Pierwsza wywiadówka w mojego syna i od razu taki wstyd! Sama nie wiem, jak przeżyłam to upokorzenie przed wszystkimi rodzicami. A największy żal mam do siebie, że nie potrafiłam obronić Marcina. Bo czy naprawdę tylko on zawinił?
Kiedy nauczycielka na początku roku szkolnego zapowiedziała, że uczniowie pojadą na szkolną wycieczkę, uznałam to za świetny pomysł. Wiadomo, wszyscy się lepiej poznają i poczują swobodniej w nowej szkole.
To przecież takie ważne, bo dzieciaki przyszły z różnych szkół i mają spędzić ze sobą następne trzy lata. Wiadomo, jak to jest na początku; jedno się drugiemu przygląda, czego się może spodziewać po nowym koledze.
Ktoś się popisuje, inny znowu chowa w kącie
Mój Marcin należy raczej do tej drugiej grupy dzieci. Z natury jest spokojny i nieśmiały. Już w podstawówce dawał sobą rządzić klasowym przywódcom wpatrzony w nich jak w tęczę. Na szczęście kończyło się tylko na głupich kawałach, jak ten, gdy nielubianej nauczycielce podłożyli na krzesło kanapkę z dżemem.
Ale wychowawczyni doskonale wiedziała, że chociaż tę kanapkę podrzucił mój Marcin, to nie on wymyślił taki przykry żart, tylko namówili go do tego koledzy. Dlatego przykładnie ukarała wszystkich. Mój syn nie miał więc przypiętej łatki łobuziaka.
A tutaj? Już na początku stał się kozłem ofiarnym! Szłam na wywiadówkę z nastawieniem, że my rodzice dostaniemy burę. Wiedziałam przecież, co się stało na tej szkolnej wycieczce – pojawił się alkohol. Skąd się wziął? To także było wiadomo i sądziłam, że wychowawczyni powie o tym otwarcie.
Kto przemycił do autokaru dwie butelki wódki i którzy chłopcy ją pili. Bo przecież było ich kilku… Ale nie! Od razu na początku spotkania wychowawczyni z wielce surową miną zaczęła opowiadać tylko o moim Marcinie! Że się spił i… zwymiotował prosto na jej sukienkę!
Wiem, że tak było i naprawdę bardzo nad tym boleję. Moje dziecko zresztą wcale nie było w sztok pijane, po prostu tak zareagowało na wypitą po raz pierwszy w życiu wódkę. Wystarczyło parę łyków, do tego jazda autokarem – Marcin od dziecka cierpi na chorobę lokomocyjną, aby stało się to, co się stało.
Mój syn źle się poczuł, wstał ze swojego fotela, aby zakomunikować wychowawczyni, że musi natychmiast wysiąść. Ona, mimo że był podobno blady jak ściana, kazała mu w tej chwili wracać na swoje miejsce, on się upierał, że mu niedobrze. Wywiązała się między nimi dyskusja, autobus szarpnął no i… Marcin zwymiotował.
Zdaję sobie sprawę, że to musiało być dla wychowawczyni niemiłe i, prawdę mówiąc, nawet sobie nie wyobrażam, jak bardzo musiała się czuć upokorzona. Klasa bowiem, oczywiście, najpierw zamarła, ale już po chwili wszyscy ryknęli gromkim śmiechem. Aż do końca wycieczki między uczniami krążyły niewybredne żarciki na temat wychowawczyni, a mój syn stał się mimo woli bohaterem. No bo zwymiotować na nauczycielkę, to dopiero jest wyczyn!
Tylko że on wcale nie chciał takiej sławy
Był przerażony tym, co zrobił i strasznie było mu wstyd. Oczywiście, przepraszał ją wielokrotnie, ja także do niej dzwoniłam, kiedy tylko dowiedziałam się od Marcina, co się stało. Zaraz po powrocie syn zaniósł jej kwiaty, chcąc chociaż trochę odkupić swoje winy. Jak widać, mu się nie udało…
Nauczycielka postanowiła bowiem zwalić na niego całą winę za pojawienie się alkoholu na wycieczce i opowiedziała o incydencie na wywiadówce, przy wszystkich rodzicach. Płonęłam ze wstydu, bo zwracała się bezpośrednio do mnie i z tego wszystkiego zapomniałam języka w gębie.
Jakby tylko on pił na tej wycieczce… W dodatku po jej tyradzie wielu rodziców miało przeświadczenie, że to właśnie Marcin przyniósł wódkę! A przecież to nieprawda… To nie on. Alkohol przemycił chłopak, którego dziadek był kiedyś dyrektorem w tej szkole, a ojciec jest ważną szychą w naszej gminie.
Wiem, że nauczycielka doskonale zdawała sobie z tego sprawę, kto najwięcej wypił, tym bardziej, że Adam podobno był w sztok pijany. Do tego stopnia, że nie był w stanie niczego zwiedzać, tylko cały pierwszy dzień spędził w autokarze, śpiąc na tylnych siedzeniach.
No tak, ale on, w przeciwieństwie do mojego dziecka, ma mocne „plecy”. Jestem pewna, że wychowawczyni zwyczajnie się bała wymienić jego nazwisko. Może nawet dostała takie polecenie od dyrektorki szkoły, aby zatuszować sprawę?
Wiadomo bowiem, że przecież szkoła dostaje dotacje z gminy i lepiej, aby miała tam przyjaciół a nie wrogów. Całą swoją złość wyładowała więc na moim synu, przyprawiając mu gębę już na początku nowej szkoły. A ja, zamiast się odezwać i bronić Marcina, siedziałam jak zamurowana. I oto mam do siebie największy żal!
Czytaj także:
„Byłem przyszłym teściem jak z koszmaru. Nie mogłem przecież dopuścić, by mój synuś żenił się z psią fryzjerką”
„Pasierbica traktowała mnie jak pasożyta, a żona zwalała to na dorastanie. Smarkula potrafiła tylko wyciągać ręce po kasę”
„Moje życie wypełnia praca. Kiedy z niej wracam, nie mam do kogo otworzyć ust. Po co mi kariera, gdy brakuje miłości?”