Andrzeja poznałam w pracy. „,Kto się czubi, ten się lubi” – to powiedzenie najlepiej określa nasze początkowe relacje.
Docinaliśmy sobie, kłóciliśmy się, wykrzykiwaliśmy złośliwości. Po jednej z bardziej ognistych awantur Andrzej nagle zamilkł. Pokazał rękami „T” – w sporcie takim gestem trener bierze przerwę. Zamilkłam. Andrzej podszedł i bez słowa zaczął mnie całować.
Przez wszystkie lata nasz związek wyglądał podobnie. Kłótnie, godzenie się, gorący seks i znowu awantura. Kochałam go i nienawidziłam jednocześnie. Aż w końcu były już same kłótnie. Decyzję o rozstaniu podjęliśmy wspólnie. Wyszłam na miasto, a gdy wróciłam, Andrzeja już nie było.
Przez pierwsze dni starałam się jak najmniej przebywać w mieszkaniu. W ciągu dnia przesiadywałam w kawiarniach albo w parku. Wieczorami odwiedzałam znajomych, chodziłam do kina, szlajałam się po galeriach handlowych.
Zrozumiałam, że tak się nie da żyć
Najpierw przemeblowałam sypialnię. Łóżko przesunęłam pod ścianę. Wyrzuciłam na śmietnik ulubioną poduszkę Andrzeja. Zamiast obrazu powiesiłam lustro. Ale co chwila znajdowałam jego rzeczy. Książkę, skarpetki, płytę.
Zaczęłam sypiać na kanapie. I przestawiać meble w salonie. Ulubiony fotel Andrzeja wstawiłam do kąta. Nie pomogło. Ciągle mi się zdawało, że on tam siedzi. Wytargałam więc fotel na śmietnik.
Z trzeciego piętra bez windy… Ale było warto. Tak mi się przynajmniej zdawało przez kilka godzin. Po miesiącu dalej mi nie przeszło. Miałam wrażenie, że jak zostanę w tym mieszkaniu, to oszaleję. Tylko gdzie mam się wynieść?
Umówiłam się z przyjaciółką na drinka. Aga od razu zaczęła nawijać:
– A z tym moim podlaskim domkiem, na który się tak cieszyłam, to same kłopoty. Najpierw się nie mogliśmy doprosić, żeby naszą wieś podłączyli w końcu do wodociągu i kanalizacji. Trzy lata! I nagle dostałam list, że prace zaczną się w przyszłym tygodniu. A jak się nie udostępni działki i domu, to nie przyłączą – opowiadała Aga. – Mogłabym zostawić klucz sąsiadom, ale boję się, że jak ktoś nie będzie im patrzył na ręce, to mi zdemolują działkę. A ja nie mogę tam jechać! Karol jest na rejsie, a bliźniaki muszą chodzić do szkoły. No szlag by to trafił.
Ja już byłam zdecydowana
Jeszcze zanim Aga skończyła mówić, ja już podjęłam decyzję. To było to!
– Słuchaj, to ja mam pomysł – powiedziałam. – Pojadę na tę twoją wieś i popilnuję tych robotników. Wiesz, ja mogę pracować wszędzie. A zmiana otoczenia bardzo mi się przyda. Co powiesz?
– Jezu, Mirka, ty mówisz poważnie? Pojedziesz do tej głuszy? Sama? Powiedz, że to nie żarty, nie dręcz mnie.
– Ale Aga, ja mówię poważnie. Ja wariuję w mieszkaniu. Nie mogę przestać myśleć o Andrzeju. Wszystko mi go przypomina. Marzę o tym, żeby gdzieś wyjechać…
– Ale Mira, tam nic nie ma. Woda tylko ze studni. Jest kibelek, ale na razie i tak trzeba spłukiwać wiaderkiem. We wsi jest ze dwadzieścia chałup, ale chyba tylko w połowie ktoś mieszka. Do sklepu pięć kilometrów. Nie boisz się?
– Oczywiście, że nie.
– Boże. Jesteś cudowna! Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
– Mam tylko jedno pytanie. Jest tam zasięg telefonów? Bo muszę mieć internet.
– Jest, i to całkiem niezły.
– No to jadę! – powiedziałam.
Spakowałam się w kilka godzin
Rano wpadła Aga. Przywiozła mi klucze i kartkę z potrzebnymi telefonami. Do urzędu gminy, elektrowni (bo czasem wysiadał prąd) i zaprzyjaźnionego pana Heńka, złotej rączki (bo czasem coś się psuje).
– Nie ma ogrzewania, ale jak napalisz w piecu w kuchni, da się wytrzymać. Masz też kuchenkę gazową, jak się butla skończy, to dzwoń do pana Heńka. No i w ogóle dzwoń, jak tylko będziesz o coś chciała zapytać! No to pa, powodzenia!
W Białymstoku zrobiłam wielkie zakupy. Po godzinie znalazłam moją wieś. Domek Agi stał na końcu. To była piękna, stara, drewniana chata. Z rzeźbionymi okiennicami i narożnikami. Pstryknęłam światło. Działało.
Znalazłam czajnik elektryczny i włączyłam wodę na herbatę. Pootwierałam wszystkie okna. Wyniosłam na dwór kołdrę i poduszki. W kącie sieni znalazłam leżak. Trochę dziurawy, ale narzuciłam na niego koc i się rozsiadłam. Śpiewały ptaki, wiał lekki wiaterek, przygrzewało słońce. Było po prostu cudownie.
W cudzym łóżku i obcym pokoju wreszcie spałam jak dziecko. A rano, wyspana i zrelaksowana, od razu zaczęłam się martwić, że będę musiała stąd wracać…
Nie miałam akurat zbyt wielu zleceń, więc miałam czas, żeby zająć się domem. Oczywiście najbardziej interesowały mnie te okiennice. Byłam w liceum plastycznym, pracowaliśmy też w drewnie.
Kupiłam dłuta i farby. Wyczyściłam rzeźbienia i pomalowałam na biało. Wyglądały pięknie! Zostało mi trochę farby, więc na płocie wymalowałam bociany, a że mnie poniosła fantazja, to i jeden flaming się trafił.
W końcu odpoczęłam!
Po trzech dniach do wsi zjechali robotnicy od wodociągów. Gdy bardzo hałasowali, uciekałam do lasu. W szopie znalazłam stary rower. Pan Henio mi go naoliwił, naprawił łańcuch, zamocował koszyk.
– I może pani śmigać! – oświadczył bardzo z siebie zadowolony. Zaprosiłam go na lemoniadę.
Opowiedział mi o poprzednich właścicielach domu: pani Lubie i panu Albercie.
– Pomarli pod koniec lat 90. Dzieci dawno w Belgii. Dom by się zawalił, jak kilka innych we wsi, gdyby nie pani Aga i pan Karol. Tu w okolicy nie lubią przyjezdnych z zasady. Boją się, że ktoś tu turystów ściągnie. Ale jak zobaczyli, że oni tu sami przyjeżdżają i domu burzyć nie chcą, to ich zaakceptowali. A te pani malowidła też fajne. Niektórzy prosili, żebym zapytał, czy i u nich by pani nie pomalowała.
Jasne, że pomalowałam. I nawet zarobiłam: kilka tuzinów jaj, worek ziemniaków, swojski ser, domowy bimber.
Po dwóch tygodniach prace się zakończyły. Wprawdzie połowa ogródka była rozryta, ale wieczorem po raz pierwszy mogłam normalnie spuścić wodę w toalecie. A następnego dnia pan Henio podłączył bojler. I wreszcie mogłam wziąć kąpiel!
Aga pozwoliła mi zostać dłużej
– Aga, melduję wykonanie zadania. Patrz – w wideorozmowie pokazałam jej wodę lecącą z kranu i w sedesie. – Pozwoliłam też sobie na trochę pracy twórczej. Z nudów. Jak wam się nie spodoba, to zamaluję – pokazałam jej okiennice i płot. – No i co powiesz?
– Rany, Mirka, pięknie. Jak chcesz, to siedź tam dalej. I mam nadzieję, że dalej będziesz się nudzić. Może jakieś kwiatki zasadzisz albo krzewy owocowe. Co ty na to?
– Jasne, Aga. Myślałam też o pomidorach i truskawkach…
– Rób, co chcesz, nie krępuj się. Dzięki!
Pojechałam z panem Heniem na targ po sadzonki i krzewy. Po drodze postanowiłam go pociągnąć za język.
– A te inne domy we wsi to mają właścicieli? Coś pan wie? Może ja bym taki domek dla siebie kupiła?
Pan Henio popatrzył na mnie uważnie.
– No wie pani, pani Mirko. Jak już mówiłem, nie lubimy tu obcych. Ale pani to już prawie swojaczka. I może nawet ja bym miał dom dla pani… Po bracie. Może pani widziała ten dom. Za polem Józefa, nad strumieniem. Dawno pusty stoi, ale drewno ciągle solidne. Sprawdzałem niedawno, bo jakiś miastowy chciał na deski kupić. Żal mi się zrobiło i nie sprzedałem. Ale cały dom to nie deski. Pani bym sprzedał.
Odkryłam to, co dla mnie najlepsze
Po powrocie pojechaliśmy obejrzeć dom. Od razu się zakochałam. I ta szopa otwierana na wschód. Idealna na pracownię. Kto wie, może wrócę do projektowania mebli? Może je zacznę sama robić?
– Panie Henryku. Proszę go nie nikomu nie sprzedawać, na żadne deski. Chcę ten dom. Tylko muszę sprzedać moje mieszkanie w Warszawie.
Wróciliśmy do domu Agi i umowę przypieczętowaliśmy szklaneczką bimbru. Był ohydny, ale nie dałam po sobie poznać. Musiałam już tylko załatwić jedną rzecz.
– Aga, a co byś powiedziała, gdybym została waszą sąsiadką? No tak, chcę kupić dom w waszej wsi. Sprzedam mieszkanie. Wystarczy na dom, remont i jeszcze mi zostanie.
– Ale jak to sprzedasz mieszkanie? To gdzie będziesz mieszkać?
– Jak to gdzie? Tu, nad strumieniem! Będę doglądać waszej chałupki, a w wakacje będziemy razem pić ten ohydny bimber przy ognisku! Super będzie!
– Wariatka! – zawołała Aga i zaczęła się śmiać. – Przyjeżdżam na weekend. Musisz mi wszystko pokazać! Jesteś naprawdę nieźle szurnięta. Ale pewnie wiesz, co dla ciebie najlepsze.
Czytaj także:
„Dzisiejsi faceci na słowo >>ślub<< wyślizgują się jak mydło. Gdzie są ci mężczyźni, którzy walczyli o serce ukochanej?”
„Przez 12 lat traktowałam Michała jak psa, bo bałam się miłości. W końcu zrozumiałam, że to on jest moim aniołem stróżem”
„Z dnia na dzień dowiedziałem się, że mam 30-letniego syna. Miałem żonę, rodzinę i poukładane życie, a tu coś takiego!”