Zdechlak, dureń, gnojek, półgłówek… Mój ojciec nigdy nie przebierał w słowach. Dla niego zawsze byłem idiotą. Kiedy mnie bił, najczęściej powtarzał: „Już ja cię nauczę rozumu”. Ale czy w ten sposób można kogoś czegokolwiek nauczyć?
Pamiętam, że do czasu ukończenia trzeciej klasy szkoły podstawowej regularnie moczyłem się w nocy. Oczywiście efektem tego była kolejna porcja bicia. A moczyłem się ze strachu. Tylko że wtedy nie miałem o tym zielonego pojęcia. Byłem zastraszonym cichym chłopcem, który uważał, że cały świat, już od chwili urodzenia, rozpoczął na niego polowanie.
Wreszcie ojciec wpadł na pomysł, żeby za rzekome przewinienia dodatkowo golić mi włosy do gołej skóry. Wtedy zacząłem dostawać baty również w szkole. Dzieciaki nie lubią przecież, gdy ktoś za bardzo wyróżnia się z ich grona. Agresja stanowiła dla nich coś w rodzaju reakcji obronnej. Dzisiaj już o tym wiem, wówczas przeszedłem drogę krzyżową.
Matka bynajmniej nie uważała, że ojciec postępuje wobec mnie niewłaściwie. Wiele lat później dowiedziałem się, że ją podobnie wychowywano.
Sposoby „doprowadzania mnie do porządku” zmieniły się, kiedy poszedłem do piątej klasy. Mój ojciec zaczął wówczas częściej wyjeżdżać z domu w delegacje. Nie było go czasem po kilka dni. To były dla mnie święta… Może dlatego w pewnym momencie stary uznał, że nie bijąc mnie, nie strofując, nie pouczając i nie poszturchując, może stracić autorytet w moich oczach, a ja stoczę się na samo dno łajdactwa, rozpusty, i czegoś tam jeszcze.
Ustanowił zatem sobotę dniem zapłaty
Miałem płacić za wszystkie swoje grzechy. Czy byłem winien czy też nie, dostawałem lanie. Czy przynosiłem piątki czy same dwójki, co tydzień, gdy ojciec wracał z pracy, w moim pokoju miał leżeć na podłodze nadmuchany materac. Obok na biurku kładłem pasek. Ja musiałem czekać na starego przy biurku, odrabiając lekcje.
Po obiedzie, który zawsze przygotowywała matka, ojciec przychodził do mnie do pokoju. Ja kładłem się na materacu, bez słowa ściągałem spodnie. Potem stary okładał mnie pasem. W tamtych czasach myślałem, że to normalne. Trudno, trzeba swoje dostać, nie ma innego wyjścia. Tak sobie kombinowałem.
Jednak stopniowo dowiadywałem się, że u moich kolegów jest inaczej. Byłem zszokowany, kiedy kumpel powiedział, że obraził się na rodziców, gdy matka w złości trzepnęła go po plecach ścierką.
Dziś myślę, że ojciec był psychicznym dewiantem. Wtedy jednak, w latach dziewięćdziesiątych, był panem domu, który wyznaczał ramy tolerancji, kary, akceptacji i przebaczenia, stosownie do własnego widzimisię.
Tak więc przez wiele lat co sobota czekałem na starego z paskiem, a potem zaciskałem mocno zęby, żeby nie wrzeszczeć. Nie chciałem, by miał satysfakcję.
Wszystko zmieniło się, kiedy skończyłem szesnaście lat
Pewnego dnia nie było paska na biurku i materaca na podłodze. Za to ja czekałem na ojca w pokoju z nożem w ręku. Kiedy otworzył drzwi, żeby wejść do środka, zobaczył mnie i się przestraszył. Widziałem to w jego oczach.
Stary wyszedł, a ja usiadłem do odrabiania lekcji. Tamtego dnia byłem lodowato spokojny i zdecydowany dźgnąć go nożem, jeśli tylko podniesie na mnie rękę.
Kilka minut później usłyszałem z kuchni krzyki. Ojciec wydzierał się, że matka wychowała mnie na bandytę. Odtąd ojciec zaczął bić mamę. Najwidoczniej musiał na kimś się wyżyć, kogoś poniżyć, zobaczyć czyjś ból, by czuć, że jest górą, wszystko kontroluje i zarządza sprawami rodziny.
Skończyło się bicie syna, a zaczęło żony. Ja byłem tylko dzieckiem i dlatego przez lata sądziłem, że tak już jest na świecie, że trzeba swoje wycierpieć. Dlaczego jednak matka godziła się na mieszkanie pod jednym dachem z takim człowiekiem?
Ojciec oraz częściej się wściekał i urządzał awantury. Zwykle robił to, gdy był pod wpływem alkoholu. Cały tydzień był trzeźwy, a w sobotę… Na początku było od niego lekko czuć. Po pewnym czasie wchodził do domu, porządnie zataczając się na boki.
– Jeśli jeszcze raz cię uderzy – powiedziałem pewnego dnia do mamy – to go zabiję. Przysięgam ci!
– Synku, ojciec jest chory – matka próbowała ułagodzić mój gniew.
– Musisz mu wybaczyć. Jeszcze wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Byłem pewien, że nic nie będzie dobrze. Stanowiliśmy klasyczny przykład ofiar, które swoją pokorą i zrezygnowaniem prowokowały drania do eskalacji przemocy. Kiedy ja się postawiłem, oprawca natychmiast znalazł sobie słabszą i bardziej uległą ofiarę.
To wszystko rozgrywało się jak na jakimś chorym filmie. Najpierw ojciec jadł obiad, potem gdy matka zmywała naczynia zaczynał ją szarpać i wyzywać. Wreszcie przechodził do okładania pięściami. Za każdym razem matka prosiła, by nie bił jej po twarzy, bo następnego dnia idą do kościoła.
