„Pasierbica traktowała mnie jak pasożyta, a żona zwalała to na dorastanie. Smarkula potrafiła tylko wyciągać ręce po kasę”

Mężczyzna, który nie lubi pasierbicy fot. Adobe Stock, Вячеслав Чичаев
„Pasierbica urządzała awantury, gdy tylko próbowałem egzekwować wykonywanie przez nią obowiązków. Marta zawsze broniła córki, w końcu była jej oczkiem w głowie. Uleńka robiła się coraz bardziej bezczelna, arogancka i roszczeniowa. Musiałem ją utemperować”.
/ 06.04.2022 05:06
Mężczyzna, który nie lubi pasierbicy fot. Adobe Stock, Вячеслав Чичаев

Odkąd straciłem pracę, a na nową brakowało widoków, nasze życie się zmieniło. Choć byłem fachowcem, który sprawy firmy znał od podszewki, okazało się, że znacznie taniej wychodzi zatrudnienie dwóch studentów. Długo nie umiałem pogodzić się ze zwolnieniem.

Żona dzielnie mnie wspierała, ale widziałem, że jest jej ciężko. Nie zarabiała wiele, a teraz to na niej spoczywał obowiązek utrzymania domu, mnie i...

– Mamo! Potrzebuję pięciu dych! Idziemy do kina! – oznajmiła nam wrzaskliwie Ulka, wychylając się ze swojego pokoju.

Nie znosiłem, kiedy się tak darła. Pamiętałem jeszcze czasy, kiedy ta pyskata piętnastolatka była malutka i wdrapywała mi się na kolana, obejmując drobnymi rączkami za szyję. Wtedy była zupełnie inną osobą.

– Skarbie – zaczęła spokojnie Marta, która akurat kroiła rzodkiewki do sałaty. – Wiesz, że teraz nie możemy sobie pozwolić na...

– Jakby on – pasierbica wskazała na mnie palcem – znalazł robotę, to mogłabym iść! – znów krzyknęła obrażonym tonem.

– Ulka, uspokój się! – podniosłem głos, ale nawet nie raczyła na mnie spojrzeć, tylko po prostu zatrzasnęła za sobą drzwi.

Marta odłożyła nóż i spojrzała na mnie przepraszająco. Wiedziałem, co powie.

– Wojtuś... – żona przytuliła się do mnie. – Ula ma teraz trudny okres. To taki wiek. Dorasta, buntuje się, szuka samej siebie.

Odsunąłem się od niej.

– Nie zauważyłaś, że to ona zaczyna rządzić w tym domu? Nie słucha ani ciebie, ani mnie – powiedziałem cicho, lecz dobitnie.

Ująłem to delikatnie ze względu na Martę, ale prawda była tak, że odkąd straciłem pracę, Urszula traktowała mnie naprawdę wrednie. A każdą próbę utemperowania jej kwitowała krótko: „Nie jesteś moim ojcem”.

– Porozmawiam z nią – oznajmiła żona. – Dokończysz? – podała mi nóż i wytarła dłonie w leżącą na blacie ściereczkę.

– Dokończę – pocałowałem ją w czoło.

Krojąc resztę rzodkiewek, zastanawiałem się nad naszą trudną sytuacją. Ktoś porozwieszał na tablicy ogłoszeń ulotki o zatrudnieniu w Niemczech: opieka nad starszymi osobami… Dobre zarobki, zagwarantowane mieszkanie i utrzymanie.

Dwie koleżanki Marty tak właśnie pracowały i sądząc z opowieści żony, nie narzekały. Może i ja powinienem poszukać czegoś za granicą? Zawsze to lepsze niż bezrobocie... Chwila nieuwagi i ciachnąłem się w palec. Poszedłem do łazienki opatrzyć rankę.

– To po co za niego wychodziłaś?! – zza przymkniętych drzwi pokoju Ulki dobiegł mnie jej wzburzony, pełen pretensji głos. Wytężyłem słuch, podchodząc bliżej. – Na nic nas nie stać. Inne dziewczyny chodzą do kina, na imprezy, wyjeżdżają na fajne wakacje, noszą markowe ciuchy, a ja co?

Marta tłumaczyła coś córce szeptem.

– Nie obchodzi mnie to! Inni ojcowie jakoś sobie radzą, a on nie potrafi?

Matka znowu coś jej tłumaczyła.

– Dobra, wyjdź stąd, nie chce mi się z tobą gadać! – odpysknęła jej Ulka.

Usłyszałem skrzypnięcie tapczanu i czym prędzej odsunąłem się spod drzwi. Marta stanęła na progu i spojrzała na mnie ze smutkiem. Pomachałem oklejonym palcem, próbując się uśmiechnąć.

Co ze mnie za głowa rodziny?

– Mam pomysł – rzuciłem, byle coś powiedzieć. – Kilku moich znajomych pracuje pod Londynem i chwalą to sobie bardzo. Pogadam z nimi, może i mnie się uda wyjechać za granicę na kilka miesięcy...
Marta tylko pokręciła głową i pociągnęła mnie szybko w stronę kuchni.

– O tym chciałam z tobą porozmawiać.

– O moim ewentualnym wyjeździe? – poczułem się niepewnie, siadając przy stole.

Oparła się o blat i zaplotła ręce przed sobą. Jej mina nie wróżyła nic dobrego.

– Za tydzień wyjeżdżam do Niemiec. Będę pomagać w domu u pewnych ludzi. To miłe, starsze małżeństwo. Iza u nich pracowała, ale wraca do Polski, więc ją zastąpię. Nic wcześniej nie mówiłam, żeby nie zapeszyć...

– Aha. A teraz mi po prostu oznajmiasz, że wyjeżdżasz, tak? – przerwałem jej podenerwowany, bo poczułem się nieważny.

– Wojtek, zrozum... Taka okazja może się nam więcej nie trafić – westchnęła ciężko.

– Miejsce jest pewne, zarobię dużo więcej niż tutaj. Wzięłam już w pracy bezpłatny urlop na dwa miesiące. Ten czas szybko minie, a może nam bardzo pomóc...

Podparłem głowę i wbiłem spojrzenie w stół. Ani słówka mi wcześniej nie pisnęła, bo i po co? Co ze mnie za głowa rodziny? Co ze mnie za facet, skoro nie potrafię zapewnić swoim dziewczynom podstawowych rzeczy?! I musi to za mnie zrobić i tak już zapracowana żona… Jestem beznadziejny!

– A co z Ulką? – zapytałem.

Marta usiadła obok mnie i pogładziła po ramieniu. Minę miała pełną troski.

– Dacie sobie radę, tylko... – spojrzała na mnie uważnie. – Będziesz musiał ją przypilnować. Jest w trudnym wieku, buntuje się – powtórzyła to co co zawsze.

– Buntuje się... Akurat. Po prostu nie szanuje nikogo i niczego. Uczyć jej się nie chce. Woli przesiadywać z tym swoim towarzystwem, które wcale mi się nie podoba.

– Mnie też nie, ale młodzież teraz jest zupełnie inna niż kiedyś. Mają inne wartości, zainteresowania... – zaczęła.

– To oni mają w ogóle jakieś zainteresowania? – zakpiłem. – Patrząc na Uleńkę, odnoszę wprost przeciwne wrażenie.

Sam nie wiem, dlaczego byłem taki złośliwy. Może miałem dość zachowania pasierbicy, a może wstrząsnęła mną niespodziewana informacja o wyjeździe żony. Widząc wyrzut w oczach Marty, wyszedłem z kuchni.

Nie chciałem zaostrzać sytuacji, a kusiło mnie, by powiedzieć jeszcze kilka słów prawdy. Pasierbica urządzała awantury, gdy tylko próbowałem egzekwować wykonywanie przez nią obowiązków. Marta zawsze broniła córki, usprawiedliwiała jej wybryki trudnym wiekiem. Prosiła bym „nie denerwował Uleńki”, co okropnie mnie irytowało. Bo Uleńka robiła się coraz bardziej bezczelna, arogancka i roszczeniowa.

Kolejny tydzień upłynął nam na przygotowaniach do wyjazdu żony. Marta załatwiała ostatnie formalności, ja pomagałem jej, jak mogłem, a kochana Uleńka nie ukrywała radości z faktu, że matka wyjeżdża.

– Zarób mi na nowy laptop! – rzuciła na pożegnanie ta bezczelna dziewucha.

Mało mnie szlag nie trafił, ale widząc proszące spojrzenie żony, powstrzymałem się od zbesztania niewdzięcznej pannicy.

– Ucz się, słuchaj Wojtka we wszystkim, a zobaczymy – odparła dyplomatycznie.

No i zobaczyłem...

Kilka dni później Ulka wpadła do domu po lekcjach i od progu oznajmiła, że idzie na imprezę.

– A lekcje? Niedługo koniec roku, a miałaś jeszcze poprawić historię. Z kim chcesz iść – dopytywałem.

– A co cię to obchodzi? – prychnęła, rzucając plecak na podłogę w przedpokoju. – Nie jesteś moim ojcem, nie muszę się przed tobą tłumaczyć – warknęła i zamknęła z trzaskiem drzwi swojego pokoju.

Zmełłem w ustach przekleństwo. Od wyjazdu matki Ula przechodziła samą siebie. Miałem już tego dość. Tym razem jednak nie było obok Marty, która jak zwykle zaczęłaby bronić rozpuszczonej córuni.

– Może nie jestem twoim biologicznym ojcem, ale się tobą opiekuję – zakomunikowałem  dobitnie, wchodząc do jej pokoju. – Mama wyjechała do pracy, oboje za nią tęsknimy, więc może postarajmy się, żeby...

– Co ty tam smęcisz? – rzuciła Ula, nie odrywając wzroku od monitora. – Wyjdź. To mój pokój, a mnie się nie chce z tobą gadać.

I założyła słuchawki. Zgrzytnąłem zębami ze złości. Z trudem powstrzymałem się, żeby nie wybuchnąć. Wiedziałem jednak, że robienie karczemnej awantury na niewiele się zda. Trzeba było wymyślić inny sposób na to dziecko...

Gdy wyszedłem, moje oczy zatrzymały się na kablu biegnącym wzdłuż ściany. W jednym miejscu się rozgałęział, dostarczając internet do mojego komputera i do pokoju pasierbicy. Nie zastanawiając się długo, odłączyłem ten, który prowadził do Uli.

Dla pewności zwinąłem go i wrzuciłem za szafę. Potem przeszedłem do dużego pokoju, włączyłem telewizor i spokojnie rozsiadłem się na kanapie z paczką krakersów w ręce. Nie minęła minuta, kiedy wbiegła rozzłoszczona Ula. Spojrzała na mnie wściekle.

– Nie mam internetu! Zrób coś! – zażądała od progu rozkazującym tonem.

– Nie masz – zgodziłem się z nią, na pozór obojętnie zmieniając kanały. – I nie będziesz miała, dopóki nie poprawisz ocen z historii. A o imprezie możesz zapomnieć.

Zaczęła wrzeszczeć, tupać, kląć jak szewc i obrzucać mnie najgorszymi słowami, żądając podłączenia nieszczęsnego internetu. Wyraźnie chciała mnie sprowokować, ale nie zamierzałem wdawać się z nią
w pyskówki. Pozostałem niewzruszony.

– Na twoim miejscu przestałbym się drzeć, a zająłbym się nauką – poradziłem jej cichym głosem. – Im dłużej się pieklisz, tym mniej czasu ci zostaje. A historia czeka...

– Potrzebny mi do tego internet!

– Zawsze możesz skorzystać z naszego komputera – przypomniałem jej.

– U was nie ma tego, czego potrzebuję!

– Informacje potrzebne ci do szkoły znajdziesz na pewno – odparłem spokojnie.

– Poza tym istnieje coś takiego jak podręczniki. Może spróbuj skorzystać z tego niemodnego źródła wiedzy.

Tak, byłem złośliwy. Ale czasy ustępowania pannicy we wszystkim minęły. Miałem serdecznie dosyć jej żądań, zachcianek oraz ironicznych lub jawnie drwiących uwag na temat mojego bezrobocia. Poza tym zbliżał się koniec roku szkolnego – ostatnia szansa na poprawienie mizernych stopni.

Marta mogła jej pobłażać, ja miałem tego po dziurki w nosie. Kochałem je obie i bolało mnie, gdy widziałem, co Ula wyprawia. Jak miota się, gubi w tym swoim dorastaniu, nie potrafiąc dostrzec tego, co w życiu powinno się liczyć najbardziej. Miłość, szacunek dla innych. I jeszcze ci znajomi... Grupa młodzieży nastawionej tylko na konsumpcję.

– Jak nie zdam tej zasranej historii, to przez ciebie! – wrzasnęła obrażona.

– Jak nie zdasz, to możesz zapomnieć o telefonie oraz wszelkich imprezach – podniosłem się z fotela – I jutro wracasz prosto ze szkoły do domu. Obiad będzie czekał. – Ruszyłem do kuchni, by sprawdzić zawartość lodówki. – Koniec z jedzeniem na mieście i łażeniem nie wiadomo gdzie.

– Jutro idę ze znajomymi na pizzę. Właśnie... Daj mi pieniądze – wyciągnęła rękę.

Z trudem powstrzymałem się, by nie wybuchnąć śmiechem.

Ależ była bezczelna!

– Nie – odparłem spokojnie. – Dostałaś kieszonkowe na początku miesiąca.

– Matka pojechała zarobić, a ty mi żałujesz paru groszy? Lepiej znajdź sobie jakąś robotę, to i ciebie w chacie nie będzie! – wykrzyczała, wybiegając z kuchni i zatrzaskując za sobą drzwi, aż szyby zadźwięczały.

Westchnąłem ciężko. Łatwo nie będzie, ale muszę sobie jakoś poradzić. Tydzień później wojna pomiędzy mną a Ulą wciąż trwała. Nie zamierzałem się poddać. Komórka, laptop i kosmetyczka wylądowały pod kluczem.

Kiedy Marta zadzwoniła któregoś wieczoru, Ula wyrwała mi aparat z ręki i zaczęła się żalić. Byłem pewien, że kiedy tylko pasierbica odda mi telefon, znowu usłyszę, abym pozwolił małej dorastać. Dlatego zaskoczyło mnie, kiedy młoda zaczerwieniła się ze złości, wcisnęła mi w rękę domową komórkę i wrzasnęła:

– Oboje jesteście nienormalni!

– Martuś... – zacząłem niepewnie. – Wiesz, że robię to wszystko, żeby...

– Wytrzymasz to jakoś? – w słuchawce usłyszałem nieco niepewny, ale rozbawiony głos. – To wytrzymaj. Dobrze ci idzie.

Wszystko wskazywało na to, że z dala od nas, od domu, moja żona przemyślała wiele spraw i spojrzała na wszystko z innej perspektywy – dalszej, przyszłościowej. I już nie prosiła, żebym odpuścił rozwydrzonej smarkuli. Wręcz przeciwnie.

Kilka następnych tygodni minęło jak z bicza strzelił. Ula, wciąż naburmuszona, wzięła się wreszcie do nauki, bo nie miała innego wyjścia. Znajomi, z którymi kiedyś spędzała większość czasu, odsunęli się od niej, bo jak orzekli, z kujonem nie będą się zadawać. Nie zmartwiło mnie to zbytnio, bałem się jedynie o reakcję Uli. Któregoś wieczoru usiadła obok mnie na kanapie, kiedy akurat oglądałem mecz.

– A tego Marcela... – zaczęła, sięgając po paczkę z czipsami. – No tego, który zawsze nam wszystko stawiał, to zamknęli.

– Zamknęli? – z wrażenia odstawiłem na stół nietkniętą jeszcze puszkę piwa.

– Zamknęli – przytaknęła. – Podobno sprzedawał jakieś świństwa dzieciakom – wepchnęła w usta garść czipsów. – Teraz tych, co z nim trzymali, ciągają po komisariatach i sądach. Dobrze, że mnie nie...

Spojrzała na mnie niepewnie i nie powiedziała już nic więcej. Nie musiała. Takie przeprosiny mi wystarczały. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, acz dyskretnie.

– A ty co? Piwkujesz sobie samotnie? – zainteresowała się niespodziewanie.

– Trafiła się taka mała okazja. Ty zdałaś historię, a ja znalazłem pracę – pochwaliłem się. – Nic stałego na razie, ale jest...

Ku mojemu zaskoczeniu przytuliła mnie.

– To super, stary! – zawołała.

Roześmialiśmy się oboje. Beztrosko i głośno, a przede wszystkim razem, jak dawniej.

Czytaj także:
„Przez 15 lat byłem kochankiem Grażyny. Byłem jej planem B, który zawsze czekał na nią, jak potulny piesek”
„Była żona mojego męża porzuciła ich córkę i wyjechała do kochasia. Teraz ja muszę użerać się z tą wredną dziewuchą”
„Ukochany odszedł bez wyjaśnienia. Okazało się, że potrąciła go ciężarówka i nie mógł chodzić. Nie chciał, żebym cierpiała”

Redakcja poleca

REKLAMA