Podobno ludzie mówią o mnie, że mam serce z kamienia. To boli, ale co mogę zrobić? Zresztą pewnie mają rację – porzuciłam własną córkę… Czy za nią tęsknię? Tak. Czasem tak mocno, że nie mogę oddychać. Często też o niej śnię – jej jasne loczki muskają moją twarz, mała wyciąga do mnie rączki z uśmiechem i woła „Mamo!”. Biegamy razem po łąkach, wijemy wianki. A później się budzę. Obok mnie śpi Tomasz – mężczyzna, dla którego wyrzekłam się własnego dziecka.
Kocham go tak szaleńczo, że to aż boli. On kocha mnie z podobną pasją. Zawsze mi powtarza, że nigdy wcześniej nie znał takiej wyjątkowej dziewczyny. „A przecież mogliśmy w ogóle się nie spotkać” – mówię sobie czasem i czuję strach. Bo życie jest takie bezduszne. Wystarczyło przecież pięć minut wcześniej – lub później – i nigdy bym na niego nie wpadła…
Nie chciało mi się, ale poszłam...
– Skocz mi po fajki – powiedział tamtego dnia mój mąż.
Dochodziła dziewiętnasta, był chłodny, wiosenny wieczór. Za oknem mżyło, a mnie bolała głowa. Arek siedział przed telewizorem, co chwilę zmieniając kanały. Zapytałam, czy nie może chociaż raz pójść po fajki sam. Warknął, że cały dzień tyrał, a teraz odpoczywa. Karolinka bawiła się na dywanie, u jego stóp. Ubierała lalkę – cichutka jak myszka, skupiona na różowej sukience, która nijak nie chciała wejść na zbyt dużą zabawkę.
– Spróbuj z Barbie – podałam córeczce inną lalkę.
Zapytała, czy może iść ze mną. Powiedziałam, że nie.
– Jest chłodno, a ty niedawno byłaś chora – dodałam.
Karolinka wyglądała na mocno rozczarowaną, wiedziała jednak, że marudzeniem niczego nie ugra. Przed wyjściem ucałowałam ją w czubek głowy pachnącej rumiankiem i obiecałam, że kupię jej batonika.
– No idźże już, muszę zapalić! – ponaglił mnie mąż z właściwą sobie „subtelnością”.
Narzuciłam na ramiona szal i włożyłam do torebki parasolkę. Mżawka ustała, ziąb jednak panował straszny i wróciłam po płaszcz. O tej porze spożywczy po drugiej stronie ulicy był już zamknięty, musiałam więc iść aż na stację benzynową, jakiś kwadrans szybkim spacerem. Droga była pusta. Szłam raźno, żałując, że nie włożyłam grubszych rajstop, gdy w torebce rozdzwoniła się moja komórka.
– Mleko też kup i jakieś krakersy, jak już idziesz na stację – polecił mi mąż.
– Chleb jest? – zapytałam, nagle zmęczona codzienną rutyną.
– Nie ma, ale jest jeszcze ciasto. Piwo mi też weź, gdybyś…
– Nie będę taki kawał taszczyć piwa! Masz auto! – odpowiedziałam ze złością.
Rozłączył się bez słowa. Wyczułam, że jest wściekły. Trudno.
Byłam mniej więcej w połowie drogi na stację, kiedy chlapiąc wodą spod kół minęła mnie czerwona toyota. Chwilę później auto zjechało na pobocze i zatrzymało się. „Pewnie Bogusia” – ucieszyłam się i faktycznie – to była sąsiadka.
– Z nieba mi spadłaś, bo zdążyłam już zmarznąć – powiedziałam już w środku auta.
– Fakt, straszna dziś wilgoć w powietrzu – przyznała starsza kobieta i posłała mi życzliwy uśmiech. – Na stację? Pewnie po jakiś drobiazg dla małej, co?
– Po batonika, mleko i fajki dla Arka – odpowiedziałam, udając niefrasobliwy ton.
– Bóg jeden wie, ile kasy twój ślubny na te papierosiska traci – westchnęła Bogusia i ruszyłyśmy w stronę krańca wioski.
Ona wybierała się do siostry.
– Dzięki, trzymaj się – chwilę później pożegnałyśmy się przy zjeździe na stację.
Wysiadłam na deszcz, który właśnie zdążył się rozpadać.
Wyraźnie wpadłam mu w oko
Na stacji – pustki, co wyjątkowo mnie ucieszyło. Tego by tylko brakowało, żeby była kolejka! Batoniki znalazłam od razu, mleko i krakersy też. Za to ulubionych papierosów męża nie zauważyłam. Jeszcze raz przeszłam wzdłuż regałów – i wtedy do sklepu wszedł wysoki, śniady mężczyzna koło czterdziestki. Był elegancko ubrany i pachniał dobrą wodą kolońską. W naszej wiosce takich facetów nie widywało się na co dzień…
Posłałam mu zaciekawione spojrzenie i od razu zauważyłam, że wpadłam mu w oko. Zsunęłam więc z palca obrączkę, wrzuciłam ją do torebki i udając, że lustruję regał z prasą, podeszłam bliżej niego. Uśmiechnął się i zapytał, czy jest w okolicy jakaś dobra restauracja.
– Tutaj nie, dopiero w sąsiednim miasteczku – powiedziałam.
– Ale poleca ją pani?
– Raczej tak. Miejscowi urządzają tam wszystkie rodzinnie imprezy. Kuchnia zawsze była dobra, o ile wiem.
Zapytał, czy nie wybrałabym się z nim na kolację. Myślałam, że żartuje, ale wyglądał śmiertelnie poważnie.
– Nie powinnam… – zaczęłam, lecz złapał mnie za rękę.
– Jeśli się zgodzisz, będę najszczęśliwszym facetem pod słońcem – wszedł mi w słowo.
Zaśmiałam się nerwowo, on czekał na odpowiedź. Wtedy pomyślałam o mężu – zaniedbanym, wiecznie skwaszonym chłopaku, który nie miał już w sobie żadnej radości życia. Tak mi się odechciało wracać do domu, że… zgodziłam się na tę kolację.
Wsiadając do auta tego człowieka, poczułam się niepewnie. A jeśli gdzieś mnie wywiezie?! Byłam w końcu atrakcyjną, niespełna dwudziestotrzyletnią dziewczyną, a on mógł być jakimś zbirem! Okazał się jednak w porządku – po prostu zabrał mnie do restauracji, nakarmił i przez bite trzy godziny zabawiał rozmową. Komórka w mojej torebce dzwoniła raz za razem. W końcu ją wyłączyłam. Nie uszło to uwagi mojego nowego znajomego.
– Narzeczony? – zapytał.
Skłamałam, że jestem sama, co wyraźnie mu się spodobało. Powiedział, że jest świeżo rozwiedziony, ale nie lubi być singlem. Po czym zaprosił mnie do siebie, do Warszawy. Pojechałam w weekend. Mężowi skłamałam, że odwiedzam kuzynkę… Na trzecią randkę Tomasz zabrał mnie do Sopotu. Samolotem, co było dodatkową atrakcją, bo przecież nigdy wcześniej nie leciałam. Zakochałam się, w dodatku z wzajemnością.
Postawił mi ultimatum
Nie miałam tylko pojęcia, jak powiedzieć mu o mężu i dziecku. Okłamałam go przecież, a teraz bałam się, że odejdzie. Jednak został, chociaż kiedy powiedziałam mu prawdę, wpadł w szał.
– Dziecko wszystko zmienia, nie rozumiesz?! – krzyknął.
– Z moją byłą żoną zaczęliśmy się kłócić, dopiero gdy pojawiły się bliźniaki. Wcześniej między nami była sielanka, ale dzieci wywracają świat do góry nogami!
– Czyli nie chcesz mieć więcej dzieci? – zapytałam.
– Nie!
– Ale ja mam córkę – wyjąkałam, zszokowana jego postawą.
– Nie wspomniałaś mi o tym na pierwszych randkach, prawda? – rzucił kąśliwym tonem.
– Tomasz, ja jestem matką!
– Jeśli chcesz być ze mną, zostawisz małą mężowi! Mieszka przecież z twoją teściową, da sobie radę. Rzuć wszystko i wprowadź się do mnie. Pokażę ci świat, dam, co zechcesz, ale zacznijmy z czystą kartą. Żadnych dzieciaków – zapowiedział.
Rozpłakałam się. Kochałam go już wtedy, ale zostawić Karolinkę… On jednak nalegał.
– Nie będę czekał w nieskończoność. Zamieszkajmy razem, zdecyduj się na coś! – ponaglał mnie przy każdym spotkaniu.
Pamiętam, że strasznie się wtedy biłam z myślami. Kochałam córkę, lecz przecież odkąd zaszłam z nią w ciążę, miałam takie wrażenie, że nic ekscytującego mnie już w życiu nie spotka. Że zawsze już będzie tylko wiecznie skwaszony Arek, jego złośliwa matka, nasz rozsypujący się dom i codzienna rutyna, coraz bardziej męcząca. Pranie, prasowanie, gotowanie, usługiwanie teściowej, zabawa z dzieckiem i tak na okrągło. Tylko gdzie pośród tego wszystkiego miejsce na mnie, na moje marzenia?
Byłam młoda, ładna i ciekawa świata, tyle że ten świat był gdzieś hen, daleko od naszej zabitej dechami wiochy. Więc w końcu zdecydowałam. Odchodzę! „Mała kiedyś zrozumie, a teraz też krzywda jej się nie stanie. Teściowa ją kocha, dobrze się nią zajmie” – powiedziałam sobie.
Pakowałam się na raty – nocami, kiedy dom spał, wkładałam do ukrytej pod schodami walizki ulubione buty, sukienki, kosmetyki. Wiele tego nie było, ale przecież Tomasz obiecał, że kupi mi mnóstwo nowych rzeczy.
Czekał na mnie w zatoczce dla pekaesów, o drugiej nad ranem, pewnej letniej nocy. Uciekłam w swetrze narzuconym na piżamę, przerażona wizją goniącego mnie męża. Jednak Arek zawsze miał twardy sen i udało mi się wymknąć niespostrzeżenie. Dziś, niemal dwa lata od tamtej nocy, mam wszystko. Tomasz pomógł mi załatwić szybki rozwód i poprosił mnie o rękę. Mam piękny dom, auto, nowych znajomych i garderobę pełną ciuchów. Nie mam tylko córki.
Czasem, kiedy Tomasz wraca z firmy późno, a ja czekam na niego z kolacją, wybieram numer mojego dawnego domu i czekam z nadzieją, że w słuchawce odezwie się Karolinka. Niestety, zawsze odbiera teściowa, a ja rozłączam się bez słowa. Bo niby co mogłabym jej powiedzieć?
Czytaj także:
„Weronika wybiła mi bark i wbiła strzałę amora w me serce. Pierwszy raz od śmierci żony poczułem, że znów mogę kochać”
„Podsłuchałam prywatną rozmowę szefowej. Bałam się, że od tego czasu będzie traktować mnie inaczej i… nie pomyliłam się”
„Wesele mojej córki miało być najpiękniejszym dniem jej życia. Nagle nad zabawą zawisło makabryczne widmo”