„Nie mogłem trafić szóstki w totka, więc chciałem pomóc szczęściu. W jedną noc przegrałem kasę na przyszłość dzieci”

przegrany mężczyzna fot. Adobe Stock, mahirkart
„Im bliżej było do losowania, tym silniejsze rozpierały mnie emocje. Dosłownie nie potrafiłem usiedzieć w miejscu. W myślach już zacząłem wydawać pieniądze. Byłem przekonany, że sprawdzenie wylosowanych liczb to zwykła formalność. Kilka chwil później zrzedła mi mina. Dotarło do mnie, co zrobiłem”.
/ 08.02.2024 14:34
przegrany mężczyzna fot. Adobe Stock, mahirkart

Wydawało mi się, że nie mam natury hazardzisty. Nigdy nie postawiłem stopy w kasynie. Nie grałem w karty na pieniądze, a nadmorskie atrakcje w stylu „trzech kubków” zawsze wywoływały u mnie uśmiech politowania. O grach liczbowych nie myślałem jak o hazardzie.

Śmiałem się, że skreślając sześć numerków na kuponie, odprowadzam „podatek od marzeń”. Mimo że wiedziałem, że szanse na wygraną są minimalne, przynajmniej raz w tygodniu gościłem w kolekturze. Wmawiałem sobie, że jeden kupon kosztuje kilka złotych, a trafienie nawet niewielkiej kumulacji może przecież odmienić życie. Chciałem zgarnąć główną wygraną, a dosłownie przegrałem przyszłość moich dzieci.

Grałem regularnie

Nie musiałem grać, a i tak byłem stałym bywalcem kolektur
Chyba każdy słyszał o kimś, kto trafił szóstkę w lotka. Opowieści o wielkiej wygranej rozbudzają wyobraźnię już od czasów PRL-u. Pamiętam, jak dziadek wspominał o sąsiedzie, któremu fortuna zesłała zwycięski los. To były czasy, gdy w osiedlowych kolekturach zakładali się niemal wszyscy. Trudno się temu dziwić. Realia ludowej ojczyzny były jakie były. Ludzie mieli być wdzięczni za ochłapy, które spadały z pańskiego stołu, nic więc dziwnego, że za wszelką cenę chcieli odmienić swój los.

Ja żyłem w zupełnie innych realiach. Demokratyczny kraj dawał każdemu równe szanse, a ja swoją złapałem i wycisnąłem jak cytrynę. Skończyłem studia i dostałem niezłą pracę. Kupiłem mieszkanie i samochód. Ożeniłem się z cudowną kobietą, z którą mam dwóch synów. Nigdy nie pławiliśmy się w luksusach, ale niczego nam nie brakowało. Nie musiałem zastanawiać się, za co opłacić rachunki i wyżywić rodzinę. Gdy rozpoczynał się sezon wakacyjny, nie musieliśmy spędzać urlopu w mieście, a i tak przed pierwszym września byłem spokojny o wyprawkę szkolną dla dzieci. Wiele osób miało znacznie mniej szczęścia.

Mimo że nie musiałem grać, i tak robiłem to regularnie. Wciąż pamiętałem opowieści o szczęśliwcach, których los odmienił się w dosłownie jednej chwili. W końcu kto nie chciałby zamienić mieszkania na willę? Kto woli jeździć zwykłym rodzinnym kombi, skoro od zakupu nowiutkiej limuzyny może dzielić go tylko sześć skreśleń?

Typowanie zwycięskich liczb było moim piątkowym rytuałem. Żona śmiała się ze mnie, że gdybym przez te wszystkie lata odkładał pieniądze wydawane na kupony, dziś miałbym już swoją wielką wygraną. Nigdy jednak nie czyniła mi wyrzutów z tego powodu. Wiedziała, że gdy wybieram się do kolektury, obstawiam tylko jeden zakład. Nie musiała więc obawiać się, że pogrążę rodzinę.

Szczęście nie było mi pisane

Podobno tylko wytrwali mają szansę na sukces. Ta zasada nie sprawdza się jednak w grach liczbowych. Przez lata skreślałem kupon za kuponem, a mimo to trafiałem najwyżej trójkę. Raz w życiu udało mi się trafnie wytypować cztery liczby. Ten zakład nie zmienił jednak mojego życia. W skali kraju tyle samo szczęścia miało na tyle dużo osób, że trafiona czwórka powiększyła mój stan posiadania o zaledwie kilkaset złotych. Akurat tyle, by zapłacić rachunek za rodzinny obiad w restauracji.

