„W szkole prześladowali moją córkę, bo była dziewicą. Rozpustne małolaty nieomal doprowadziły do tragedii”

matka córka problemy fot. Getty Images, Igor Emmerich/Corbis/VCG
„Wiedziałam, że chce zachować dziewictwo dla tego jedynego. Nie wiedziałam tylko, że brak chłopaka tak bardzo jej utrudniał życie. Z tego powodu stała się pośmiewiskiem w środowisku rówieśniczym”.
/ 09.10.2023 14:30
matka córka problemy fot. Getty Images, Igor Emmerich/Corbis/VCG

Głupia zabawa nastolatek niemal doprowadziła do tragedii. A życie naszej córki zmieniła już na zawsze.

Ufałam mojej córce

Ania od zawsze była rozsądnym dzieckiem. Już jako mała dziewczynka dała liczne dowody swojej odpowiedzialności, rzetelności i dobrego wychowania. Cieszyliśmy się z mężem, że mamy tak wspaniałą córkę. Tyle że któregoś dnia spadła na nas nieoczekiwana wiadomość. Nie chcieliśmy, nie mogliśmy w nią uwierzyć.

Szesnaste urodziny Ani wyprawiliśmy jak zwykle podwójnie. Na pierwszy ogień poszła rodzina, dzień później Ania świętowała ze swoimi przyjaciółkami. Miała ich sporo: była lubiana w szkole, a przez całą podstawówkę pełniła funkcję przewodniczącej klasy.

Dziewczyny jak zwykle przyniosły jej śliczne prezenty. Skromne, bo te dzieci nie pochodziły z jakichś bogatych domów, ale takie, jakie Ania lubiła: książki, płyty, maskotki. Śmialiśmy się nawet po cichu z mężem, że pannica nam rośnie, a wciąż zasypia z ulubionym misiem. Trochę hałasowały, jak to młode. Nawet się nie gniewaliśmy – w końcu sami też mieliśmy kiedyś po szesnaście lat, a zresztą nie było jeszcze tak późno.

Nagle zelektryzował nas krzyk Ani. Pobiegłam na górę.

– Co się stało? – spytałam, stając w drzwiach pokoju.

Anka była blada jak ściana. W ręce trzymała telefon komórkowy.

– Nic, nic – odparła powoli.

– Na pewno? – nie dowierzałam.

– Tak, mamo. Koleżanka z obozu harcerskiego miała wypadek – powiedziała.

Zapytałam, co się dokładnie stało. Córka bąknęła, że koleżankę potrącił samochód. Popatrzyłam na dziewczyny. Wydawały się równie poruszone jak Ania. Powiedziałam, że współczuję; poprosiłam, żeby pozdrowiła koleżankę ode mnie i wyszłam z pokoju. Nie minęło dziesięć minut, jak przyjaciółki Ani pożegnały się i poszły do domów.

Co dziwne, córka nie odprowadziła ich do drzwi. Odczekałam chwilę i zapukałam do niej. Odpowiedziała mi cisza, więc weszłam. Ania leżała na łóżku z twarzą w poduszce. Przysiadłam koło niej, pogłaskałam ją po włosach, po plecach…

– Nie martw się, córeczko. To straszne, co się stało, ale miejmy nadzieję, że Bożenka z tego wyjdzie. Może zjesz z nami kolację?

Ania tylko pokręciła głową. Szanując jej wrażliwość, już się nie upierałam. Wróciłam do męża i opowiedziałam, co się stało. Oboje stwierdziliśmy, że mamy naprawdę dojrzałe, empatyczne dziecko.

Coś przeczuwałam

Nazajutrz nie mogłam Ani dobudzić. Spieszyłam się – sama za późno wstałam, a obiecałam, że odwiozę ją do szkoły. Tymczasem córka w końcu wstała, ale powiedziała, że źle się czuje i zostanie w domu. Mówiła, że bolą ją głowa i brzuch. Zostawiłam na wierzchu tabletki przeciwbólowe i poleciłam, żeby zapisała się do lekarza.

W pracy miałam taki młyn, że nie udało mi się do południa zadzwonić do domu. O 14 próbowałam kilka razy, lecz Ania nie odbierała. „Albo poszła do lekarza, albo śpi i nie słyszy dzwonka” – myślałam. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Wiem, szesnastoletnia dziewczyna to nie jest małe dziecko, ale mimo wszystko czułam dziwny ucisk w żołądku. Nie mogłam się zwolnić, zatelefonowałam więc do męża, czy nie pojawiłby się wcześniej w domu.

– Coś się stało? – spytał.

Opowiedziałam mu o poranku i swoich niedobrych przeczuciach.

– Krysiu, przecież to duża, mądra dziewczyna. Jakby coś było nie tak, na pewno sama by do nas zadzwoniła. Spokojnie, na pewno śpi… – tłumaczył mi.

