– Tato, czy to wina twojego zawodu, że nie wierzysz w więzi? – zapytał mój syn, Wiktor.
– Jakie znów więzi? – odbiłem piłeczkę, udając Greka.
– Ludzkie, rodzinne – odparł. – Ile można cię do nas zapraszać?
Fakt – jako spec od rozwodów zajmowałem się przecinaniem więzów, a nie ich zacieśnianiem.
– To mnie nie zapraszaj – burknąłem. – To ja, ten sam wredny typ, którego twoja matka porzuciła, bo za dużo pracował; ten sam, z którym jako nastolatek nie chciałeś mieć nic wspólnego.
– Ale jestem już dorosły, mam własną córkę i więcej rozumiem. To ze względu na Oleńkę proszę cię, przyjdź na jej urodziny. Wystarczy, że w święta wpadłeś jak po ogień, bo koń kolki dostał. Naprawdę wolisz konia od własnej rodziny?
Nie zamierzałem komentować tej opinii
Była zbyt bliska prawdy.
– Postaram się – skłamałem.
Założę się, że Oleńka nie będzie płakać, jeśli nie przyjdę. Nie umiem rozmawiać z dziećmi, czuję się przy nich nieswojo, a one się mnie boją. Z synem, dużym czy małym, też kiepsko mi szło. Może byłem jakiś upośledzony emocjonalnie? Niezdolny do tworzenia trwałych, bliskich więzi z… własnym gatunkiem.
Co innego koń. I to był drugi powód końca rozmowy. Wolałem, żeby syn nie blokował mi komórki. Mogli zadzwonić ze stajni. Kolka minęła bez śladu, ale od kilku dni Meteor był osowiały. Nie miał apetytu. Nie dopraszał się pieszczot, w lesie ledwie człapał. Jakby mi się konisko zakochało! Meteora, wówczas 6-letniego wałacha, dostałem 10 lat temu od niewypłacalnego klienta.
Koniem zapłacił mi za usługę. Zapewniał, że to świetny wierzchowiec, choć nieco humorzasty, bo od dawna nikt na nim nie jeździł. Potraktowałem to jak znak. Kiedyś trenowałem jeździectwo, a mój lekarz zasugerował, że wypadałoby zadbać o siebie. Jak mus, to mus – pojechałem zobaczyć swojego czworonożnego „trenera”. Stał w boksie – brudny, zmierzwiony, obrażony na cały świat. Przywitał mnie stuleniem uszu i pokazaniem zębów. Gdy wyciągnąłem rękę, spróbował mnie ugryźć. Odruchowo, choć może mało profesjonalnie, pacnąłem go lekko w nos. Zdziwił się. Prychnął, ale poprzestał na tuleniu uszu, gdy wyprowadzałem go z boksu. Poszliśmy na trawę. Nie zamierzałem na niego wsiadać, czyścić go i w ogóle zbytnio mu się narzucać.
Znowu go zaskoczyłem
Zaczął skubać źdźbła, zerkając na mnie nieufnie. Potem rozluźnił się. Ja też. Od tamtego dnia obserwowanie jak mój koń je trawę, stało się najlepszą terapią. Wszystkie troski odpływały, młyn w głowie przestawał się kręcić. Nawet nie wiem kiedy minęły te wspólne lata. Odwiedzałem Meteora, gdy tylko mogłem. Spacerowaliśmy na trawkę, galopowaliśmy po lesie, nawet pływaliśmy w jeziorze, po prostu byliśmy ze sobą, rozumiejąc się bez słów. Dlatego tak mnie martwiło jego obecne zachowanie. Sam postanowiłem zadzwonić. Właściciel stajni, słysząc mnie, roześmiał się.
– No i wyjaśniło się, czemu Meteor był taki smutny. Tęsknił. Za Kubusiem.
– Za tym grubym, brzydkim kucykiem?
– Zawsze się lubili, ale nie myślałem, że to taka wielka przyjaźń. Dziewczynka, która jeździła na Kubie, wyrosła, więc jej rodzice postanowili go sprzedać. Ale w nowej stajni nieźle rozrabiał. Zwykle spokojny, tam się zbiesił. Objawy inne niż u Meteora, ale przyczyna ta sama. Tęsknota. Chętni zrezygnowali, Kubuś wrócił. Humor Meteora też. Na wybiegu chodzą za sobą krok w krok. Tyle że właściciele Kuby nadal chcą go sprzedać. Może pan reflektuje? – zaśmiał się.
A ja wcale się nie śmiałem.
Nie wierzyłem w więzi, lecz Meteor był mądrzejszy
Ja mu nie wystarczałem – nie ten gatunek, on potrzebował bliskiej więzi z innym koniem, którym przypadkiem okazał się włochaty, gruby kucyk. Poszedłem na urodziny wnuczki i po raz pierwszy nie miałem problemu z prezentem. Zwykle dawałem synowi pieniądze, żeby coś kupił w moim imieniu. Tym razem wręczyłem Oleńce… zdjęcie Kuby.
– Jeżeli chcesz, a twoi rodzice się zgodzą, to może być twój kucyk – powiedziałem. – Meteor też by się ucieszył, i ja. Moglibyśmy razem jeździć.
– Dziadziu… – wyszeptała z zachwytem i wdrapała mi się na kolana. – Naprawdę nauczyłbyś mnie jeździć? Na tym puchatym kucyku? Jest śliczny!
Opowiedziałem jej historię przyjaźni dużego konia z kucykiem, a mój syn, słuchając, miał podejrzanie lśniące oczy. Mnie też coś za serce ucapiło, gdy Olusia objęła mnie za szyję. Czyli nie byłem ułomny. Dzięki, Meteor, dzięki, Kubusiu!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”