Z czasem brak szczęścia zaczął mnie irytować. Grałem częściej i skreślałem więcej kuponów. Bez rezultatu. Zamiast wzbogacić się, traciłem coraz więcej pieniędzy. Każdy normalny człowiek w końcu przestałby łudzić się nadzieją na wielką wygraną. Ja jednak nie byłem już normalnym człowiekiem. Wtedy tego nie dostrzegałem, ale dziś rozumiem, że wykazywałem wyraźne symptomy uzależnienia od hazardu.

Skreślałem i skreślałem, ale bez rezultatu. Doszedłem do wniosku, że czas porzucić konwencjonalną grę i skupiłem się na zakładach systemowych, które zwielokrotniają szansę. „Chłopie, jesteś księgowym, więc żaden z tych systemów nie jest ci straszny” – tłumaczyłem sobie. Niestety, mimo że matematycznie wszystko wskazywało na to, że prędzej czy później trafię większą wygraną, kolejne losowania nie czyniły mnie bogatym.

Małe kwoty nic nie dawały

W końcu moja irytacja sięgnęła zenitu. Zacząłem sobie wmawiać, że jeżeli będę wkładał do puli drobne grosze, nigdy nie wyciągnę wielkiej kumulacji. O ile już wcześniej staczałem się po równi pochyłej, to w tamtym momencie zacząłem nabierać prawdziwego rozpędu.

Na przyszłość dzieci zaczęliśmy oszczędzać zanim na świat przyszedł nasz pierwszy syn. Lokowałem pieniądze w bezpiecznych inwestycjach: w obligacjach, złocie i na lokatach. W ciągu siedemnastu lat odłożyliśmy z żoną całkiem pokaźną kwotę. W sumie na studia naszych dzieci i ich dobry start w dorosłość zaoszczędziliśmy ponad 400 tysięcy złotych. Jako księgowy szybko obliczyłem, że potrzebowałbym 40 milionów, żeby obstawić wszystkie możliwe kombinacje. Nie dysponowałem taką gotówką, ale wartość wszystkich posiadanych aktywów i tak dawała mi sporą szansę na trafienie szóstki.

Nie miałem zamiaru wtajemniczać żony w swój plan. W tajemnicy wyczekiwałem wielkiej kumulacji. Wreszcie nastał ten dzień. Organizator ogłosił, że suma przeznaczona na wygrane przekroczyła 25 milionów złotych. „Teraz albo nigdy” – pomyślałem. Usiadłem do komputera i zacząłem typować 100 tysięcy kombinacji.

– Zamierzasz dziś się położyć? – zapytała mnie Agnieszka.

– Skarbie, firma ma nowego klienta. Mam tu do ogarnięcia niezły bałagan w papierach, więc kładź się i nie czekaj na mnie – skłamałem.

– Biedaku, jak tak dalej pójdzie, to zaharujesz się na śmierć.

Uśmiechnąłem się pod nosem, bo byłem przekonany, że niebawem oboje nie będziemy musieli pracować.

Byłem głupi

Mimo że do pomocy miałem programy komputerowe, skończyłem dopiero nad ranem. Zanim zadzwonił budzik, położyłem się obok Agnieszki i udałem, że śpię. Gdy żona wyszła do pracy, a dzieci do szkoły, zadzwoniłem do firmy i wziąłem urlop na żądanie. Wysłanie stu tysięcy kuponów to w końcu nie lada wyzwanie. Obstawiałem przez internet. Nie chciałem pokazywać się w kolekturze. Na pewno stałbym się tematem plotek, a tego wolałem uniknąć. „Pieniądze lubią ciszę” – pomyślałem.

Im bliżej było do losowania, tym silniejsze rozpierały mnie emocje. Dosłownie nie potrafiłem usiedzieć w miejscu. „Wychodzę z Andrzejem do pubu. Wrócę za kilka godzin” – powiedziałem do Agnieszki, pocałowałem ją w policzek i wyszedłem. Kręciłem się bez celu. W myślach już zacząłem wydawać pieniądze. Po trzy miliony dla Kacpra i Szymona. Po milionie dla rodziców i teściów. Pięć milionów na dom i samochody. Dziesięć milionów na spokojną przyszłość. W końcu nastała godzina ogłoszenia wyników. Gdy wyjmowałem swojego smartfona z kieszeni, cieszyłem się jak dziecko. Byłem przekonany, że sprawdzenie wylosowanych liczb to zwykła formalność. Kilka chwil później zrzedła mi mina. Dotarło do mnie, że przegrałem prawie całe oszczędności.

Łącznie wygrałem 12 tysięcy złotych, czyli byłem do tyłu o 388 tysięcy. Jak mogło do tego dojść? Byłem przekonany, że tym razem się uda. Nie chciałem wracać do domu. Było mi wstyd. W końcu te pieniądze miały zapewnić naszym synom godny start. Gdy pomyślałem, że będę musiał wyznać Agnieszce prawdę, ugięły się pode mną nogi. Postanowiłem jednak nie odwlekać tego, co i tak było nieuniknione. 

Wyznałem prawdę żonie

Spodziewałem się, że Agnieszka zażąda rozwodu, tymczasem ona okazała mi wsparcie, na które nie zasługiwałem.

– Już wróciłeś? Czyżbyś nie bawił się zbyt dobrze? – zapytała Agnieszka, gdy wszedłem do przedpokoju.

– Dzieci u siebie?

– Tak. Kacper już śpi, a Szymon siedzi przed komputerem z słuchawkami na uszach – odpowiedziała mi z zaniepokojoną miną. – Michał, co się stało?

– Chodź do salonu. Muszę ci o czymś powiedzieć.

Wyznałem jej całą prawdę. Byłem przekonany, że zażąda rozwodu. Najwyraźniej jednak nie doceniłem mojej żony.

– Przegrałeś wszystko? – zapytała z nadzwyczajnym spokojem, niepasującym do tej sytuacji.

– Zwróciło mi się tylko dwanaście tysięcy, czyli tyle, co nic – odpowiedziałem, nie patrząc jej w oczy.

– Rozumiem – powiedziała zamyślona i zamilkła na dłuższą chwilę.

Czekałem, aż się odezwie, ale ona tylko siedziała i myślała.

– Agnieszka, błagam! Powiedz coś wreszcie. Powiedz, że mnie nienawidzisz, że mam się wynosić albo cokolwiek.

– Dlaczego miałabym cię nienawidzić? Jesteś moim mężem i kocham cię. Pieniądze mnie nie martwią. Można je odpracować. Bardziej niepokoi mnie to, co się z tobą stało. Od jak dawna przegrywasz duże kwoty?

– Od jakiś dwóch lat gram systemem. Przegrywałem coraz więcej. Dzisiaj postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę.

– OK – wyszeptała i znowu zamilkła.

Była bardzo wyrozumiała

Czekałem. Każda sekunda dłużyła się niczym godzina. W końcu spojrzała na mnie.

– Michał, przepraszam cię. Powinnam była się zorientować, że dzieje się z tobą coś złego. Przecież od dłuższego czasu powtarzasz, że w końcu trafisz szóstkę. Śledziłeś każde losowanie i analizowałeś zwycięskie liczby, nawet gdy nie grałeś. To był jasny sygnał ostrzegawczy, którego ja nie zauważyłam...

– Nie, Aga – przerwałem jej. – To nie twoja wina.

– Nie powiedziałam, że moja. Ale nie twierdzę też, że twoja. W hazardzie można zatracić się jak w narkotykach. Nie działałeś świadomie. Przegrałeś nasze wszystkie oszczędności, ale to jeszcze nie koniec świata.

– I co z tym zrobimy?

– Musisz zacząć się leczyć. To mój warunek, który nie podlega żadnej negocjacji.

Nie czułem się nałogowcem, ale skoro Agnieszka tak postawiła sprawę, nie miałem zamiaru się z nią spierać. Dopiero specjalista uświadomił mi, że mam problem. Miałem go już lata temu i każdym kolejnym kuponem podsycałem trawiący mnie ogień.

Dziś trzymam się z dala od wszelkich gier. Wciąż chodzę na terapię. Oszczędności na koncie rosną, ale minie sporo czasu, zanim wszystko odrobię. A Agnieszka? Wciąż jest przy mnie i okazuje mi ogromne wsparcie. Mówiłem już, że ożeniłem się ze wspaniałą kobietą? Na wszelki wypadek powtórzę: mam najcudowniejszą żonę pod słońcem i gdyby nie ona, pewnie zostałbym sam ze swoim problemem. 

Czytaj także: „Nie chcę być kurą domową. Nie widzę siebie w roli gospodyni. Gardzę życiem mojej mamy i sióstr, nie będę tyrać jak one” „Żyję z zasiłków i dobrze mi z tym. Dzieci są w szkole, inni na mnie zarabiają, a ja siedzę i sączę drinki”
„Mam 40 lat i nigdy nie byłem na randce. Mama mówi, że i tak najlepiej mi będzie z nią, a ja jej wierzę”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA