„W spadku po mamie zamiast kasy, dostałam brata. Przez ponad 30 lat ukrywała, że ma syna ze zdrady”

kobieta z mężczyzną fot. Adobe Stock, baranq
„Byłam na nią zła. Nie potrafiłam zrozumieć, jak można odtrącić własne dziecko. Najbardziej złościł mnie jednak fakt, że przez te wszystkie lata nosiła w sercu tak duży ciężar. Przecież mogła mi o tym powiedzieć. Nawet jeżeli nie zrozumiałabym jej motywacji, mogłaby liczyć na moje wsparcie i pomoc”.
/ 16.02.2024 08:30
kobieta z mężczyzną fot. Adobe Stock, baranq

Każda rodzina ma jakieś tajemnice. Niektórzy ukrywają pieniądze. Inni pilnują, by nikt nie dowiedział się o zdradach i innych skandalach. Także moi najbliżsi mieli coś za uszami. Rodzinny sekret wyszedł na jaw dopiero po śmierci mojej matki i spadł na mnie jak grom z jasnego nieba. Bo czym innym jest dowiedzieć się, że któreś z rodziców nie dochowało wierności, a czym innym, że ma się brata, o którym nic się nie wiedziało.

Nie mogłam w to uwierzyć

– Dzień dobry. Przyszłam na odczytanie testamentu – powiedziałam, gdy przekroczyłam próg kancelarii notarialnej.

– Pani Alicja, prawda? Proszę zdjąć płaszcz i usiąść. Zaczniemy, gdy stawi się drugi spadkobierca.

– Drugi spadkobierca? To jakaś pomyłka. Moja mama nie miała krewnych poza mną – stwierdziłam z przekonaniem. Pomyślałam wtedy, że pani notariusz musi mieć niezły bałagan w papierach.

– Z dokumentacji wynika, że dziedziczy także pani brat, więc proszę uzbroić się w cierpliwość. Pan Paweł na pewno wkrótce do nas dołączy.

– Nie rozumiem. Przecież ja jestem jedynaczką.

– Pani Alicjo, po mojej stronie leży tylko odczytanie ostatniej woli pani zmarłej matki. Proszę mi wybaczyć, ale nie jestem psychologiem rodzinnym – odpowiedziała oschle, nie unosząc oczu znad papierów.

Kilka minut później do gabinetu wszedł wysoki mężczyzna, na oko starszy ode mnie o jakieś trzy lata.

– Skoro pan się już stawił, możemy zaczynać. Poproszę państwa o dowody osobiste.

Nie mogę sobie przypomnieć, co było dalej, bo na kilka minut odcięło mi świadomość. Pamiętam tylko, jak notariuszka próbowała wymóc na mnie skupienie. „Halo, pani Alicjo. Prosiłam o dowód osobisty. Proszę nie błądzić myślami, to nie czas ani miejsce na to”. Spojrzałam na Pawła. Byłam pewna, że ma w głowie taki sam mętlik, jaki miałam ja.

Mama ostatnio była zmartwiona

Mama zaczęła chorować jakieś półtora roku temu. Diagnoza: złośliwy nowotwór płuc. Umiejscowienie guza wykluczało operację, a ze względu na problemy z nerkami nie można było wdrożyć chemioterapii. Lekarz nie dawał jej żadnych szans na wyzdrowienie. Ona jednak nie poddawała się. Powtarzała, że przeżyła już tak dużo, że i z chorobą sobie poradzi.

Widziałam, że ze wszystkich sił stara się zachować pogodę ducha. Były jednak momenty, gdy wydawała się zamyślona, jakby nieobecna. Tłumaczyłam sobie, że to nic dziwnego. W końcu była śmiertelnie chora. Gdy pogrążała się w myślach, starałam się ją pocieszyć. Ona jednak powtarzała, że nie przejmuje się chorobą.

– Na każdego przychodzi czas, córeczko. Gdy Bóg uzna, że nadeszła już ta chwila, po prostu odejdę. To naturalna kolej rzeczy – powtarzała

– Jeżeli to nie o chorobę chodzi, to czym się martwisz? Wiesz przecież, że możesz mi powiedzieć o wszystkim i razem znajdziemy wyjście z każdej sytuacji.

– Dziękuję ci, skarbie, ale to brzemię, które mnie przygniata, muszę dźwigać sama.

Nalegałam, żeby powiedziała mi, co ją trapi. Ona jednak milczała. „Na pewno zamartwia się swoim zdrowiem. Bo przecież o nic innego nie może chodzić w tej sytuacji” – tłumaczyłam sobie. Dopiero na otwarciu testamentu zrozumiałam, co miała na myśli, mówiąc o brzemieniu, które musi dźwigać.

Wyznała mi prawdę w liście

Mama podzieliła swój skromny dobytek między mnie i Pawła. Napisała też dwa listy. Jeden do mnie, drugi do mojego brata. Nie mogłam czekać. Otworzyłam kopertę od razu po wyjściu z kancelarii.

„Droga córeczko,

Piszę do ciebie ten list z nadzieją na wybaczenie. Za życia nie miałam odwagi, by przyznać się do haniebnego czynu z przeszłości. Robię to teraz, gdy stoję przed Najwyższym i poddaję się jego osądowi. Bardziej jednak boję się twojego osądu.

Do dziś żyłaś w przekonaniu, że jesteś moim jedynym dzieckiem. Teraz gdy czytasz te słowa, wiesz już, że cię okłamywałam. Miałam ku temu powód, ale wbrew temu, co na pewno sobie myślisz, nie próbuję się usprawiedliwiać. Bo dla decyzji, którą podjęłam, nie ma żadnego usprawiedliwienia.

Twojego ojca poznałam jako dziewiętnastolatka, a dwa lata później urodziłaś się ty – moje największe szczęście. Musisz jednak wiedzieć, że wcześniej w moim życiu był ktoś inny. Miał na imię Franciszek. Przyjechał do wsi, żeby czeladnikować u kowala. Był zupełnie inny niż miejscowi mężczyźni. Inaczej wyglądał i inaczej się wysławiał. Oglądała się za nim każda dziewczyna, a i ja nie byłam obojętna na jego urok. Traf chciał, że on też zwrócił na mnie uwagę. Zaczął o mnie zabiegać, a ja mu uległam. Spędziłam z nim noc. Potem drugą i jeszcze jedną. Zanim dotarło do mnie, że spodziewam się jego dziecka, on zabrał nogi za pas.

Przerwałam na chwilę, by wziąć głęboki oddech. Ten list był jak emocjonalne tornado. Po chwili kontynuowałam czytanie.

Nie mogłam utrzymać tego w tajemnicy. O wszystkim powiedziałam matce i ojcu. To oni namówili mnie, żebym oddała mojego synka, a twojego brata. Powtarzali, że to wstyd na całą wieś. Mówili, że ludzie mi tego nie zapomną i już zawsze będę wytykana palcami. Zanim brzuch zaczął być widoczny, wyjechałam do miasta, do dalekiej kuzynki matki. Wszystkim powiedzieli, że pojechałam za chlebem. Wróciłam dziewięć miesięcy później. Bez mojego dziecka.

Z czasem zaczęłam wypierać to ze świadomości. Powtarzałam sobie, że rozlanego mleka nie zbiorę z powrotem do dzbana. Stało się i trzeba było żyć dalej. Syna, którego lata temu oddałam obcym ludziom, zaczęłam szukać dopiero niedawno, gdy lekarz powiedział mi, że dla mnie nie ma już nadziei. Udało mi się, ale on do teraz nie wiedział, że jestem jego biologiczną matką. Uznałam, że nie zasługuję na to, by przed nim stanąć.

Najdroższa córeczko, chcę prosić cię o dwie rzeczy. Pierwsza: wybacz mi, jeżeli potrafisz. Druga: zaprzyjaźnij się ze swoim bratem. Teraz macie już tylko siebie.

Kocham cię”

Chciałam go poznać

Mama nigdy nie była zbyt wylewna, więc zdaję sobie sprawę, jak wiele kosztowało ją tych kilka szczerych słów. Byłam na nią zła. Nie potrafiłam zrozumieć, jak można odtrącić własne dziecko. Najbardziej złościł mnie jednak fakt, że przez te wszystkie lata nosiła w sercu tak duży ciężar. Przecież mogła mi o tym powiedzieć. Nawet jeżeli nie zrozumiałabym jej motywacji, mogłaby liczyć na moje wsparcie i pomoc. Ona jednak wolała nie zadręczać mnie swoimi problemami. Właśnie taka była moja mama.

– Więc... wygląda na to, że jesteśmy rodzeństwem – powiedziałam nieśmiało do Pawła.

– Tak, na to wygląda – powiedział zamyślony. – Przepraszam cię. Nie popisuje się elokwencją, ale wciąż jeszcze nie mogę wyjść z szoku. Przed chwilą dowiedziałem się, że moja biologiczna matka nie żyje, a chwilę później, że mam siostrę.

– W liście do mnie napisała, że ma nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.

– Do mnie napisała dokładnie to samo.

– No to jak? Idziemy na kawę?

– No jasne!

Niedawno straciłam matkę, ale kilka dni później zyskałam brata. To złagodziło nieco mój wewnętrzny ból. Paweł to świetny facet i żałuję, że nie mogłam z nim dorastać. Jestem przekonana, że w dzieciństwie byłby wspaniałym starszym bratem. Lepiej późno niż wcale. Teraz musimy nadrobić czas, który nie był nam dany.

Czytaj także: „Nie mogłem trafić szóstki w totka, więc chciałem pomóc szczęściu. W jedną noc przegrałem kasę na przyszłość dzieci”
„Przyjaciółka nie szanowała męża, więc postanowiłam o niego zadbać. Usiadłam mu na kolanku i pokazałam, czym jest czułość
„Zamieszkałam nie w domu, a w muzeum po byłej żonie Łukasza. On nadal ją kochał, a jego córka zrobiła mi z życia koszmar”

 

Redakcja poleca

REKLAMA