Jak długo można tak wytrzymać?
Otóż można, i to przez całe lata. Choć raz postawiłem się staremu, nadal pętał mnie strach. Myślę, że ten podobnie działał na mamę. Kto wie, może w jej wypadku dochodził jeszcze lęk przed samotnością? Najgorsze zaś w tym wszystkim było to, że na zewnątrz uchodziliśmy za bardzo porządną i spokojną rodzinę.
Mówi się, że w małym miasteczku nic się nie da ukryć. A jednak nikt nie wiedział, co się dzieje w czterech ścianach naszego mieszkania. Jak dziś pamiętam pewną niedzielę. Poprzedniej soboty ojciec jak zwykle pobił matkę i położył się spać pijany. Następnego dnia miał kaca, a matka biegała wokół niego niczym trusia, w obawie, żeby znowu nie podniósł na nią ręki.
O godzinie jedenastej trzydzieści wyszliśmy z domu. Jak zwykle ojciec szedł po prawej stronie. Matka trzymała go pod rękę. Ja maszerowałem obok nich. Po drodze kłanialiśmy się bliższym i dalszym sąsiadom.
– Witam sąsiada, jak tam rodzinka? – pytał mój stary.
– A dziękuję, a co u szanownego pana? – odpowiadał napotkany znajomy.
– Również wszystko dobrze, dziękuję.
Znałem wszystkie te puste gadki na pamięć. W czasie mszy każdy miał swoje miejsce w kościele. Ci znaczniejsi, stawali bliżej ołtarza, a byle jacy przy wyjściu lub wręcz na dworze. My należeliśmy do zwykłych średniaków, więc stawaliśmy mniej więcej pośrodku nawy głównej.
Pewnej niedzieli, w czasie kazania, nieoczekiwanie ksiądz wymienił mojego ojca z imienia i nazwiska. Słuchałem jak duchowny chwali go za aktywną pracę w radzie parafialnej.
– Od lat obserwuję pańskie zaangażowanie na rzecz naszej katolickiej społeczności i wreszcie chciałbym głośno za nie podziękować.
Ojciec skromnie spuścił wzrok, matka i ja również zaczęliśmy się gapić w kamienną posadzkę, a wszyscy myśleli o nas jako o skromnej, cichej i bogobojnej rodzinie, której Pan Bóg z pewnością z serca błogosławi.
Wtedy powiedziałem „dość”
Nie mogłem dłużej pozwalać na to, żeby co sobotę w naszym domu rozpętywało się piekło. Miarka się przebrała.
Tydzień później ojciec przyszedł bardzo pijany. Usiadł przy stole i jak było w zwyczaju, w milczeniu czekał na obiad. Nie doczekał się, gdyż wcześniej zwalił się nieprzytomny na podłogę. Matka chciała dzwonić po pogotowie, ale kazałem jej wyjść z kuchni.
– Co chcesz zrobić?
– To co mu się należy – odparłem.
Ostatnie słowa powiedziałem z taką nienawiścią, że przestraszona mama wyszła, i o nic już więcej nie pytała. Wówczas związałem ojca i zaciągnąłem go na łóżko do pokoju. Następnego dnia, gdy trochę wytrzeźwiał, zaczął się szarpać, ale nie potrafił uwolnić się z więzów.
Wszedłem do pokoju i rozłożyłem na jego środku nadmuchany materac. Przez tyle lat, każdej soboty, napełniałem go powietrzem. Czasem płakałem, czasem byłem obojętny i zły. Teraz przepełniała mnie żądza zemsty.
Ściągnąłem starego z łóżka. Znowu próbował się szarpać, ale nic mu to nie dało. Odsłoniłem mu tyłek. Matka stała z boku. Wiedziała, co chcę zrobić. Nie reagowała na prośby męża. Była równie obojętna, gdy zaczął jej rozkazywać, a na koniec wyzywać.
Przyniosłem pasek ze swojego pokoju, i zacząłem lać starego. Systematycznie, dokładnie, tak jak on bił mnie przez lata. Potem oddałem pasek matce.
A może zwyczajnie nie miał siły? Wczorajsze chlanie z kumplami widać mocno dało mu się we znaki.
Kiedy matka skończyła, rzuciła pasek na podłogę. Przyniosła z kuchni nóż i przecięła nim więzy. Pierwszy raz w życiu nie widać było po niej cienia strachu. Ojciec chyba też to dostrzegł i dlatego nawet nie drgnął.
– Jak wrócimy z kościoła, ma cię już nie być w tym domu – oznajmiła stanowczym tonem. – Możesz się wyprowadzić do swojej kochanki lub pod most. Nic mnie to już nie obchodzi.
Po powrocie z mszy świętej nie zastaliśmy już ojca w mieszkaniu. Niedawno skończyłem 35 lat i nigdy nie myślałem o moim ojcu – aż do dnia dzisiejszego. Właśnie przyszedł list, że za sześć dni odbędzie się jego pogrzeb. Ale ani ja, ani mama nie zamierzamy wziąć w nim udziału.
Czytaj także:
„Krzyżyk nałożony przy Komunii chronił mnie przed złem. Gdy go zdjęłam, straciłam ochronę i ledwo uszłam z życiem”
„Córka oskarżyła mnie, że nie przypilnowałam wnuczki i ta zaszła w ciążę. A sama nie wiedziała, że Maja ma chłopaka”
„Zdradził? Za pysk, przeczołgać po ziemi i patrzeć czy równo spuchło. Uciułałam trochę grosza, odejdę. Mam swój honor”