Nie byłam przekonana. W końcu udało mi się uprosić męża, aby jednak urwał się z pracy i pojechał wcześniej do domu. Godzinę później zadzwoniła moja komórka. Maksymilian nie wdawał się w żadne tłumaczenia. Powiedział krótko:

– Czekam na pogotowie. Przyjeżdżaj.

Wszystko z powodu stresu

Rzuciłam wszystko. Na szczęście moja firma mieści się tylko trzy przystanki od domu. Pojawiłam się w dziesięć minut. W drzwiach zderzyłam się z lekarzem. Pozwolili nam jechać w karetce. Patrzyłam na nieprzytomną córkę i cały czas zadawałam sobie jedno pytanie: dlaczego? Co musiało się stać, że nasza rozsądna i zdrowa Ania właśnie doznała zawału serca.

Na szczęście mój mąż przyjechał na czas i znalazł ją w ostatniej chwili. Kiedy doszła do siebie, nie chciała z nami rozmawiać. Bladymi, spierzchniętymi ustami wyszeptała tylko jedno:

– Co się ze mną stało?

I poprosiła, żebym przyniosła do szpitala jej telefon komórkowy. Nie wiem, co mnie tknęło, bo nigdy nie zaglądam do cudzej korespondencji, ale tym razem tak się właśnie stało. Zerknęłam w esemesy Ani, lecz tam nie było niepokojących treści. Jednak kiedy weszłam w aplikację ze zdjęciami, odebrało mi głos. Całkowicie golusieńka Ania pokazywała do aparatu wszystkie swoje wdzięki…

Co ja mówię – to nie były tylko zwykłe, nagie fotki. Ona wyglądała na nich jak prostytutka! Wszystkie były niesmaczne, wulgarne i porażające. Jeszcze przez chwilę myślałam, że to może fotomontaż, ale gdy zobaczyłam dość charakterystyczne znamię na ramieniu, z którym moja córka przyszła na świat, już nie miałam wątpliwości…

Czekałam na wyjaśnienia

Przyniosłam Ani telefon, podałam go bez słowa. Postanowiłam, że dam jej czas na powrót do równowagi psychicznej i fizycznej, a potem o wszystkim porozmawiamy. Jednak to ona pierwsza zapragnęła się zwierzyć, wytłumaczyć.

Dowiedziałam się, że nie ma chłopaka. Żadna dla mnie nowość – wiedziałam o tym. Wiedziałam też, że chce zachować dziewictwo dla tego jedynego, ślubnego. Nikt jej do tego nie namawiał, sama tak postanowiła. Nie wiedziałam tylko, że brak chłopaka tak bardzo jej utrudniał życie.

Wtedy koleżanki namówiły ją na tę sesję. To miała być zabawa – pokazanie, że wcale nie jest taka skromniutka, jak się im wszystkim wydaje. Miała opory, ale kilka kieliszków wina rozładowało napięcie, a koleżanki zapewniały, że zdjęć i tak nikt nie zobaczy. Tak miało być. Stało się inaczej.

Kiedy w urodziny Anki usłyszałam jej krzyk, był on właśnie reakcją na wiadomość, że jej fotki ogląda już cała szkoła. Wtedy to dostała esemesa o treści: „kiedy i za ile?”. A potem kolejne… Kto wydał? Nie wiadomo. Żadna z dziewczyn nie chciała się przyznać. Któraś jednak musiała posłać fotki w eter!

Już nie ma przyjaciółek

Do wieczora Ania dostała jeszcze siedemnaście esemesów. Wszystkie o podobnym wydźwięku. Ktoś pisał, co się z takimi robi i że sama odczuje tego konsekwencje, już niedługo. Oczywiście wszystkie wiadomości wysłano z Internetu, anonimowo. Nie wyobrażała sobie, że następnego dnia pójdzie do szkoły. W ogóle nie wyobrażała sobie już ani szkoły, ani życia.

Na razie jest na zwolnieniu. Codziennie spotyka się z psychologiem. Jeszcze nie wiemy z mężem, jak postąpić. Zmiana szkoły wydaje się nieunikniona.
Czy Ania jest zupełnie bez winy? Też nie umiem na to odpowiedzieć. Do tej pory myślałam, że mam rozsądną, dojrzałą córkę…

Czytaj także:
„Hajs się musi zgadzać, więc wyprzedawałem rodzinne zbiory. Nie wszyscy muszą być mózgowcami po studiach”
„Nie miałam matki, ojciec traktował mnie jak przybłędę. W złości wykrzyczał mi prawdę w twarz i mój świat legł w gruzach”
„Zbierałam szczękę z podłogi, gdy poznałam lubieżną profesję Gośki. Imię Alfons było jej bliskie”

Redakcja poleca

REKLAMA