sąsiadki. Pojechaliśmy do kasyna. Ochroniarze próbowali nas zatrzymać:

– Pan nie ma krawata – wołał do Marka jeden z nich, ale odepchnęłam go i wkroczyliśmy na salę.

Andrzeja zobaczyłam od razu. Otoczony wianuszkiem dziewczyn, z drinkiem w ręku, królował przy stole. Marek też go zobaczył. Wreszcie dotarło do niego, że znowu dał się bratu oszukać. Zbladł, osunął się na krzesło i zakrył twarz dłońmi.

– Co ja narobiłem…? – po raz pierwszy w życiu widziałam łzy mojego męża.

Ale nie było mi go żal

Straciłam cierpliwość. Zrozumiałam, że od tej pory wszystko musi się zmienić. następnego dnia założyłam nowe konto. Tylko dla siebie. Moja pensja będzie od tej pory wpływać na nie. Hondę, którą jeździł Marek (ja mam samochód służbowy) wstawiłam do komisu. Od ręki dostałam za nią 15 tysięcy. Marek wyraźnie się poddał. Podpisał papiery bez słowa.

– Resztę debetu musisz spłacić sam. Poszukaj jakichś klientów. A może rodzice ci pożyczą? Czy oni w ogóle wiedzą, jak bardzo wspomogłeś braciszka?

Wiedziałam, jaka jest odpowiedź na to pytanie, więc gdy Marek próbował coś powiedzieć, machnęłam ręką.

– Daj spokój. W sumie nie chcę słyszeć więcej tych bzdur. Domyślam się, że rodzice nie wiedzą, że Andrzej chciał, żeby to była niespodzianka, bla, bla, bla… Moim zdaniem jednak powinieneś im powiedzieć, że on znowu gra. Zanim wyniesie z domu ostatni mebel…

Marek chyba mnie posłuchał, bo teściowa zadzwoniła następnego dnia.

– Magda, nie miałam pojęcia o tych pieniądzach. Przysięgam. Wiesz, już nie mam złudzeń, co do Andrzeja. Nie pozwoliłabym mu, gdybym wiedziała… Myślałam, że Marek po ostatnim razie też już się uodpornił na gadkę brata. Przepraszam. Odkładam od kilku lat trochę z każdej emerytury. Mam już na lokacie pięć tysięcy. Jutro je wypłacę i ci dam.

– Mamo, dziękuję, ale jakoś damy radę. Niech mama trzyma te pieniądze, może się jeszcze przydadzą. Trzeba mieć coś na czarną godzinę.

Nie wspomniałam o operacji mamy. Nie chciałam dobijać teściowej. Fakt, to ona rozpuściła synka, ale chyba już to zrozumiała. Było mi jej trochę żal. Mojej mamie też nie powiedziałam, że pieniądze na jej operację przepadły. Klinika męża koleżanki zgodziła się rozłożyć mi opłatę na raty.

Minęły dwa miesiące

Mama powoli zaczyna chodzić. Mieszka z nami, Marek się nią troskliwie zajmuje. Próbuje się zrehabilitować w moich oczach, jak tylko potrafi. Znalazł klienta – za obsługę księgową dostaje od niego tysiąc złotych miesięcznie. Wszystko przeznacza na spłatę debetu.

Teściowie zmusili Andrzeja do kolejnej terapii. Tymczasem w ośrodku zamkniętym, 500 kilometrów od domu. Ma tam spędzić jeszcze miesiąc. Potem zamieszka w hostelu dla osób wychodzących z nałogu. Na miejscu będzie miał terapeutów. Prowadząca ośrodek fundacja pomaga też swoim podopiecznym znaleźć pracę.

Nie mam pojęcia, czy Andrzej będzie chciał sprzątać biura albo zmywać gary. Ale na razie o tym nie myślę. Jeszcze przez miesiąc szwagier nie jest naszym problemem. A co będzie potem? Zobaczymy.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA