„W szkole dręczyłem głuchoniemą koleżankę. Po latach zakochałem się w niesłyszącej i zrozumiałem, jakim byłem draniem”

Głuchoniema kobieta z aparatem słuchowym fot. Adobe Stock
Myślałem, że nie zasługuję na miłość Beaty. Wszystko przez to, co wydarzyło się dawno temu, jeszcze w szkole podstawowej…
/ 08.04.2021 13:35
Głuchoniema kobieta z aparatem słuchowym fot. Adobe Stock

To naprawdę niesamowite, jak dobre decyzje, które podejmujemy, z biegiem lat potrafią przerodzić się w koszmar, a najgorsze błędy – w coś magicznego. Dwa rozwody nauczyły mnie tego lepiej niż szkoła. Tym bardziej więc się zdziwiłem, że ostatecznie bilans wyszedł mi na plus. Nawet jeśli musiałem skończyć czterdzieści dwa lata, żeby doczekać się rezultatów.

Byliśmy naprawdę okrutni

Chodziłem do podstawówki integracyjnej. W piątej klasie dołączyła do nas nowa uczennica. Wychowawca już na wstępie ostrzegł nas, że Agnieszka jest niedosłysząca i poprosił, żebyśmy w miarę możliwości jej pomagali, dzielili się notatkami, ale ogólnie traktowali ją normalnie i zwyczajnie. Niestety, kiedy ma się dwanaście lat, wszystko jest dobrym pretekstem do wygłupów. Szczególnie nowa koleżanka, tak bardzo odmienna od reszty klasy.

Zachowywaliśmy się tragicznie. Nie było dnia, żeby ktoś nie krzyczał Agnieszce koło ucha, by upewnić się, po raz tysięczny, że na niej nie robi to dużego wrażenia, bo po prostu zwyczajnie nie słyszy. Nikt nie chciał stanąć w jej obronie, żeby samemu nie stać się obiektem żartów i drwin. Muszę przyznać, że niestety też nie byłem święty. Zdarzało mi się wrzasnąć, szturchnąć, zaśmiać się tuż za jej plecami. Agnieszka wytrzymała z nami jakieś dwa lata, zanim zmieniła szkołę. Rzecz jasna nikt nie czuł się z tego powodu winny.

Ale kiedy dorosłem i przypomniałem sobie swoje karygodne zachowanie, zaczęło mnie to dręczyć. Dlaczego ani razu nie powiedziałem innym, żeby przestali? Dlaczego sam jej dokuczałem? Kiedy o tym myślałem, czułem się niemal fizycznie chory. Szczególnie kiedy przypominałem sobie twarz Agnieszki i jej oczy pełne łez z żalu, niemocy; jej dłonie, ciskające w nas znakami, które były prędkie i ostre, jak przekleństwa, a które pewnie znaczyły tylko: „Dlaczego? Dlaczego mi to robicie?”. Przy nas wstydziła się odzywać tą swoją czasem tylko zrozumiałą mową…

Na kilka lat udało mi się odsunąć od siebie te nieprzyjemne, oskarżycielskie myśli. Ale pewnego dnia, na początku studiów, znów przypomniałem sobie o Agnieszce. Przeglądałem właśnie listę dodatkowych przedmiotów w poszukiwaniu jakiegoś języka obcego, którego mógłbym się nauczyć. Wtedy natknąłem się na reklamę kursu z języka migowego. Z początku uznałem, że to absurdalny pomysł, ale im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym większy widziałem w tym sens.

Chciałem uciszyć wyrzuty sumienia

Jako gówniarze dokuczaliśmy Agnieszce tylko dlatego, że była inna. Chciałem więc znaleźć się bliżej tej granicy „inności”, wkroczyć na nieznane terytorium. I może dzięki temu, kiedy następnym razem znalazłbym się w podobnej sytuacji, nie będę już patrzył na kogoś takiego jak na jakiś inny gatunek człowieka. Zajęcia z migowego okazały się naprawdę pasjonujące, a sam język – przyjemny i wcale nie tak trudny do opanowania. W ciągu następnych lat nie korzystałem z niego często. Czasem, żeby pokazać coś za plecami pierwszej żonie, kiedy wypowiedziany na głos argument w kłótni całkiem by mnie pogrążył. Raz czy dwa, by pomóc zagubionemu podróżnemu. Przede wszystkim jednak nie czułem się już aż tak winny z powodu swojego zachowania w podstawówce. I choć Agnieszka dawno już zniknęła z mojego życia, teraz rozumiałem jej inny świat odrobinę lepiej.

Pół roku po moim drugim rozwodzie szwendałem się po centrum handlowym w poszukiwaniu gwiazdkowych prezentów. Przy kasie w księgarni zobaczyłem żywo gestykulującą kobietę. Zajęło mi chwilę, nim rozpoznałem język migowy. Stojący za ladą kasjer miał uprzejmy uśmiech na ustach, ale wyraźnie nie rozumiał, o co chodzi klientce. Kilka osób przyglądało się całej sytuacji z wyraźnym rozbawieniem. Niewiele myśląc wtrąciłem się do rozmowy, przyjmując rolę tłumacza. Zarówno kobiecie jak i kasjerowi zwyczajnie ulżyło.
– Pani szuka innych książek tego autora – wyjaśniłem, wskazując na powieść, którą trzymała kobieta. – Ale nie tę znaną trylogię, bo już ją przeczytała. Coś poza nią.
– Och, więc o to jej chodziło – rozpromienił się mężczyzna. – Nowej powieści nie ma na kryminałach, bo wciąż jest na półce z bestsellerami. „Ja też lubię jego książki” – powiedziałem do niej w języku migowym. Odwzajemniła uśmiech.

