„W lesie koło naszego domu znaleziono ludzki szkielet, który leżał tam od 20 lat. Skąd wziął się w tym miejscu? Ja wiem”

kobieta, która wspomina przeszłość fot. Adobe Stock, Rido
„Wielokrotnie byłam świadkiem kłótni sąsiadów, która zawsze zaczynała się od tego, że pan Marian sobie popił. Miałam tylko osiem lat, ale już wiedziałam, że alkohol jest zły. Robił z człowiekiem okropne rzeczy. Spokojny i w sumie sympatyczny staruszek zamieniał się wtedy w dziką bestię”.
/ 29.09.2022 17:15
kobieta, która wspomina przeszłość fot. Adobe Stock, Rido

W lesie koło naszego domu znaleziono ludzki szkielet. Skąd się tam wziął? Ja wiem.

Długo nie było mnie w mieście. Zaraz po maturze wyjechałam do Warszawy na studia i tam już zostałam. Teraz jednak zawitałam w rodzinne progi. Głównie po to, by wraz z narzeczonym wręczyć mamie, tacie i garstce starych przyjaciół zaproszenia na nasz ślub.

Dom rodziców zawsze stał trochę na odludziu. Z dwóch stron otaczał go las, z trzeciej sad graniczący z posesją państwa M., a od frontu znajdowała się żwirowa droga prowadząca do miasteczka. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, kiedy zajechałam pod bramę, były wykarczowane drzewa z tyłu, kilka ciężkich maszyn stojących na powstałym w ten sposób placu i zalążki fundamentów.

Co się dzieje? – spytałam mamę.

– Och, zapomniałam ci powiedzieć! Bloki nam będą stawiać pod oknami! – zawołała.– Już czwarty tydzień hałasują! Skaranie boskie!

Wieść gruchnęła kilka dni później. Podczas prac budowlanych znaleziono ciało. A raczej sam szkielet, bo jak ustaliła policja, trup musiał leżeć w ziemi od mniej więcej dwudziestu lat. Wszyscy zaczęli snuć domysły, kto to taki i jak się tam znalazł. Tylko ja znałam odpowiedź na to pytanie…

Po alkoholu zamieniał się w dziką bestię

W latach dziewięćdziesiątych moi rodzice ciężko pracowali. Mama stała przy taśmie w systemie zmianowym, ojciec jeździł na tirach i czasami nie było go w domu całymi tygodniami. Kiedy wracałam ze szkoły, zajmowała się więc mną sąsiadka, pani Marta. To była poczciwa kobieta, zawsze miała pod ręką pyszne ciasto, robiła mi też swetry na drutach. Traktowałam ją jak babcię.

Tamtego wieczoru również wzięła mnie do siebie, bo mama miała nockę, a tata był w rozjazdach. Pamiętam słodki smak szarlotki i zapach cynamonu, który unosił się w kuchni. Dochodziła godzina dwudziesta druga, kiedy położyła mnie spać. Nie mogłam jednak zasnąć. Kręciłam się na posłaniu w tę i z powrotem, dręczona dziwnym niepokojem. I kiedy już prawie zapadałam w sen, poderwał mnie na nogi straszliwy huk, a potem ciężkie kroki w sieni.

– Dzie jesss żarcie, ty stara ruro! – ryknął jak lew Marian, mąż pani Marty.

Zadrżałam. Wielokrotnie byłam świadkiem kłótni sąsiadów, która zawsze zaczynała się od tego, że pan Marian sobie popił. Miałam tylko osiem lat, ale już wiedziałam, że alkohol jest zły. Robił z człowiekiem okropne rzeczy. Spokojny i w sumie sympatyczny staruszek zamieniał się wtedy w dziką bestię. W miasteczku oczywiście wiedzieli, że Marian pije, ale wszyscy myśleli, że robi się wtedy potulny jak baranek i idzie spać. Nikt nawet nie podejrzewał, co naprawdę dzieje się w domu naszych sąsiadów.

Krzyki przybierały na sile. W pewnym momencie, ku mojemu przerażeniu, sąsiad wpadł do pokoju, w którym spałam. W ciemności jego oczy świeciły jak lampiony, przypominał zwierzę szykujące się do skoku.

– Snoowu wzięłaś tu tę gówniarę! wrzasnął i rzucił się na mnie.

Nie wiem, co chciał mi zrobić, ale nie zdążył. Matysiakowa zdzieliła go przez łeb patelnią. Starą, porządną, twardą jak stal. Jej mąż padł na ziemię i już nie wstał. Gęsta, ciemoczerwona krew powoli wsiąkała w dywan.

To już tylko niewyraźne wspomnienie

Zaczęłam płakać, a sąsiadka natychmiast podbiegła i mnie przytuliła.

– Cicho, kochanie, cichutko… Już po wszystkim. Nic się nie stało.

Nie byłam głupia, wiedziałam, że stało się i to dużo.

Co teraz będzie? – spytałam. – Czy… pójdzie pani do więzienia?

Przez chwilę patrzyła na mnie uważnie, a po moich plecach przebiegł dreszcz. Nie wiem, jakie myśli kłębiły jej się w głowie i chyba wolę nie wiedzieć. W końcu powiedziała:

– Nie pójdę. Ale musisz mi pomóc.

Owinęłyśmy ciało pana Mariana dywanem i zatargałyśmy go przed dom. Nie bałyśmy się, że ktoś nas zobaczy, bo wokół nie było żywej duszy. Sąsiadka kazała mi czekać przy furtce, a sama poszła do szopy. Stałam na dworze w samej piżamie i choć noc była ciepła, drżałam na całym ciele. Co chwilę spoglądałam nerwowo na leżący obok mnie dywan z trupem.

Kiedy sąsiadka wróciła z szopy z taczką, wspólnymi siłami wrzuciłyśmy na nią ciało. Sąsiad był ciężki, a my chude i słabe, do dziś nie wiem, jakim sposobem udało nam się przetransportować go do lasu. Spędziłyśmy tam ładnych parę godzin. Pani Marta kopała dół, a ja przyświecałam jej latarką.

Oczywiście policja wszczęła śledztwo w sprawie zniknięcia pana Mariana. Przeszukali teren, wypytali wszystkich o wszystko. Obie z sąsiadką przedstawiłyśmy ustaloną wcześniej wersję wydarzeń. Ot, wyszedł z domu i już nie wrócił. Tyle. Koledzy, z którymi pił, nic nie pamiętali, właściciel knajpy twierdził, że sąsiad wyszedł koło drugiej, i zataczając się, ruszył w stronę stacji kolejowej. Śpiewał przy tym: „wsiąść do pociągu byle jakiego…”. Nie natrafili na żaden ślad,  śledztwo w końcu umorzono.

A teraz? Teraz sąsiad nie żyje od dwudziestu lat, sąsiadka od dwóch, a ja biorę ślub. A to, co stało się tamtej nocy, jest już tylko niewyraźnym wspomnieniem. I niech tak zostanie.

Czytaj także:
„Wydałam wszystko na ciuchy i zabrakło mi na prąd. Aga zamiast mi pomóc, zwyzywała mnie od idiotek. Taka z niej przyjaciółka?”
„Zarzucałem żonie, że się zmieniła, spowszedniała… A sam co? Dopadł mnie kryzys wieku średniego. Czyżbym jednak był idiotą?"
„Po latach bycia kurą domową, dostałam propozycję wymarzonej pracy. Wiedziałam, że mąż i dzieci nie będą zachwyceni"

Redakcja poleca

REKLAMA