„Hajs się musi zgadzać, więc wyprzedawałem rodzinne zbiory. Nie wszyscy muszą być mózgowcami po studiach”

cwany młody mężczyzna fot. Getty Images, Igor Ustynskyy
„W trasę ruszyłem na początku lipca, z sercem pełnym zapału i samochodem pełnym książek. Kiedy dojechałem na miejsce, dochodziła czternasta. Zaparkowałem przy zejściu z plaży, otworzyłem tylną klapę, wyjąłem krzesełko i… To niesamowite, ile udało mi się sprzedać!”.
/ 05.10.2023 08:30
cwany młody mężczyzna fot. Getty Images, Igor Ustynskyy

To nieprawda, że Polacy nie czytają. Czytają, ale głównie wtedy, kiedy mają wolny czas i mogą w spokoju rozkoszować się lekturą. Gdy jechałem na Wybrzeże, byłem pełen optymizmu i zapału do pracy.

Ze studiami mi nie szło

Kilka miesięcy temu skończyłem dwadzieścia pięć lat. Mam na swoim koncie trzy nieudane próby dostania się na AWF, cztery lata pracy w fabryce jako robotnik, i dyplom ukończenia rocznej szkoły marketingu i reklamy. I do niedawna ciągle nie wiedziałem, kim chcę zostać, jak dorosnę. Bo absolutnie nie czułem się dorosły.

Moi rodzice prowadzą małe wydawnictwo, i chociaż nie zarabiają na tym kokosów, to stać ich na spokojne życie i na moje utrzymanie. Właściwe nigdy nie musiałem pracować i, prawdę mówiąc, niespecjalnie garnąłem się do roboty.

Chociaż staruszkowie przyszli na świat w czasie, gdy ruch dzieci kwiatów w Stanach powoli zamierał, w głębi duszy zawsze czuli się troszkę hipisami. Wiedli życie niezależnych artystów, a kiedy po czterdziestce wpadli na pomysł, żeby się nieco ustatkować, założyli coś, co z dumą nazywali „najmniejszym polskim wydawnictwem”. Oboje zarabiali na życie pisaniem i postanowili dać szansę również innym piszącym, których utwory duże wydawnictwa odrzucały.

Zaczęli od wydawania e-booków, a po pewnym czasie ich wydawnictwo miało już na swoim koncie pięćdziesiąt tytułów, które sprzedawały się
w takich ilościach, że firma miała się całkiem dobrze. Jeśli na coś narzekali, to na zbyt wysokie prowizje, które musieli płacić dystrybutorom.

Chciałem pomóc rodzicom

Kiedy pracowałem jako robotnik w fabryce aut, udało mi się okazyjnie nabyć prezent z okazji dwudziestolecia ich związku – prawie nieużywany kultowy bus serii T1, czyli ulubione auto wszystkich hipisów świata. Od razu pokochali ten samochód, choć służbowe sprawy załatwiali, jeżdżąc trzyletnim Suzuki. Na wakacje jednak zawsze wybierali się busem. Dbali bardzo o niego, więc zawsze był w doskonałym stanie i na chodzie.

Korzystałem na tym, bo pozwalali mi korzystać z niego, kiedy tylko chciałem.
Któregoś dnia przy śniadaniu zapytałem ich o plany na wakacje. Spojrzeli po sobie.

– Pewnie skoczymy do S. pod namiot na parę dni – powiedział ojciec.

– Albo pojedziemy nad morze – dodała mama.

– Tak, najlepiej nad Morze Śródziemne – rozmarzył się ojciec. – Ale raczej na to nie starczy nam kasy.

– Problemy w firmie? – spytałem.

– No, nie jest aż tak źle, ale... powiedzmy, że doszliśmy do granicy naszych możliwości – odparł.

– Książki sprzedają się cały czas, ale w niezbyt oszałamiających nakładach, koszty rosną, a prowizje pośredników nie maleją – dodała mama.

– Może mógłbym wam jakoś pomóc? – nawet nie wiem, skąd mi przyszedł do głowy ten pomysł.

– W czym? W sprzedaży książek?

– Na przykład.

– Synku, ale ty się na tym przecież nie znasz. Chcesz założyć księgarnię?

– Co to, to nie – zaprzeczyłem szybko. – Ale tak sobie pomyślałem… Może spróbuję sprzedaży bezpośredniej?

Może coś z tego będzie?

W szkole miałem kumpla, który bardzo mocno angażował się w marketing wielopoziomowy i mnie też próbował w to wciągnąć. Niespecjalnie się tym interesowałem, ale czasami słuchałem, jak opowiadał o sile bezpośredniego kontaktu sprzedającego z kupującym, i o możliwościach, jakie z tego płyną. Wprawdzie nie myślałem nigdy, żeby samemu spróbować, ale… Może to nie byłby wcale taki zły pomysł?

– Tak się zastanawiam… – zacząłem powoli czekając, aż plan zacznie krystalizować się w mojej głowie – może na przykład będę sprzedawać książki w miejscowościach wypoczynkowych? Wziąłbym busa, parę książek na pakę i obskoczyłbym wybrzeże, od Ś. aż po H.

– A gdzie będziesz spał? – wtrąciła się mama, jak na rodzicielkę przystało.

Może spać w aucie, przecież jest do tego przystosowane… – mruknął ojciec, chrząkając znacząco.

Mama się z lekka zarumieniła.

– To jeszcze coś wam powiem ciekawego – wypaliłem. – Mam taką fajną koleżankę ze szkoły, właściwie nawet więcej niż koleżankę…

– I z nią chcesz jechać? – domyślił się ojciec. – Czyli chodzi o romans,
a nie o biznes? – uśmiechnął się.

– Nie, nawet jej tego nie proponowałem, ale ona pracuje w drukarni cyfrowej i mogłaby mi pomóc okleić nasz samochód jakoś tak fajnie. Wiecie, teraz jest modny oldskul, więc taki obwoźny handel książkami, bukinista przy plaży, no, te sprawy… To się może udać – wyjaśniłem.

Ojciec od razu podchwycił temat.

– Świetny pomysł! – ucieszył się.

– Zrobimy akcję „Warto czytać na urlopie”, okleimy busa aż po dach,
i damy ci jakąś kwotę na wydatki: benzynę, jedzenie, takie tam rzeczy…

– A czy oprócz tego mogę liczyć na jakąś prowizję od sprzedaży? – zainteresowałem się.

– Jasne – natychmiast odrzekła mama, która w firmie zajmowała się kwestiami finansowymi. – Nie widzę powodu, żebyś nie dostał dokładnie takiej samej prowizji, jak nasi zwykli dystrybutorzy, i to bez podpisywania żadnych umów. Pięćdziesiąt procent dla ciebie, może być, synek?

– Super! Czyli to będzie…

– Tak mniej więcej piętnaście złotych za każdy sprzedany egzemplarz.

– A książki możesz wziąć z naszego magazynu, który jest w małym pokoju – dodał ojciec. – Są tam zwroty, nadwyżki z drukarni, egzemplarze marketingowe, promocyjne… Powinno ci wystarczyć.

– Już ja się postaram o to, żeby nie wystarczyło – powiedziałem hardo
i zabrałem się do zimnej jajecznicy.

Wierzyłem w sukces

W trasę ruszyłem na początku lipca, z sercem pełnym zapału i samochodem pełnym książek. Na początek wybrałem K. – byliśmy tam kilka razy na wakacjach, więc dobrze znałem te okolice. Kiedy dojechałem na miejsce, dochodziła czternasta. Zaparkowałem przy zejściu z plaży, otworzyłem tylną klapę, wyjąłem krzesełko i… To niesamowite, ile udało mi się sprzedać!

– Pan sprzedaje książki? – od razu usłyszałem nieśmiałe pytanie.

Odwróciłem się błyskawicznie. Przed autem stała młoda dziewczyna i patrzyła na mnie w napięciu.

– Tak jest. Najlepsze książki do czytania, w najlepszej cenie, prosto od wydawcy – zapewniłem żarliwie.

– A są jakieś romanse? – spytała.

– Oczywiście! Nasz największy bestseller, czyli „Marzę i śnię”, ale to nie jest po prostu romans, tylko naprawdę dobra powieść psychologiczna, oczywiście o miłości…

– To ja poproszę.

Nie do wiary! Jeszcze krzesła nie rozstawiłem, a już miałem pierwszą klientkę. Podałem jej książkę, skasowałem trzy dychy i już chciałem klapnąć sobie i odpocząć, ale…

– Tata, zobacz, pan sprzedaje książki w samochodzie! – rozdarł się jakiś dzieciak. – A są jakieś dla mnie?

– Mam świetny zbiór opowiadań o zwierzątkach – powiedziałem do niego, a do jego ojca rzuciłem: – Mądre i świetnie napisane. Naprawdę warto.

– Dobra – rzucił ojciec. – Ale i dla mnie niech pan coś znajdzie.

– Może jakiś kryminał?

– Wolę fantastykę…

– I tu pan dobrze trafił – oznajmiłem z zadowoleniem. – Specjalizujemy się w fantastyce. Powieści, zbiory opowiadań… Znane nazwiska, debiutanci… Fantasty, science fiction…

– Wezmę to – wskazał jedną z książek. – I coś dla żony. Romans najlepiej.

Byłem zaskoczony efektami!

Dzień pracy zakończyłem o siódmej. Zamknąłem pakę, podliczyłem kasę i złapałem za komórkę.

– I jak ci idzie, synku? – mama odebrała już po pierwszym sygnale.

– Nie uwierzysz! – zawołałem podniecony i rozradowany. – W jeden dzień… Co ja mówię, w jedno popołudnie sprzedałem sto siedem książek!

– Ile? – rozległ się w słuchawce zdumiony głos ojca, chyba ustawili aparat na tryb głośnomówiący.

– Nie dosłyszałam… – odezwała się mama. – Ale Tomuś chyba mówił, że siedem sprzedał…

– Nie siedem, tylko sto siedem! – wrzasnąłem. – Sto siedem!

Po drugiej stronie zaległa cisza.

– W jeden dzień? – spytała mama.

– W jedno popołudnie – zaznaczyłem.

Dotarł do mnie okrzyk radości, a po chwili gorączkowe gratulacje.

– Wyślijcie mi numer konta esemesem – wtrąciłem. – Bo nie chcę takiej kasy wozić ze sobą. Zostawię tylko trochę drobnych i coś na zakupy…

– Synku – usłyszałem głos ojca. – Jestem z ciebie bardzo dumny.

– Ale, kochanie, w takim tempie sprzedaży to, co zabrałeś, starczy ci zaledwie na jakieś dwa tygodnie… – dodała jak zawsze praktyczna mama.

– No to szykujcie drugą partię.

Tego, co zabrałem, starczyło mi na dziesięć dni… Handlowałem tak przez całe dwa miesiące, z krótkimi przerwami na odpoczynek. Codziennie byłem w innym mieście, przejechałem w tę i z powrotem całe Wybrzeże dwa razy. Nie, żebym się chwalił swoimi osiągnięciami i rezultatem finansowym, ale było naprawdę nieźle. A kiedy przyszedł wrzesień, zająłem się przez chwilę handlem stacjonarnym, bo rodzice pojechali na krótkie wakacje nad Morze Śródziemne. Teraz było ich na to stać, głównie dzięki mojej pracy.

Zostałem w B. i zacząłem zamawiać dodruki i przyjmować zwroty od pośredników i dystrybutorów. Na jesieni planowałem objazd po miejscowościach uzdrowiskowych, a w zimie wypad w góry. Bo to nieprawda, że Polacy nie czytają. Czytają, tyle tylko, że głównie na wakacjach, kiedy mają wolny czas. Trzeba ich wtedy odnaleźć i sprzedawać im książki.

Czytaj także:
„Dla Arka byłam tylko kochanką na czas ciąży żony. Upokorzył mnie, ale też podsunął pomysł na łatwy biznes”
„Najlepsza przyjaciółka kopała pode mną dołki. Wciągnęła mnie do biznesu, a potem bezczelnie oskubała z kasy”
„Od dziecka miałam żyłkę do biznesu. Andrzej zapewniał mi pieniądze, a ja oddawałam mu swoje młodsze o 25 lat ciało”

Redakcja poleca

REKLAMA