Dopiero wtedy zauważyłem, że jest w moim typie: ładna, drobna brunetka. Zapytałem, czy nie chciałaby pójść ze mną na kawę, zgodziła się bez wahania. I tak oto poznałem Beatę. Posługiwała się migowym z wprawą kogoś, kto robi to od dziecka, więc nie musiałem pytać, w jaki sposób stała się głuchoniema. Nie był to zresztą odpowiedni temat do rozmowy. Zaczęliśmy od książek, potem trochę opowiadaliśmy o sobie: o pracy, pasjach… Nawet nie zauważyliśmy, kiedy za przeszklonymi oknami galerii handlowej zaczęło się robić ciemno i nastał czas, by się pożegnać.

Była wyjątkowa, ale nie zasługiwałem na nią

Beata dała mi numer swojego telefonu. Byłem tak podekscytowany, że zadzwoniłem do niej już na drugi dzień. Wysłuchałem czterech sygnałów, nim dotarło do mnie, jak głupią rzecz właśnie zrobiłem. Licząc, że nie skomentuje mojej pomyłki, napisałem SMS-a. Umówiliśmy się na spotkanie. Jakiś złośliwy głos w mojej głowie próbował mnie przed tym powstrzymać. „Pamiętasz pierwszą żonę? Pamiętasz drugą?” – szeptał, ale z pełną premedytacją go zignorowałem.

Beata była inna niż wszystkie kobiety, które dotąd spotkałem. Wyczułem to już tamtego pierwszego dnia. Kryło się w niej coś, czego zawsze poszukiwałem. Nasz związek rozwijał się tak cudownie, że trudno mi było w to uwierzyć. Umawialiśmy się na randki dwa razy w tygodniu i rozmawialiśmy aż do zdrętwienia rąk. Po mniej więcej miesiącu po raz pierwszy poszliśmy do łóżka. Była to naprawdę magiczna noc, której nie zapomnę do końca życia.

Tak wiele rzeczy mogło jednak pójść nie tak. Najgorsze były wspomnienia o Agnieszce, które teraz powracały regularnie. Zachowywałem się tak okrutnie, bezmyślnie. Nie byłem godny kogoś takiego jak Beata. Bo czym sobie na nią zasłużyłem? Tym, że z powodu wyrzutów sumienia poszedłem na zajęcia z migowego? Litości! Przecież to niczego nie zmieniało. Nadal nosiłem na swoich barkach ogromne brzemię bólu, jaki sprawiłem Agnieszce, odpowiedzialności za wyśmiewanie się z niej i traktowanie jak dziwoląga, kogoś gorszego od innych.

„Wyglądasz ostatnio blado” – zakomunikowała z zatroskaną miną Beata, przy okazji wyjścia do kina. – „Źle sypiasz?” „To nic takiego, naprawdę” – odpowiedziałem. – „Nie przejmuj się, kochanie”. Ale prawda była taka, że w snach coraz częściej nawiedzała mnie koleżanka ze szkoły. Zapłakana, skrzywdzona, pytająca: „Dlaczego? Dlaczego wydaje ci się, że po tym co zrobiłeś możesz być szczęśliwy?”

Zrozumiała wszystko doskonale

W końcu nie mogłem już dłużej wytrzymać tego napięcia. Starałem się odsunąć od Beaty. Coraz rzadziej odpowiadałem na jej wiadomości, wymyślałem coraz mniej prawdopodobne wymówki, by wymigać się od spotkań. Musiałem nabrać dystansu. To nie było w porządku w stosunku do niej, ale tylko taki sposób znalazłem, by uchronić się od całkowitego załamania nerwowego. Ale Beata była bardzo mądrą kobietą.

Szybko zorientowała się, że coś jest nie tak. Pewnego dnia po prostu odwiedziła mnie w domu i zmusiła do zwierzeń. Przekonany, że mnie znienawidzi, opowiedziałem jej całą historię. Nie szczędziłem szczegółów. „Jestem okrutnym człowiekiem. I lepiej ci będzie z kimś innym. Z kimś, kto nie udaje, że jest dobry, tylko faktycznie taki jest”. Położyła mi dłoń na policzku. Zamknąłem oczy, nie chcąc widzieć, w jakie bolesne słowa rozstania złożą się jej dłonie.

W końcu szturchnęła mnie, bym uniósł powieki. „Masz rację, jesteś idiotą” – przekazała. „Przepraszam, naprawdę przepraszam”. Uśmiechnęła się z politowaniem. „Jesteś idiotą, jeśli myślisz, że zostawię cię z powodu czegoś takiego. Kocham cię, głupku. Nie możesz katować się za to, co zrobiłeś kiedyś, jako durny smarkacz. Nie jesteś już dzieckiem! Twoja koleżanka też jest już dorosła i pewnie zdążyła ci wybaczyć. Ja również wybaczyłam ludziom, którzy śmiali się ze mnie dawno temu”. Mocno ją przytuliłem, powstrzymując dalsze słowa. Jeszcze nigdy dotąd nie czułem takiej ulgi. I takiej miłości.
– Dziękuję – wyszeptałem wprost w jej włosy. Nie mogła tego usłyszeć, ale na pewno poczuła, zrozumiała moje emocje. Ostatnio coraz częściej myślę o kupnie pierścionka zaręczynowego. Wiem, że pośpiech jest złym doradcą, ale z drugiej strony… do trzech razy sztuka. Prawda?

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam bardziej, niż śmierć matki
Matka odbiła mi faceta, w którym byłam zakochana
Mąż ukrywał przede mną choroby psychiczne w rodzinie

Redakcja poleca

REKLAMA